Zrobiłam to na Waszą prośbę – legendarny i ulotny od lat na Wielkim Buku „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego.
Postmodernistyczne dzieło literatury grozy. Czy wybitne?
ZARYS KONCEPCYJNY
Mamy koncept domu o nieokreślonych wymiarach, nieeuklidesowych kątach, ciągnących się w nieskończoność schodach, zakamarkach, pokojach, załamanych cieniach i światłach. Koncept bardziej filmowy niż literacki, powiedzmy sobie uprzejmie. Ale ciekawy. I fascynujący. Był taki film z Kevinem Baconem o domu, który wyginał się i przeistaczał w środku. Był też taki ze schodami do piwnicy, co ciągnęły się do bram piekła. Ale przede wszystkim był przed Danielewskim H.P. Lovecraft i jego opowiadanie „Sny w Domu Wiedźmy”, w którym nieeuklidesowe kąty i dziwna obecność były zamknięte w perfekcyjnej, skondensowanej do minimum formie. I dla mnie to było wystarczająco. Natomiast Danielewski przeszedł samego siebie, poszedł dalej i przekroczył granice dobrego smaku i rozmachu.
FORMA
Wspomniałam, że w „Domu z liści” nie chodzi o fabułę, chodzi o formę. I tu jest sedno. Otóż, to jest taka książka w książce, a raczej książka o dokumencie i o opracowaniu owego dokumentu. Całość stanowi dziwną mieszankę grozy psychologicznej i groteski akademickiej (w końcu mamy tu opracowanie). Klamrą natomiast jest przełożenie absurdalnej formy nawiedzonego domu na papier.
Przekreślenia, uwagi, teksty w tekście, odwrócony tekst, tekst odbity jak w lustrze, puste strony, nonsens, przemyślenia, notatki, adnotacje… Labirynt słów odbija nietypową konstrukcję domu. Na jednej stronie jest więcej tekstu niż się mieści. Na innych po jednym słowie. To sprawia, że czytelnik zostaje niejako pochłonięty przez książkę, ona hipnotyzuje go i nie pozwala przestać o niej myśleć. Chociaż samo doświadczenie czytania jest cholernie męczące. Ja się męczyłam. Przedzierałam.
WRAŻENIA
Czapki z głów dla Danielewskiego! On nie napisał książki – on stworzył doświadczenie czytelnicze. Doświadczenie, któremu trzeba poświęcić czas, zainteresowanie i pieniądze. Doświadczenie, które tym samym pozwala zrobić z książki coś więcej niż jest w rzeczywistości. Co to znaczy?
Wyobraźcie sobie, że gotujecie ziemniaka. Zwykłą pyrkę. Ot, posolona woda, chwila moment. Nic specjalnego. Ziemniaczek. A teraz wyobraźcie sobie ten sam ziemniak w luksusowej restauracji, który podany jest nie jako pyrka, ale jako pianka ziemniaczana, otulona dymem drzewnym, z ciapkami sosu śliwkowo-rozmarynowego. Na tacy odbijającej światło świec. I nagle ta sama pyrka nabiera o wiele większego znaczenia. To nic, że ta cała pianka była niestrawna w formie, to nic, że ten cały dym zaśmierdził ubranie, to nic, że ziemniaczek w domu był zwyczajnie lepszy – ten w restauracji kosztował majątek, czekaliście na stolik i samo doświadczenie, będziecie wspominać przez miesiąc.
Ekstrawagancki ziemniaczek, tym jest dla mnie „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego. No mogę zjeść raz w życiu, ale nigdy więcej do tej pianki nie wrócę.
WNIOSKI
Czy warto przeczytać „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego? Warto chociaż spróbować, żeby zobaczyć na czym polega literacka zabawa formą i eksperymentowanie. W końcu to jeden z tych tytułów, wokół których krążą legendy. Bez obaw jednak, to bardziej dymy i lustra, czarnoksiężnik z Oz niż jakiś wyjątkowy potwór. I jak to droga do Oz – również droga przez „Dom z liści” wydaje się nieskończona.
Czy polecam? Nie jakoś specjalnie. Nikt nie umrze od tego, że nie przeczyta i nie straci powieści życia. Tak, horrorowi miłośnicy głębi, prawdy i ciemności będą kwiczeć z zachwytu, ale ja pozostaję niewzruszona.
O.