Site icon Wielki Buk

„Błękitna godzina” Paula Hawkins

Jeśli kochasz kultową powieść Daphne du Maurier „Rebeka” to docenisz najnowszą powieść Pauli Hawkins. Tak. Kontrowersyjna teza, ale jak najbardziej prawdziwa.

Dzieło słynącej z sekretnego i zamkniętego życia artystki Vanessy okazuje się zawierać w sobie kość. Więcej, LUDZKĄ kość. Do kogo należała? Czy to możliwe, że to kość jej zaginionego przed laty męża? A może należy jeszcze do kogoś innego? Vanessa już nie żyje, ale na wiele pytań odpowiedzi zna Grace, jej bliska przyjaciółka i mieszkanka domu na odizolowanej od świata wyspie Eris. Tylko czy gotowa jest zdradzić tajemnice Vanessy światu? I przy okazji swoje własne?

Sama jestem zaskoczona obrotem sprawy, bo nie spodziewałam się tego po autorce wątpliwej „Dziewczyny z pociągu”. Co prawda doceniłam jej debiutancki thriller po latach i po części zmieniłam o nim zdanie, ale na pewno nie myślałam, że kiedykolwiek w przyszłości w moje ręce trafi powieść tak pełna suspensu i dusznej, morskiej atmosfery, przynosząca na myśl „Rebekę”. A na pewno nie spod pióra Hawkins. A tu taka niespodzianka! Warto oczywiście na wstępie zaznaczyć, że nie jest to żaden retelling, sama wzmianka o Daphne faktycznie w powieści pojawia się, ale tu chodzi o nastrój, tu chodzi o poczucie suspensu, tu chodzi o ciche poczucie osaczenia i tajemnic, które wypływają na jaw po latach.

Czym jest tytułowa błękitna godzina – to musi pozostać moją tajemnicą, bo jak ją zdradzę, to będzie po ptakach. Skupmy się więc na nastroju, na klimacie, jaki w powieści buduje Hawkins. Po pierwsze, wyspa. Wyspa Eris, czyli mała odizolowana od świata przez dwanaście godzin na dobę malutka wyspa u wybrzeży Szkocji. Na owej wyspie dom, jakieś pomniejsze przydomowe zabudowania, nic więcej. To tam zaszyła się pewna znana artystka, która miała problemy nie tylko ze sobą, ale też ze swoim życiem prywatnym. Powiedzieć, że się jej nie układało, to nic nie powiedzieć. Dom był jej azylem. Jej ciszą. Jej własnym więzieniem. O tym dowiadujemy się powolutku z pamiętników Vanessy. Wpis po wpisie wyłania się przed naszymi oczami portret wyjątkowej kobiety, dla której sztuka była formą ekspresji i formą ucieczki. Po drugie, Grace. Grace była bliską przyjaciółką Vanessy i jej opiekunką, gdy Vanessa ciężko zachorowała. Grace pełniła pieczę nad spuścizną artystyczną przyjaciółki, ale też nad jej sekretami. I to postać Grace jest siłą napędową całości. Po Grace żyła w cieniu Vanessy, a wspomnienie Vanessy i jej sztuka są tym duchem, z jakim musi się mierzyć. Po trzecie, morze. Morze, którego pływy i przypływy zdają się hipnotyzować nie tylko naszą bohaterkę, ale też nas – czytelników. Jest w opisach morza i przyrody jakiś taki mrok, ta głębia, która wciąga nas i nie chce wypuścić.

Zapowiadano szumnie, że „Błękitna godzina” będzie najlepszą powieścią Hawkins. Nie wierzyłam. Nie ufałam. A powinnam była, bo teraz – po lekturze, po przemyśleniach, po emocjach, jakie przyniosła – jestem pod ogromnym wrażeniem. To bardzo cichy thriller. Bardzo spokojny. Dla wielu może okazać się nawet nudny, chociaż mam nadzieję, że jednak większość go doceni. Ten zamysł niespieszności. Sekretów, które nabierają siły jak morskie fale. Bohaterek, których życie nie było i nie jest wcale tym, czym wydaje się być. Moją wisienką na torcie powieści jest sam motyw sztuki i tego, jak w sztuce zakląć można siebie. W pewien sposób. Swoje emocje. Swój ból. Swoją ciemność.

„Błękitna godzina” to jest powieść listopadowa. Wilgotna i przejmująca. Do owinięcia się grubym wełnianym swetrem. Do stania na wietrze i wpatrywania się w horyzont. Przyniosła zaskoczenie i ogrom satysfakcji.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem FILIA.

Exit mobile version