Człowiek kulturalny, to znaczy taki, który pragnie być postrzegany jako obyty w kulturze, uczy się przez całe życie i nigdy nie wstydzi się do tego przyznać. To taki poszukiwacz przygód różnorakich, nurzający się w fabularnych światach, w tematach non-fiction, zaglądający w kąty muzyczne, któremu nieobce są różnorodne zagadnienia artystyczne, czy życia codziennego. W temacie literatury nie zezuje nerwowo bokiem, gdy ktoś wspomni Sylvię Plath, albo Virginię Woolf, wie co nieco o Henryku Sienkiewiczu i potrafi docenić poezję Czesława Miłosza. W muzyce rozpoznaje Cole Portera, wie kim jest Diana Krall, a jak ktoś wspomni Justina Biebera, to nie dostaje oczopląsu z niewiedzy, wyobrażając sobie puszkę gazowanego napoju. I tak samo w temacie filmowym – potrafi sięgać daleko do początków kina, wie czym jest Złota Palma w Cannes i jak ktoś wspomni Ingmara Bergmana, czy Alfreda Hitchcocka, to wie gdzie szukać ich na filmowej mapie. A jak nie wie, to nie waha się sięgnąć po pomoc, by tę wiedzę uzupełnić. Z czystej fascynacji.
W tym ostatnim zagadnieniu zdecydowanie pomoże odnaleźć się każdemu poszukiwaczowi przygód kulturowych najnowsza książka prawdziwej pasjonatki i jednej z najwyrazistszych postaci polskich mediów, czyli „Krótka Książka o Miłości” Karoliny Korwin-Piotrowskiej.
W ręce czytelnika spragnionego filmowej wiedzy trafia swoisty leksykon, ale nie z gatunku tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. To bardzo subiektywny, szczery przewodnik i jednocześnie osobista podróż przez filmową krainę. Książka pisana lekkim, niezobowiązującym stylem, a przy lekturze wydaje się tak jakby Karolina Korwin-Piotrowska siedziała z nami na kanapie i opowiadała nam o swoich ulubionych filmach. Sporo tu „cudności”, „wspaniałości”, osobistych ochów i achów, wycieczki w przeszłość, anegdotki, kinowe legendy i życiowe opowiastki. Zaledwie garstka „suchych” faktów, tak by już na początku wszystko było jasne. I tak w „Krótkiej Książce o Miłości” Karolina Korwin-Piotrowska przestawia nam dziewięćdziesiąt jej najulubieńszych, najważniejszych filmów światowego kina, bo jak zaznacza już na wstępie – kinu polskiemu poświęcona zostanie jej kolejna książka.
W „Krótkiej książce o miłości” dostajemy na tacy podstawowe wiadomości o każdym z wybranych filmów – obsadę, reżyserię, nagrody i ulubiony cytat autorki, pochodzący z danego utworu. Na dokładkę do wyboru do koloru, czasami przedstawione anegdotki produkcyjno-reżysersko-aktorskie, czasami pełny kontekst kulturowy, ciekawostki o momencie, w którym film pojawił się na rynku, reakcję widzów i krytyków. Jednak całość tworzy przede wszystkim opowieść Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Spora ilość wrażeń, wspomnień, prywatnych doznań estetycznych autorki i całą gama emocji, jakie towarzyszyły jej przez lata spotkań z filmem.
Czytelnik znajdzie tu tak ambitne jak i popularne dzieła, które po prostu warto znać, które warto i które można obejrzeć, zachwycić się bądź też niekoniecznie, według naszego widzimisię. Nic tu nie jest narzucone, bo to osobista wędrówka i dla każdego wybrane przez Karolinę Korwin-Piotrowską filmy będą miały inne znaczenie, a to zaproszenie do własnej interpretacji wydaje się być tu jak najbardziej celowe. Sama postrzegam „Dzikość serca” jako niezwykłą, metaforyczną opowieść o tym, że dorosłość i idąca za nią odpowiedzialność, „to już nie jest Kansas, Toto”. Natomiast „Lecą Żurawie” przypomina mi moją mamę z trzęsącą się ze wzruszenia wargą. A „Chłopcy z Ferajny” to nie tylko jeden z najwspanialszych filmów o mafii, ale też hipnotyzujący z ekranu Ray Liotta, te jego szaroniebieskie oczy i ścieżka muzyczna, przy której zawsze mam ochotę tańczyć i śpiewać.
Karolina Korwin-Piotrowska to wyjątkowa kinomanka, bo pełna pasji i posiadająca wiedzę, którą nie wstydzi się ani dzielić, ani pokazywać. Można na jej zasadach wejść do tego magicznego świata spoza ekranu, chłonąć zdanie po zdaniu, oglądać i poznawać kolejne wybrane pozycje naraz, albo z buntem w sercu kartkować książkę co jakiś czas, odhaczać obejrzane już pozycje, dodawać własne emocje i wracać do lektury za każdym razem, gdy najdzie nas na to ochota. Sposobów jest wiele, a „Krótka Książka o Miłości” jedna i niezmiennie ciekawa, ale przede wszystkim inspirująca.
Współczesny podjadacz kulturowo-popkulturalny często gubi się w natłoku nowości i bijących w oczy premier filmowych, zapominając, że kino to nie tylko XXI wiek, ale całe dekady genialnych, niepodrabialnych produkcji, dzięki którym dzisiaj jesteśmy tym, kim jesteśmy. I właśnie „Krótka Książka o Miłości” Karoliny Korwin-Piotrowskiej o tych tytułach nam przypomina, nakierowuje wzrok i przywraca równowagę. Znajdziemy tu kilka perełek mocno współczesnych, niemniej istotą całości tej pozycji są właśnie doskonałe filmy sprzed lat. Takie, które i dzisiaj robią olbrzymie wrażenie. Takie, które nie tracą na wartości, pomimo mijającego czasu. Bo może zmienić się kontekst, mogą zmienić się nośniki, czy istota gatunku, ale taki „Brudny Harry”, „Gwiezdne Wojny. Nowa Nadzieja”, czy „Czułe słówka” na zawsze pozostaną nieśmiertelne.
„Krótka Książka o Miłości” będzie idealna dla filmowych koneserów, żeby samemu na nowo poprzeżywać emocje, jakie towarzyszyły poszczególnym obrazom. Także dla tych, którzy nie wiedzą jeszcze, od której strony ugryźć dobre kino i zmierzają w dobrym kierunku. Ale przede wszystkim dla całkowitych laików i nowicjuszy w filmowym świecie, by od razu wkroczyć na te najpiękniejsze ścieżki, pełne wspaniałych emocji i radości z oglądania.
O.
W komentarzu pod tekstem odpowiedzcie na pytanie:
Jaki film jest filmem Waszego życia? Tym najważniejszym? Jedynym? Który zrobił na Was największe wrażenie?
- Nagroda: 1 z 3 egzemplarzy „Krótkiej książki o miłości” Karoliny Korwin-Piotrowskiej
REGULAMIN KONKURSU
- Organizator: Olga Kowalska blog Wielki Buk i Wydawnictwo Prószyński i S-ka.
- Konkurs trwa: Od niedzieli 21 lutego 2016 roku do piątku 04 marca 2016 do godz. 23:59
- Zwycięzcy: Losowanie zwycięzcy odbędzie się w poniedziałek 7 marca 2016
- Nagroda: 1 z 3 egzemplarzy „Krótkiej książki o miłości” Karoliny Korwin-Piotrowskiej
- Uczestnikiem konkursu zostaje osoba udzielająca odpowiedzi na pytanie konkursowe, w formie pisemnej, w komentarzach pod tekstem. Zwycięzca wyłoniony zostanie z puli uczestników drogą losową.
- Koszt nadania nagród ponosi organizator. Nagrody nie są wysyłane poza granice Rzeczypospolitej. Termin zgłaszania się po nagrodę to 31 marca 2016, po którym to terminie zwycięzca automatycznie zrzeka się nagrody w przypadku niepodania swoich danych do wysyłki.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka <3
Szkoda, że jest już po urodzinach mojej przyjaciółki, bo byłby to dla niej idealny prezent. Za rok dostanie 'Krótką książkę o miłości’, za to, że tak ładnie mówi o sobie: 'nienasycona ze mnie kinomanka’.
Pozdrawiam,
To faktycznie będzie idealny prezent 🙂
Na początek powiem, że czuję, że ta książka stanie się moją biblią a jeśli nie to chociaż pełnowartościowym przewodnikiem po tym co najlepsze <3
Co do ukochanego filmu, do którego mogę wracać po stokroć z pewnością jest "Król Artur" z Clivem Owenem. Uwielbiam. Opowiada ostatnie lata niewoli rycerzy okrągłego stołu. Została ich garstka, ale ta garstka tak mocno chwyta za serce swoją lojalnością, bohaterstwem, odwagą a przy tym skromnością, że nie można przejść obok nich obojętnie. Główny bohater tak mocno wierzy w dobro, że jest gotów za nie oddać życie. Wszystko to bardzo heroiczne a zarazem nie pozbawione zwykłego ludzkiego wyrazu. No i do tego ta muzyka ściskająca za serce! Miłości i przyjaźni nie straszna jest śmierć. Rycerskość, odwaga, miłość, przyjaźń i walcząca dziewczyna. Idealne połączenie <3
Na pewno przegodnym przewodnikiem po filmowym świecie <3
Muszę ją mieć <3 I bardzo mi się podoba Twoja recenzja, a zwłaszcza wstęp! Zgadzam się z każdym słowem 🙂
😀
Bardzo ciężko wybrać film życia. Szczerze mówiąc to mam serię filmów, które są moimi filami życia i oglądam je zamiennie w zależności od problemu czy humoru jaki mam… Jednak po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że są jednak dwa filmy bez których nie mogę wyobrazić sobie życia. Pierwszy to „Amelia” opowiadający historię dziewczyny, która od dziecka ucieka w świat wyobraźni. Jej przyjacielem staje się Człowiek Ze Szkła, który zawsze służy jej dobrą radą: „Moja mała Amelio, twoje kości nie są ze szkła. Możesz zderzać się z życiem. ”
Drugi film, to „Dziewczyna z lilią”. To film pełen abstrakcjonizmu i surrealizmu. Opowiada historię miłości Colina i Chloe. Niestety Chloe wyrasta w płucu lilia. To bardzo poważna choroba, ale bohaterowie walczą z nią jak tylko mogą.
Na pewno wezmę udział w konkursie 🙂 Wyobraź sobie, że kiedyś na studiach na zajęcia z filmu miałam napisać esej na ten temat. Dwa tygodnie chodziłam i myślałam, przerzucajäc się nazwiskami wielkich reżyserów: Tarkowski, Jarmusch, Lynch, Kieślowski, Polański, Kurosawa, Almodovar, Saura… A jak w końcu doszłam do tego jednego, najważniejszego, to się przez kilka dni z koleżanką ze śmiechu pokładałyśmy, że padło na taki tandetny film klasy B. Ale profesorowi się moja rozbijająca szczerość musiała spodobać, bo nie dość, że dostałam zaliczenie z najwyższą notą, to jeszcze obdarował mnie własną książką z autografem i na konferencję filmoznawczą zaprosił. 🙂 Taki to był film. 😀 Może więc i tym razem się uda. 😉
” W życiu Kuby alkohol stał się ważniejszy niż wszystko inne. Ważniejszy nawet niż miłość. W rezultacie sam Kuba stał się całkiem nieważny” Autorem mojego życia jest Marek Hłasko wiec filmowo nie mogło być innaczej. „Pętla” reż Wojciecha Jerzego Hassa jest filmem pięknym,prawdziwy,ludzkim. Nakręcony na podstawie opowiadania pana Hłaski znakowocie wprowadza widzów w świat Kuby który desperacko miota sie pomiędzy miłością a zabójczą słabością która okaże się silnejsza. Tragedia przegranego alkoholika została opowiedziana po mistrzowsku. Językim aluzji,symboli. Coś pięknego. Stare polskie kino z duszą! Gorąco polecam!
„Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” – odwrócenie biegu rzeczy, patrzenie na świat oczyma dziecka, kiedy nikt dziecka nie widzi i dźwiganie bagażu doświadczeń, w który nikt nie uwierzy. Film tak piękny, zabawny i smutny jednocześnie, że zapiera dech.
„Amadeusz” Milosa Formana – to był pierwszy „poważny” film, na którym byłam w kinie i od razu film oscarowy. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Ta muzyka i życie muzycznego geniusza. Do dziś mam przed oczyma sceny z tego filmu i sentyment do Mozarta, którego uważam za kompozytora wszech czasów.
Rola Salierego jest niesamowita! Ten mrok i determinacja, gdy przybywa po Mozarta – kawał genialnego kina.
Olga, uwielbiam filmy muzyczne. I bajki Disneya. To jedyny typ filmów, które mogę oglądać wielokrotnie bez ziewania i takiego uczucia „przecież wiem, co będzie dalej”. Nawet „Władca Pierścieni” za nastym razem już nie jest taki epicki 😉 Albo jestem nieczuła w tym względzie 😀 W takim razie widocznie filmem, który zrobił na mnie największe wrażenie jest „Zakochana złośnica” („10 Things I Hate About You”) 😀 Ponieważ wiernie od 10 lat oglądam go co roku i nadal zachwycam się minami Julii Stiles i razem z Heathem Ledgerem śpiewam „Can’t take my eyes off yooooooou” 😀
Oj Olgo, ale Ty dajesz zadania! Ze mną to jest tak, że nie mam jednego ulubionego filmu. Są jednak produkcje, które uwielbiam i które w jakiś sposób zmieniły moje spojrzenie. Mam sporo braków z klasyki (bo większość z nich jest na podstawie książek, które zamierzam przeczytać najpierw), ale na razie wygląda to tak:
– pierwszym filmem w którym się zakochałam był ,,Armagedon” Michaela Bay’a.
– filmem, który otworzył mnie na musical była ,,Gorączka sobotniej nocy”. Zaważyłam, że produkcja muzyczna może mówić o czymś więcej niż tylko o tańcu.
Pierwszy raz płakałam oglądając ,,Siedem dusz”, czyli historia o totalnym poświęceniu.
Z tym filmem życia, to nie będzie u mnie tak łatwo i nie przez nadmiar takowych, a raczej niedomiar, bo rok temu, to ze mnie był bardzo, bardzo rzadki gość w kinach, a potem upalne lato sprawiło, że nastąpiła w moim życiu kinowa rewolucja. Z akcentem na kinowa, bo w domu raczej filmów nie oglądam, a to znaczy, że obejrzane przeze mnie pozycje są nowsze niż starsze i może się jeszcze rangi klasyków nie doczekały. Bo, może się nie doczekają. Dlatego będzie o filmie, który darzę ciepłymi uczuciami i polecam wszystkim, choć niczyjego życia on raczej nie zmieni. Chodzi o „Sens życia oraz jego brak” Węgierską produkcję z 2014 roku o decyzjach, dorastaniu i zagubieniu w tymże dorastaniu. Bardzo sympatyczny i nie wywołuje może wielkiego „wow”, ale porusza w inny sposób: sprawia że siedząc w kinie czułam się jakbym siedziała z bohaterami, chodziła z nimi. Mimo że mówili po węgiersku, więc musiałam sobie czytać o czym oni tam rozmawiają, to czułam się częścią, takim cichym znajomym, co siedzi z boku i słucha. Świetne uczucie, świetny nastrój po wyjściu z kina. Widziałam go ponad pół roku temu, a jak tu o nim piszę, to mimowolnie banan wypełza mi na twarz, oczy się świeca i w ogóle. 🙂
Pamiętam, jakby to było dziś. Lata 80, siedzę przed telewizorem i oglądam program Marka Niedźwieckiego. I nagle jak rażenie piorunem: teledysk Limahla do „Niekończącej się opowieści”! już wiedziałam, że ten film muszę koniecznie zobaczyć, że to będzie cudowna baśń i odwadze i sile wyobraźni, z niezwykłymi bohaterami! A kiedy w końcu udało mi się pójść do kina na jednym seansie się nie skończyło. Wydawałam całe kieszonkowe na bilety i nigdy nie miałam dość. Chciałam być jak Bastian, znaleźć w zakurzonym antykwariacie książkę o magicznych właściwościach, codziennie przenosić się w wyobraźni do Fantazjany, nadać imię Dziecięcej Cesarzowej i zmierzyć się z własnymi słabościami w drodze do Wyroczni Południa. Dla mnie to miłość na wieki, nieskończona:)
A moim ulubionym filmem jest „Miasto Boga”. Pamiętam, że kiedy oglądałem go jako nastolatek, wbił mnie w fotel,
Kocham książki i uwielbiam filmy! A książka o filmach, szczególnie jeśli zapowiada się tak dobrze, jak ta, to jest dla mnie po prostu jak żelkowe misie i to jeszcze w czekoladzie! <3
Więc skoro jest konkurs z tą książką do zdobycia, to ja po prostu nie mogę w nim nie wystartować! "Krótka Książka o Miłości" jest o kinie światowym, więc ja też ograniczę się tylko do filmów zagranicznych – mniej filmów do wyboru, to powinno być łatwiej wskazać ten jeden, jedyny, prawda? Ale to i tak wciąż było bardzo trudne, wskazać ten jeden, jedyny film!
A tym filmem jest "Grek Zorba". "Grek Zorba", to dla mnie synonim pogody ducha, optymizmu i siły do tego, żeby po każdym upadku wstać i iść dalej. Zdanie "Jaka piękna katastrofa!" to kwintesencja tej siły – świadomość tego, że porażka, to nie jest koniec świata i tragedia, tylko to jest początek dalszej drogi i lekcja życiowa, która czyni nas mądrzejszymi. I to wszystko zamknięte tylko w trzech słowach! Rewelacja! A jako miłośniczka tańca, która nie wyobraża sobie życia bez niego, lubię (i wyznaję) też "filozofię tańca", którą prezentuje ten film. Taniec to najskuteczniejszy na świecie poprawiacz nastroju, samopoczucia, samooceny i w ogóle wszystkiego, tańczyć można zawsze i wszędzie no i przede wszystkim – tańczyć może i umie każdy! Bo jeśli potrafisz chodzić, to potrafisz też tańczyć!
To na pewno jest to pozycja dla Ciebie 😀
Oj mnóstwo tych filmów było, mnóstwo, ale chyba największe wrażenie i najbardziej odległe wywarła na mnie bardzo dawno temu ekranizacja „Przeminęło z wiatrem”. Film obejrzałam w wieku lat nastu, jeszcze przed przeczytaniem książki i byłam nim oczarowana. Kreacje aktorów są dla mnie wybitne, zachwyca mnie dziewiętnastowieczne Południe, krajobrazy, scenografia i kostiumy postaci. A Clark Gable nieodmiennie przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Fakt, że scenariusz odbiega od książki, ale z biegiem czasu przestało mi to przeszkadzać. Lubię wracać zarówno do tego obrazu, tak jak i do książki.
„Leon Zawodowiec”.
Klasyka, pozycja obowiązkowa. Dość brutalny i jednocześnie chwytający za serce. Fenomenalna i chyba jedna z najlepszych ról Natalie Portman, a „Shape of my heart” w wykonaniu Stinga, to po prostu cudo wspaniale domykające ten obraz…
To będzie trudny wybór. W swoim życiu obejrzałam już bardzo dużo filmów. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie film pt. ,,Jedz, módl się, kochaj” z główną rolą odgrywaną przez Julię Roberts. Główna bohaterka zmaga się z depresją, smutkiem i nieszczęśliwym związkiem. Pewnego dnia budzi się i postanawia zmienić swoje życie i znaleźć swoje miejsce na ziemi. Podróżuję do Włoch, Indii i do Indonezji, aby tam odnaleźć prawdziwą miłość. Film ten nauczył mnie, że nigdy nie warto się poddawać mimo przeciwności losu. Należy umieć korzystać z życia – jeść, modlić się, kochać. Życie można zmienić, wszystko może zależeć od jednego kroku w przyszłość. Czasami miłość przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.
Jest wiele filmów, które uważam za istotne w moim dotychczasowym życiu. Jednak, poza tymi wyreżyserowanymi przez wybitnych twórców jak Buz Luhrmann, Stanley Kubrik czy Andrzej Wajda, wydaje mi się, że to co sami zrobimy jest dla nas najlepsze i najważniejsze. I tak jest w moim przypadku. W ostatniej klasie liceum zrobiłem przy udziale moich przyjaciół krótki film, który miał być interpetacją mojej ulubionej powieści „Proces” Franza Kafki. To było świetne doświadczenie. By tego jeszcze było mało, moje „dzieło” zostało pokazane na pełnowymiarowym ekranie kinowym w Inowrocławiu, podczas festiwalu filmów krótkometrażowych. Byłem z tego powodu bardzo dumny i do dzisiaj wspominam to doznanie z łęzką w oku. Może to odrobine bałwochwalcze, ale co tam w końcu jeśli jest czym się pochwalić, to czemuby o tym nie mówić.
Ja uwielbiam kino skandynawskie, choruję na nie już od wielu lat. Jednocześnie żałuję, że tamtejsze filmy tak rzadko trafiają na ekrany polskich kin i telewizorów.
Filmami do których wielokrotnie wracałem są: islandzki „Noi Albinoi” i szwedzki „Pożegnanie Falkenberg”. Mają nieco odmienne od siebie klimaty i wydźwięk, jednak obydwa dotyczą trudności dorastania, samotności, zmiany. W obydwu też dochodzi do tragedii.
Generalnie kino skandynawskie to świetny dowód na to, że nie trzeba wydawać milionów na efekty specjalne, wymyślać nierealnych fabuł. To, co najciekawsze dzieje się w człowieku i w jego relacji z drugim.
Z reguły wybieram filmy ( zresztą tak samo jak książki), w których reżyser „ma mi coś do przekazania”. Bardzo ciężko jest mi wybrać jeden, ale zdecydowanie jest to „Katyń”- Andrzeja Wajdy. Obejrzałam go kilka lat temu, gdy wszedł do kin. Był to już któryś dzień po premierze, a sala kinowa pękała w szwach. Miałam wtedy kilkanaście lat i taka też była średnia wieku widzów. Przez cały film, jak i po jego zakończeniu, nikt nie miał śmiałości drgnąć. Film jak i reakcja widzów zrobiły niezapomniane wrażenie. Takie chwile uczą tożsamości narodowej. Zaciekawiają, skłaniają do ogromnej refleksji. Członek mojej rodziny zginął w Charkowie, a ja już kilka lat pracuję nad drzewem genealogicznym. Żaden inny film już nigdy już tak na mnie nie wpłynął.
Mój ukochany film to „A.I. Sztuczna inteligencja” (2001). Pierwszy raz zobaczyłam go mając jakieś 11-12 lat, a od tamtego czasu widziałam już pewnie z 15 razy 🙂 W tym filmie jest wszystko – przygoda, podróż, miłość, przyjaźń, radość, rodzina, strata, smutek, przemoc, śmierć, odwaga, marzenia i niesamowita wizja przyszłości. I oczywiście moje pierwsze filmowe zauroczenie – cudny Jude Law czyli Żigolak Joe <3
Jako bonus dodaję film sci-fi "eXistenZ" (1999), który jest tryumfem wyobraźni nad przeciętnością umysłu. Odrobinę dziwny, ale godny polecenia! (Tam również gra Jude Law 😀 )
Brak słów – po raz kolejny przegapiłam termin. 🙁 Byłabym zła na siebie gdyby je to, że wolę być zła na czas, który tak pędzi, że nie nadążam. Wrrrrrr…