Wizja niedalekiej przyszłości w zaskakującym połączeniu opowieści o nihilistycznym pragnieniu śmierci z poszukiwaniem sensu życia w ostatnich chwilach istnienia, czyli Wielki Finał Marka Migalskiego.
Eutanazja na życzenie. Brzmi jak koszmar, czy jak marzenie? Śmierć na własnych warunkach, w określonym przez siebie czasie, dokładnie w momencie, gdy jesteśmy na to gotowi. Wypisanie się ze świata, zanim nastanie ciemność, zanim ktoś podejmie decyzję za nas, a złośliwy los zburzy pozorny spokój. A gdyby móc jeszcze do tego przeżyć ostatnie chwile w warunkach all inclusive, sielsko-wakacyjnych, w egzotycznej scenerii, w palącym słońcu, sącząc drinki z palemką?
Rok 2025. Gambia w Afryce Zachodniej. Piękna, wymarzona pogoda. Zjawiskowe wschody i zachody słońca. Ciepły ocean, który zaprasza do kąpieli i plaża, która aż prosi, by zanurzyć stopy w piasku. Wokół park narodowy, dzikie bestie pilnujące dostępu, płot pod napięciem. W środku najlepsze jedzenie, najlepsze alkohole, najpiękniejsze kobiety i mężczyźni na wyciągnięcie ręki tak prezentuje się Wielki Finał, nowoczesny, ekskluzywny ośrodek eutanazyjny, dla wszystkich rozczarowanych, odrzuconych, porzuconych, schorowanych, przestraszonych Ten ośrodek na swoją ostatnią drogę wybrał Marek. Pięćdziesięcioletni były polityk, którego życie zawiodło na tyle, że gotowy jest pożegnać się przedwcześnie ze światem na własnych zasadach, unikając cierpienia przyszłości. Do śmierci zostało mu ostatnie trzydzieści dni. Trzydzieści dni, które przyniosą mu niejedną niespodziankę.
A jednak życie czasami jest miło pomyślał. Szkoda, że tak rzadko i że tak to zaskakuje.
Eutanazja nie jest tematem medialnie przyjemnym, nie jest też tematem szeroko komentowanym w literaturze popularnej. To temat brutalnych debat publicznych, ideologicznej walki i politycznych przepychanek, który gaśnie i roznieca się kiedy tylko zaistnieje taka potrzeba na froncie. W Wielkim Finale temat eutanazji poruszony został z ciekawej, nieco innej perspektywy niż ta zazwyczaj pojawiająca się w debacie publicznej bowiem z perspektywy samozwańczego nihilisty, bo nihilistą właśnie Marek Migalski sam się tytułuje i nihilistą jest jego bohater, swoiste alter ego samego pisarza.
Nihilizm to temat rozbudowany, współcześnie wszechobecny, postrzegany przez wielu jako jedno z największych zagrożeń dla naszej cywilizacji i przetrwania jako takiego, ze względu na swoją skłonność od odrzucania znaczeń i moralnych podstaw. Jest to również temat błędnie rozumiany, błędnie identyfikowany, często mieszany w wielkim kotle z odrębnymi pojęciami egzystencjalnymi. Dla przykładu Fryderyk Nietzsche często postrzegany jest w kategoriach nihilistycznych, mimo że jest to skrajnie sprzeczne z rzeczywistością. Cała myśl filozoficzna Nietzschego opierała się bowiem na rozpoznaniu nihilizmu jako zagrożenia, które wykwitnie w momencie upadku religii i zmniejszenia ogólnej społecznej religijności. Nietzsche podkreślał, że wraz z symboliczną śmiercią Boga upadnie system moralności, który służył nam przez tysiąclecia – poszukiwał on też alternatyw dla niego, szukał systemów, które mogłyby go zastąpić. Dla Nietzschego to właśnie nihilizm był największym z zagrożeń, bo ostatecznie prowadzi zawsze do moralnego upadku i powstania skrajnie utylitarnego założenia, że tylko cierpienie jest złem, a wszystko co pozbawione jest cierpienia jest dobrem.
Taka myśl przewija się w Wielkim Finale. Marek, ten który przybywa do ośrodka, by ze sobą skończyć, jest cynicznym, pozbawionym złudzeń śmieciem bez jakichkolwiek ideałów, jak sam przyznaje w zgodzie na wykrzyczane mu w twarz zarzuty. Jego życie zdaje się być czasem niespełnionym, zmarnowanym, opartym na zasadach, w które sam nie wierzył i honorze, względem którego nigdy się nie poczuwał. A wszystko to w świecie i w rzeczywistości, której szczerze nienawidził, której się obawiał, opartej wyłącznie na umiłowaniu pieniędzy i chciwości, na libertyńskim pragnieniu rozkoszy, rozpasaniu cielesnym i duchowym. Śmierć wydaje mu się całkowicie uzasadniona. Nagle jednak okazuje się, że trzydzieści dni to całkiem sporo czasu, by pewne kwestie przemyśleć, by odnaleźć radość, by odzyskać nadzieję. Śmierć, nawet tak bliska, tak bezwzględnie obecna, nada sens temu, w czym sensu bohater nigdy nie widział. Nihilista w nim nigdy nie umrze, ale w końcu zabłyśnie jakieś światło i okaże się, że nie wszystko to marność nad marnościami.
Tak upłynęło jego życie i dlatego właśnie było odmienne od wszystkich innych, nawet jeśli głupie i niepotrzebne. Było po prostu jego. To zaś znaczyło, że jednak istniał.
Marek Migalski znany jest ze swoich prowokujących tez, z kontestowania zastanego porządku, z zadawania niewygodnych pytań i szukania nań, często niepojętych odpowiedzi. Z jednej strony to pytania jak: co trzyma nas przy życiu? Co sprawia, że pragniemy istnieć? A z drugiej: dlaczego pragniemy śmierci? Dlaczego skłonni jesteśmy zostawić wszystko i odejść? Wielki Finał to błyskotliwa od początku do końca, brutalna pod względem wyzwalanych emocji powieść o życiu i śmierci, o sensie istnienia w epoce, w której przyszło nam egzystować, w czasie historycznym, który przyszło nam tworzyć. Proza żywa, surowa, miejscami mocno posępna, bo jawnie obnażająca kierunek w jakim zmierzamy jako cywilizacja. Coś się powoli kończy, era beztroskiej swobody i bezmyślnego rozpasania dobiega kresu, a na horyzoncie czai się ciemność. W strachu przed bólem i cierpieniem można się poddać i wycofać, w poszukiwaniu Wielkiego Finału, a można, na przekór, stawić im czoła, przeciw braku nadziei, przeciw samej śmierci.
Wielki Finał zaskoczy, wyciągnie czytelnika z bezpiecznej strefy, zmusi do rozmyślań i na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym. Warto.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Od Deski Do Deski.