„Jeśli w te wszystkie morskie opowieści,
gdzie chłód, tropiki, przygody i szkwały,
krwawi korsarze i ukryte skarby,
błędny kurs, statek i wyspa się mieści,jeśli w tę starą bajkę, co do słowa
według zwyczajów dawnych powtórzoną,
dzisiejsza trzeźwa i rozważna młodzież
wsłucha się, jak ja niegdyś, zachwycona— To niech tak będzie, i dajcie się porwać!”
Piraci na dobre już zadomowili się w popkulturze dziesięciolecia temu, ale dopiero od momentu, gdy nieobliczalny kapitan Sparrow w osobie Johnny’ego Deppa wszedł na pokład Czarnej Perły i zaczął przemierzać karaibskie morza, powrócili na dobre i przejęli wszelkie multimedialne fronty. Pirackie opowieści fascynują brawurą, zarażają awanturniczym duchem i swoistą magią wiecznego życia na morzu. Ożywają z legend Davy Jones, Kapitan Kidd, Blackbeard, Francis Drake, szalony Charles Vane, czy Calico Jack i jego ukochana Anne Bonny, jedna z dwóch znanych korsarek rejonu New Providence. Oni wszyscy i wielu innych, bo pirackie opowieści wpisane są w te o zdobywaniu nieodkrytych, dzikich lądów, odkrywaniu kolejnych pustych miejsc na mapie. Drewniane nogi, bandany, gadające papugi, czy skoczne małpki. I pomyśleć, że to wszystko obróciłoby się w proch zapomnienia, gdyby nie jedna powieść, która zmieniła wszystko.
„Wyspa Skarbów” (org. „Treasure Island”) Roberta Luisa Stevensona z 1881 roku to taki absolutny klasyk, od którego zaczęło się całe pirackie szaleństwo wśród dzieci i młodzieży. Powieść pojawiała się cyklicznie, w odcinkach, w czasopiśmie „Young Folks” i szybko podbiła serca młodych czytelników na całym świecie. Pisarz wybrał co najlepsze kąski z pirackich legend, które od lat krążyły po skolonizowanych ziemiach i międzynarodowych wodach, podkoloryzował postacie, dodał to i owo od siebie, a przede wszystkim – głównym bohaterem powieści zrobił młodego chłopaka, tak typowego dla tamtych czasów, który przeżywa przygodę swojego życia i wyrywa się z okowów zwykłej, szarej codzienności na lądzie. Na naszych oczach ziszcza się sen o tajemniczych skarbach ukrytych na skalistych wyspach w kształcie czaszki. O morskich bitwach, z których tylko najbrutalniejsi uchodzą z życiem. Potyczkach, pojedynkach, pijackich rozróbach w sekretnych przystaniach gorących mórz. W uszach rozbrzmiewają pokładowe pieśni, w powietrzu czuć zapach prochu i galonów rumu.
Świat Jima Hawkinsa staje na głowie, gdy do nadmorskiej gospody, prowadzonej przez ojca chłopaka i jego matkę, wprowadza się stary, zdziczały kapitan, który za swój jedyny bagaż ma wielką, drewnianą skrzynię. Płaci Hawkinsom z góry, złotymi monetami, a jedyne czego żąda to spokój, rum i dochowanie tajemnicy. Kapitan pije często, pije dużo, a gdy ukochany rum krąży w jego żyłach pogrąża się w opowieściach i wspomnieniach morskich przygód. Po okolicach krążą plotki, ktoś coś szepce i przypomina sobie korsarskie historie sprzed lat. Kapitana Flinta i jego zaginiony skarb, sekretną mapę na wyspę, gdzie podobno ukryte są tony złota. Jego kamratów – Billy Bonesa, Długiego Johna Silvera, czy Bena Gunna, którzy pływali z kapitanem Flintem i doprowadzili do rozpadu załogi. A teraz to właśnie Billy Bones ukrywa się w gospodzie i wkrótce na jego trop wpadną ci, którzy od lat go poszukują. Dla Jima będzie to początek wielkiej zmiany i wielkiej przygody.
Gdyby spojrzeć na „Wyspę Skarbów” jedynie z perspektywy czasu, to mogłaby wpaść współczesnym czytelnikom do głowy myśl „Ale co w tym takiego nowatorskiego?”. Otóż, w zasadzie to wszystko w powieści Stevensona jest nowatorskie i spokojnie można napisać, że także kultowe. Dla przykładu, weźmy chociażby sam tradycyjny wizerunek zwykłego pirata, czyli bandana, rozchełstana koszula, wysokie skórzane buty, nóż za pasem i szrama na policzku – w powieści to jeden z wielu, na przykład Izrael Hands. Tak, ten wizerunek to właśnie wizja Stevensona. Albo postać korsarskiego kapitana, czyli drewniana noga, przepastny kapelusz, brudny płaszcz do kolan, papuga na ramieniu – wypisz, wymaluj Długi John Silver. Albo skały na kształt czaszki, czarna flaga Jolly Roger, czy piracki wyrok śmierci zwany „czarną plamą” – to również Robert Luis Stevenson wprowadził na stałe do kultury popularnej. W opowieści wykorzystał prawdziwe postacie, nazwiska i wydarzenia, dopasował do fabuły tak, by czytelnik sam mógł odszyfrować kolejne wskazówki. Tym samym jego „Wyspa Skarbów” faktycznie kryje w sobie ukryty „skarb” pod postacią skrzętnie pochowanych rzeczywistych faktów, które tylko czekają na odnalezienie.
To, co uderza w powieści Stevensona to nacisk na przeszłość. Fabuła „Wyspy Skarbów” to mniej więcej wiek XVIII, czyli dawne dzieje dla pisarza i jego czytelników. Czuć w tej historii tęsknotę za brawurą, za przygodą, która już pod koniec dziewiętnastego stulecia była praktycznie nie do zrealizowania. Mapa świata nie kryła już przed sobą żadnych tajemnic, jedynie z małymi wyjątkami. Odległe krainy zostały zdobyte, przywództwo na poszczególnych lądach określone i wywalczone. Wody przypisane terytoriom, ludy podbite, a buntownicy wybici, wypędzeni lub osadzeni w więzieniu. O piratach ciepłych karaibskich wód nikt już dawno nie słyszał. Majestatyczne galeony poszły pod siekiery lub pod wodę – zaczęła się epoka stali, pary i postępu nie do zatrzymania. W powieści wybija się spomiędzy rozdziałów chęć ucieczki, powrotu do przeszłości, która nie jawi się już jako okrutne dzieje, czy koszmary o najeźdźcach z morza, ale kusząca myśl o intrygujących awanturnikach, żyjących na przekór prawu, na przekór wciąż jeszcze raczkującemu systemowi. Nawet jeśli podróż na wyspę Flinta to ostatnia taka podróż w ich życiu, a Hispaniola – ostatni statek z czarną banderą.
„Wyspa Skarbów” Stevensona to niezwykła literacka przygoda w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wciąga jak wodne wiry, głęboko w fabularne szaleństwo. Odkrywanie tajemnic Flinta i jego kryjówki, rejs Hispaniolą, perypetie wśród piratów – wszystko to śledzimy z zapartym tchem, przeżywamy i ekscytujemy się jak dzieciaki ponad sto lat temu. To opowieść doskonała i uniwersalna, bez dwóch zdań. Schemat idealnej awanturniczej powieści na kolejne pokolenia twórców literatury młodzieżowej. A na dodatek czuć w niej te pochowane skrzętnie kawałki prawdy, strzępki morskich opowieści z czasów złotej ery piratów. Aż by się chciało rzucić wszystko, zaciągnąć się na taki zdziczały statek z legendarną załogą, zapomnieć o troskach dnia codziennego i płynąć, hen, aż po horyzont. Złowrogi szum fal, bryza we włosach, skrzek papugi na ramieniu. W głowie marzenie o wielkich skarbach, w dłoniach ster, a z pokładu słychać donośny śpiew: Jo ho ho i butelka rumu!
O.
* Kto czuje się skuszony i ma ochotę przeżyć doskonałą przygodę na morzu to pełną, polską wersję „Wyspy skarbów” odnajdzie na stronie Wolnych Lektur TUTAJ.
A tak sie ostatnio zastanawiałam nad czymś w tej tematyce, bo tęskno mi za Jackiem Sparrowem 😉 ale zupełnie nie wpadła mi do głowy „Wyspa skarbów”.
Jak dla mnie była cudowna – świetnie się bawiłam przy lekturze 😀
’ACHOJ PRZYGODO’ chciałby się od razu krzyknąć… aż nabrałem ochotę na jakąś piracką przygodę hehe Twoja recenzja przypomniała mi o pewnej książce którą miałem przeczytać hmm aczkolwiek 'Wyspę’ wciągam na listę oczekujących…
Bawiłam się cudownie przy lekturze – dawno nie było tak przygodowo 😀
Stoi u mnie na półce, jako nagroda jeszcze z czwartej klasy podstawowej, z dedykacją za wyniki i zachowanie 🙂 Mniej więcej wtedy przeczytałem ją raz pierwszy i jedyny – fantastyczna przygoda, z której niewiele już pamiętam. Może to dlatego, że pirackie opowieści nigdy mnie na dobrą sprawę nie przyciągały i nie miałem ochoty powtórzyć lektury. Ale tą recenzją mnie zachęciłaś, że aż by się chciało poznać jakąś morską opowieść 😀
Świetnie, że odkrywasz przed czytelnikami prekursorów, klasyków, protoplastów… Coraz mniej takich wpisów w natłoku blogowych recenzji samych nowości wydawniczych (hm, też się w to wkręcam, ale o zakurzonych książkach nie zapominam) 🙂
Bardzo się cieszę, że moje wpisy się podobają – to dla mnie największa radość 😀
W takim razie jak masz ochotę na coś morskiego, ale już nie „Wyspę Skarbów” to polecam BARDZO BARDZO klasykę w mocniejszym wydaniu, równie doskonałą, czyli „Moby Dicka” – robi niesamowite wrażenie! Tutaj link do mojego tekstu, mam nadzieję zachęcić 😀
http://wielkibuk.com/2013/08/26/moby-dick-herman-melville/
Wielki tytuł, w planach już od pewnego czasu, bo do tej pory poznałem tylko adaptację Hustona, a i to ładnych kilka lat temu 🙂 Jak tylko znajdę czas – ponieważ to trochę obszerniejsza lektura i na pewno wymagająca większej uwagi – postaram się ją złapać w bibliotece i przyprowadzić do domu 😀
Złap koniecznie – to zdecydowanie porządna zdobycz i gigantyczny wieloryb 😀
Mam nowiutki egzemplarz z ilustracjami Roberto Innocentiego i w końcu muszę się zabrać za ten klasyk.
Koniecznie 😀
Piracki klasyk… mmm… Zapomniałam o tego typu książkach, a czasem nachodzi nieokreslona ochota na coś przygodowego… Zwłaszcza latem 😉
PS. Doda się, czy nie doda?
yhy, dodało, ale dopiero ze starego konta wordpressu 😉
Lato jest perfekcyjnie przygodowe 😀
P.S. Jak dobrze, że się dodało!
O! Fajnie, że na Wolnych Lekturach można książkę zdobyć 😉
Zdobądź i czytaj – ucieszysz się 🙂
Kiedyś czytałam. Świetna 🙂
Masz rację piraci zadomowili się wraz z kapitanem Sparrowem. Z resztą Depp przeszedł samego siebie w tej roli 🙂
Fakt – był doskonały 🙂 chociaż ja chyba najbardziej lubiłam Barbarossę i Tię Dalmę <3
To jedna z tych powieści (obok Moby’ego Dicka właśnie), która wiecznie znajduje się na mojej liście „kiedyś przeczytam, z pewnością, tak… chyba”, Planuję zdobyć egzemplarz z ilustracjami wspomnianego Innocentiego, bo już przy okazji „Pinokia” byłem zachwycony jego rysunkami. No i w końcu to piraci, a ja uwielbiam tych jednookich, jednorękich i jednonogich łobuzów.
Dzięki za motywację, może wreszcie coś ruszy w temacie i zmobilizuję się do lektury. Choć nie obiecuję.
O ile „Moby Dick” to ponad 800 stron morsko-wielorybniczego hardcoru i obsesji, to „Wyspa Skarbów” jest wspaniale lekka i wciąga, a do tego cieszy jak dawno – polecam 😀 Teraz mnie te ilustracje zaintrygowały… Hm. Kiedyś będę musiała w takim razie również zdobyć, ale jak na razie wystarczył mi ebook 🙂
„Wyspa skarbów” stoi na półce w rodzinnym domu, ma podarta okładkę, bo szanowanie książek przyszło do mnie dopiero tak jakoś po trzecich urodzinach 😉 W każdym razie egzemplarz po przejściach 😉 Piraci jakoś mnie nigdy specjalnie nie kręcili, ale coś mi podpowiada, że to może ulec zmianie 😉
A Wolne Lektury są super!
Ja mam morską obsesję, więc zawsze fascynowały mnie pirackie historie, ale wykluczając „pirackość”, to sama powieść jest tak wspaniałą przygodą, że naprawdę warto 😀
I zgadzam się – Wolne Lektury rządzą 🙂