Matka i córka. Związek, który nigdy nie jest prosty. Nie jest jednoznaczny. Nigdy nie jest do końca idealny. Odwieczna inspiracja artystów, literatów, twórców wszelkiej kultury dwie kobiety złączone najważniejszą z więzi fascynują tym, co niepojęte, ukryte w środku, zakopane głęboko w ich spojrzeniach. Chciałoby się podążyć za tym spojrzeniem, zajrzeć do środka i dostrzec prawdę o nich samych. Czy to najprawdziwsza miłość? Czy to najdelikatniejsze oddanie? A może czułość podszyta szczyptą zazdrości i nienawiści?
Deborah Levy zagląda w te oczy rozwijając opowieść o trudnym do pojęcia uczuciu, chorobliwym poświęceniu ugotowanym w Gorącym mleku, które z pewnością nie jest tym szekspirowskim mlekiem ludzkiej dobroci. A wszystko to w aurze lekkiego znużenia, w wakacyjnej poświacie, za woalem narastającego upału przyklejonym do skóry, na hiszpańskim wybrzeżu, pośród ukrytych głęboko pragnień.
Kim jest Sofia?
Moja miłość do matki jest jak siekiera. Wbija się bardzo głęboko.
Sofia Papastergiadis ma dwadzieścia pięć lat. Jest pół-Angielką po matce i pół-Greczynką po ojcu. Wychowała się w Wielkiej Brytanii u boku Rose, swojej matki hipochondryczki. Ojciec odszedł, gdy Sofia była jeszcze dzieckiem. Teraz on ma nową rodzinę w Atenach, czterdzieści lat młodszą żonę i nowonarodzoną córeczkę. Sofia ma tylko matkę. Z wykształcenia jest antropologiem, ale rzuciła studia doktoranckie i pracuje jako kelnerka, która większość swojego życia poświęca tajemniczym schorzeniom Rose. Niewyjaśnione bolączki, paraliże stóp, chore tęsknoty za amputacją Sofia pcha jej wózek, kuśtyka obok dla jej wygody, synchronizując swój krok z krokiem matki. Przynosi jej wodę, gdy ona ją o to poprosi. Wysłuchuje oskarżeń, złorzeczeń. Pozwala sobą pomiatać, bo boi się samej i siebie i swoich pragnień. Ale przede wszystkim jest świadoma swoich słabości i ma dość takiego życia.
Kim chciałaby być Sofia?
Mój problem polega na tym, że chciałabym zaciągnąć się cygarem, które ktoś mi przypalił. Chcę wydmuchnąć dym. Jak wulkan. Jak potwór. Chcę ziać dymem. Nie chcę być dziewczyną, której zadaniem jest lamentować piskliwym głosem na pogrzebach.
Sofii marzy się postać niczym z mitycznych opowieści zrodzona z piany, okrutna, bezwzględna, samowystarczalna. Jak amazonka, jak odwieczna łowczyni. Zapomina, że to jedynie piana morska rozpływająca się w majakach i rojeniach. Wydaje jej się, że mogłaby przenosić góry, jak góry być nieruchoma, stabilna, pewna swoich przekonań. Przeskakuje ze skrajności w skrajność, niestabilna, chwilowo odurzona wolnością, momentem wytchnienia. Niestety wakacje nie trwają wiecznie, nie można nosić kwiatów we włosach każdego dnia, czuć piasku pod stopami, dotyku gwieździstego nieba na rozgrzanej skórze To taki sen o urlopie bez końca, kiedy brzemię odpowiedzialności przerzucone jest na innych, na dorosłych, bo Sofia zapomniała, że przecież sama jest już tą dorosłą kobietą. Gdzieś kiedyś ominęła ją młodość i teraz poszukuje straconego czasu, by na nowo zbudować siebie, w końcu zaznać cudzej uwagi.
Kim mogłaby być Sofia?
Chcę się wyrwać ze struktur pokrewieństwa, które rzekomo budują moją tożsamość. Chcę rozbełtać opowiedzianą mi historię o mnie samej. Chcę ją chwycić za ogon i potrzymać głową w dół.
Sofia mogłaby być uroczą i seksowną młodą kobietą, która wie czego chce na wzór ulubionej antropolożki Margaret Mead podążać śladami cudzej pamięci, badać tropy, budować oryginalne teorie. Mogłaby pozbyć się narastającej apatii, odrzucić bezsensowny lęk i podążyć własną ścieżką, zamiast łapać się co krok maminej spódnicy, kuśtykać za nią, potykać się o łupinki i łuski. Mogłaby wyjechać, uciec daleko i jeszcze dalej, by odbudować rozbite części swojej tożsamości.
Deborze Levy udało się w Gorącym mleku ująć skomplikowane relacje między dwoma zagubionymi kobietami, które są skazane na swoją obecność. Pogrążoną w urojonych bolączkach i depresji matką, która wrzeszczy o pomoc a niedojrzałą młodą kobietą bez właściwości. To opowieść o trudnej miłości, zawieszona w onirycznej atmosferze między jawą a snem, pośród krajobrazu pustynnej, przesuszonej pustki i bezkresnego, wilgotnego morza, które osadza się piaskiem, solą i trucizną na ciele. To historia niedopowiedzeń i cudzych nieszczęść, przeszłości, która niby uległa zapomnieniu, ale pozostawiła fantomowy, nieuleczalny ból. To także słowa, które parzą niczym jad meduzy, wypełnione spojrzeniami, które mogą zamienić w kamień, jak oczy Gorgony. I w końcu to historia wakacyjnych złudzeń, farmakologicznych wyrzeczeń i wreszcie wyzwolenia z szansą na nowy, niepewny początek pełen blizn i skazy.
Lektura zaskakująca, której pełną siłę i znaczenie można docenić w upalny dzień podszyty morską bryzą polecam takie właśnie podejście.
O.
FABUŁA:
- Matka-hipochondryczka i córka bez właściwości na hiszpańskim wybrzeżu. Eksperymentalna klinika, terapia, która nie przynosi efektów
TEMATYKA:
- Matki i córki, relacje rodzinne, toksyczne związki, hipochondria, niedojrzałość, utracona tożsamość.
DLA KOGO?
- Dla czytelników, którzy szukają oryginalnej prozy o kobiecej, cielesnej tematyce.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK. <3