Kto pokochał „Mistrza i Małgorzatę”, ten w „Wiedźmach Kijowa” ukraińskiej pisarki Łady Łuziny odnajdzie się jak ryba w wodzie! Opowieść czarowna, magiczna, kobieca!
Czytaj dalejTag: czarownice
„Woda na sicie” Anna Brzezińska – recenzja
Niezwykłe dzieje kobiety oskarżonej o czary w historii o sile słowa i opowieści realistyczno-fantastycznej Anny Brzezińskiej Woda na sicie. Apokryf Czarownicy.
Opowieści o czarownicach, o Świętej Inkwizycji, o barwnych, krwawych, bezlitosnych procesach zdają się cieszyć poczytnością niezmienną od lat. Wiele z tych historii to bajania i wymysły, w których więcej jest stereotypów przerobionych przez lata przez popkulturę niż prawdy, ale nie o prawdę dzisiaj chodzi. Potrzeba sceny, potrzeba metafory, potrzeba kata i ofiary. Proces bohaterki Wody na sicie idealnie tej potrzebie odpowiada zdaje się kameralny, niemal ukryty przed wzrokiem gawiedzi, a my czytelnicy możemy podglądać i słuchać oskarżonej o czary. Co prawda u Anny Brzezińskiej Inkwizycja to znów jest potwór z legend, ale nieco odarty z przesady i przerysowania, co jednak ostatecznie nie ma większego znaczenia, kiedy dotykamy zmyślonych krain i wsłuchujemy się w fantastyczną opowieść jedynie na granicy realności. Czytaj dalej
Bezsenne Środy: „Mistrz ceremonii” Sharon Bolton – PATRONAT!
Pełna legend angielskiej północy mroczna historia kobiet naznaczonych przeszłością i mężczyzn, którzy nienawidzą tych kobiet w gotyckim thrillerze Sharon Bolton Mistrz ceremonii.
Zanim w Salem rozpętała się diabelska gorączka, a grupa dziewcząt skazała pół miasta na potępienie, to niemal sto lat wcześniej w 1612 roku w okolicach Lancashire w Wielkiej Brytanii doszło do procesów czarownic, które do historii przeszły jako procesy z Pendle. O morderstwa poprzez użycie magii i czarnoksięstwo oraz używanie czarów na szkodę sąsiadów oskarżono dwanaście osób, dziesięć kobiet i dwóch mężczyzn. Dziesięcioro z nich zawisło uznanych za winnych zbrodni. To właśnie te procesy, a także mroczne legendy o okolicach Lancashire i ich mieszkańcach posłużyły Sharon Bolton w utkaniu misternej intrygi na pograniczu kryminału, dreszczowca i grozy. Czytaj dalej
WSPÓŁCZESNE CZAROWNICE W LITERATURZE
Dalej, dalej, siostry wiedźmy,
Czarodziejski krąg zawiedźmy!Makbet William Shakespeare
To już magiczna tradycja na Wielkim Buku! Za nami Noc Walpurgi jedyna taka noc w roku, z 30 kwietnia na 1 maja, noc duchów i zmarłych, kiedy na Górze Brocken w Niemczech zbiera się sabat czarownic. Czytaj dalej
Weekend Czarownic: CIEKAWOSTKI LITERACKIE #5
Moi Drodzy,
Weekend Czarownic to już tradycja na Wielkim Buku. Nadciąga Noc Walpurgi – jedyna taka noc w roku, z 30 kwietnia na 1 maja, noc duchów i zmarłych, kiedy na Górze Brocken w Niemczech zbiera się… sabat czarownic.
W tym roku przyszedł czas na nową odsłonę Ciekawostek Literackich o wiedźmińskim chatakterze. Przed Wami historia księgi, która zamieniła życie tysięcy ludzi w piekło.
Zapraszam na:
Malleus Maleficarum, czyli Młot na Czarownice, znaki diabła i płonące stosy.
TOP 15 CZAROWNIC, CZARNOKSIĘŻNIKÓW & CZARODZIEJEK W LITERATURZE
Moi Drodzy,
Co prawda Noc Walpurgi już za nami, niemniej Długi Weekend Czarownic wciąż trwa na Wielkim Buku. Dlatego też dzisiaj raz jeszcze słów kilka o tych, którzy władają magią, kierują mocą i wciąż niezmiennie od wieków działają na naszą na masową wyobraźnię.
Wiedźmy, czarownice, czarodziejki i czarnoksiężnicy pojawiają się w różnych dziełach popkultury w niemal niezmienionej formie. Magia, ta biała, jak i ta czarna, kieruje ich czynami i tworzy kolejne legendy, o których nie sposób zapomnieć. Niektóre z nich wryły się już w naszą podświadomość, tworząc swoiste tropy, archetypy, o których pamiętamy, nawet nie za bardzo zdając sobie z tego sprawę.
Na Wielkim Buku oddaję hołd tym największym, najpotężniejszym, tym według mnie najwspanialszym władcom magicznego świata. Specjalnie dla Was:
TOP 15 najważniejszych, najpotężniejszych czarownic, czarnoksiężników i czarodziejek literatury
KONKURS CZAROWNIC ♥ KSIĄŻKOWY PAKIET DO WYGRANIA
Moi Drodzy,
„Palec mię świerzbi, to dowodzi,
Że jakiś potwór tu nadchodzi…”
Zbliża się wielkimi krokami, nadciąga i nadlatuje na miotle. Słychać już chichoty, rechoty, a w kotle bulgocze, buzuje, gotuje się i warzy…
DŁUGI WEEKEND CZAROWNIC na Wielkim Buku!
Nadciąga Noc Walpurgi, o której po raz pierwszy przeczytałam u Astrid Lindgren i tak jak dzieciaki z Bullerbyn zapragnęłam przebierać się i ganiać na miotle. Noc Walpurgi, czyli noc sabatu na Górze Brocken w noc z 30 kwietnia na 1 maja.
Kto pragnie świętować ze mną? 🙂
„Demonologia germańska. Duchy, demony, czarownice” Artur Szrejter
„[Demonologia] powstawała w czasach pogańskich, współegzystując z mitologią. A co jest starsze: wierzenia w będące blisko, swojskie demony czy w żyjących gdzieś tam w niebie, odległych bogów? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wiara w demony jest wcześniejsza niż wiara w bogów, gdyż demony należą do otaczającego nas świata.”
Duchy, czarownice i demony. Negatywne skojarzenia aż nasuwają się same. Siły ciemności, szatański pomiot, który straszy ludzi od wieków. Stwory, potwory, które otaczają świat człowieka, które żyją wśród nas i krzywdzą osłabione umysły. Jak już demon, to diabeł, to mefisto w najgorszej odsłonie i pozostają jedynie egzorcyzmy, woda święcona i znak krzyża. Nic bardziej mylnego, bo to, co powszechnie uważa się za demonologię, to, co zaobserwować można w popkulturze, czy sferze czysto religijnej, wynika właśnie z postrzegania istot o konotacjach demonicznych poprzez pryzmat wiary chrześcijańskiej, poprzez filtr pogaństwa i wiejskich zabobonów. A czym naprawdę jest demonologia? Skąd wzięła się tak popularna wiara w duchy, czarownice i inne strachy na lachy? Z czego wynikają nieporozumienia i stereotypowe spojrzenie, gdy mowa o tradycyjnych wierzeniach, które od zawsze towarzyszą ludziom?
Odpowiedzi na te pytanie i jeszcze więcej znajdziecie w pionierskiej pozycji Artura Szrejtera, zatytułowanej „Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice”. Książce wyjątkowej, bo stanowiącej pierwsze opracowanie tematyki demonologii germańskiej zarówno w Polsce, jak i wśród opracowań światowych. Autor, niczym bard, prowadzi czytelnika przez niesamowity, niezwykły świat pogańskich opowieści, z których wywodzi się właśnie sama demonologia, a która tak naprawdę od samego początku uzupełniała mitologię i odpowiadała na potrzeby i bolączki zwykłej codzienności. Istoty uznawane za demoniczne związane są bowiem ze sferą ludzi, ze światem rzeczywistym i rzadko kiedy mają powiązania boskie. Te stworzenia, o którym tutaj mowa – elfy, krasnoludy, rusałki itp. – istnieją w naszej rzeczywistości i stanowią odpowiedź na wszystkie trudne pytanie, jakie mogli sobie kiedykolwiek zadawać ludzie, trawieni niepowodzeniami, bądź, wręcz przeciwnie, otoczeni niesamowitą szczęśliwością.
O spotkaniach z tymi istotami opowiadały i wciąż po latach opowiadają baśnie, czasem bajki i różnorodne podania ludowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie, a pieczołowicie zbieranie przez badaczy kultury. Te demony, o których mowa to właśnie nikt inny, jak krasnoludki, rusałki wszelakie, draugi i koboldy, które znamy z historii na dobranoc, z filmów i gier, a które istnieją w kulturze od setek lat! Dawniej, stanowiły część rzeczywistości. Ich pojawienie się, dowody obecności udowadniały zachodzące zmiany, pomniejsze wydarzenia i łatwiej było wytłumaczyć to, co tajemnicze i niewytłumaczalne. Z biegiem lat, gdy stare wierzenia zaczęły odchodzić w niepamięć, a na europejskich ziemiach pojawiła się dominująca religia chrześcijańska, część „demonów”, tych mroczniejszych, złośliwych, została przeniesiona na stronę ciemności, a druga, ta lekka, zabawna, przekształciła się w baśniowe istoty i dołączyła do folkloru już w ugładzonej wersji i taką w większości znamy ją już my, czytając chociażby baśnie Braci Grimm.
W „Demonologii germańskiej” znaleźć można doskonały wstęp w formie wywiadu z autorem, który wprowadza nas w ten niesamowity, trochę już zapomniany świat, a przecież tak bliski, i znany. Dalej, kontynuuje temat już w formie sprecyzowanego leksykonu, w którym znajdziecie alfabetyczny spis najważniejszych, najistotniejszych dla okołogermańskiej kultury istot zaliczanych do demonicznych. Artur Szrejter snuje o nich króciutkie opowieści, przywołuje legendy i fragmenty baśni, wszystko okraszone odpowiednimi odnośnikami oraz odwołaniami do aneksów i dodatków. Zaskakuje różnorodność oraz ogrom powiązań mitologiczno-kulturowych. Mogłoby się wydawać, że przecież jeśli jest to demonologia germańska, to odnosi się jedynie do folkloru mieszkańców Skandynawii, Wysp Brytyjskich i Niemiec, ale tak naprawdę to w tych miejscach ma jedynie swoje korzenie, bo elementy tych opowieści rozprzestrzeniły się po całym zachodnim świecie i przeniknęły do świadomości jego mieszkańców.
„Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice” Artura Szrejtera zabiera nas w cudowny świat magicznych istot, stworzeń znanych z baśni i podań, podkradzionych przez twórców popkultury, a wszystko to we wspaniały, przystępny sposób, dzięki czemu książkę można czytać na raz, za jednym podejściem, lub powracać do niej, kiedy tylko mamy na to ochotę. Lektura idealna jest na rodzinne czytanie z dzieciakami, na samotne szperanie i dociekanie, jak i uzupełnienie w ramach edukacyjnej ciekawostki. Różne sposoby czytania dla mniejszych i większych, do zaczytywania się i rozwijania pasji. Idealna do wciągania w kulturalne dyskusje, do zgłębiania historii i powracania do opowieści dzieciństwa, często zapomnianych po latach.
O.
*Za cudowną książkę dziękuję Wydawnictwu Oskar 🙂
„Witch Water” Edward Lee
Czas wybrać się na nocne łowy i upolować coś wyjątkowo mrocznego, coś co chociaż na chwilę zaburzy nasz wewnętrzny spokój i rozstroi nerwy, dodając przy tym dreszczyk emocji do naszej codzienności.
Nie przez przypadek jako pierwszą z tej kategorii wybrałam powieść „Witch Water” Edwarda Lee. Niestety nie jestem pewna, czy książka ta została już przetłumaczona na język polski. Jeśli nie, to z pewnością niedługo doczeka się przekładu i wydania przez Wydawnictwo Replika, jak niektóre z powieści tego autora.
Edward Lee to jedno z ciekawszych nazwisk wśród twórców powieści grozy. Jest mistrzem gatunku nazywanego horrorem ekstremalnym. Jego historie są pełne elementów makabry i tego co po angielsku nazywamy „gore”, czyli lejącej się strumieniami posoki i wnętrzności. W każdej opowieści stara się przekroczyć tabu, wyjść poza ustalony porządek i z wyjątkowym wyrafinowaniem pokonać kolejną granicę tego, co uznajemy za ludzkie. W tych powieściach wątek paranormalny jest raczej niewinnym dodatkiem do tego co jeden człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi, czerpiąc z jego cierpienia rozkosz. Lee miesza wątki okultystyczne z seksualnymi dewiacjami i muszę powiedzieć, że wychodzi mu to wyjątkowo dobrze. Z pewnością nie są to powieści dla wszystkich 😉 Jeśli jednak nie wzdrygacie sie na widok krwi i nie oburzają Was opisy okrucieństwa, udziwnionych praktyk seksualnych czy wymyślnych tortur, to Edward Lee jest na pewno tym kogo warto poznać i poczytać.
„Witch Water” zaskoczyła mnie ciekawym podejściem do tematu wielokrotnie już wykorzystywanego w literaturze grozy, a często nawet nadużywanego, jakim jest historia miasteczka stylizowanego na Salem, gdzie w przeszłości odbywały się procesy o czary, a czarownice palono lub zabijano w wymyślny sposób. Może byłaby to kolejna podobna powieść, gdyby nie jej główny bohater i osobiste demony, z którymi się zmaga.
Stew Fanshawe nie jest człowiekiem, z którym łatwo się utożsamiać. Mężczyzna, w średnim wieku, któremu wyjątkowo dobrze się powodzi. Miliarder, który zdobył fortunę na giełdzie. Pojawia się w Haver-Towne niejako incognito. Nie chce zostać rozpoznany (bywał niejednokrotnie na okładkach Forbes’a) i woli pozostać w szarym tłumie. Bo to co musicie wiedzieć o naszym bohaterze, to to, że cierpi on na pewną manię. Manię perwersyjną, zboczoną nawet (tak myśli sam o sobie), przed którą zmuszony był uciec z miasta i po roku terapii odpocząć na prowincji. Ta perwersyjna mania to voyeuryzm, czyli podglądactwo.
Uważam, że by poznać drugą stronę „Witch Water” jako powieści, konieczna jest konkretna wiedza na temat tego zaburzenia. Voyeuryzm to rodzaj fetyszu, parafilii, czyli zaburzenia seksualnych preferencji, polegająca (tutaj posłużę się definicją profesora Lwa Starowicza) „na powtarzającej się lub utrwalonej skłonności do oglądania ludzi uczestniczących w zachowaniach seksualnych lub intymnych, takich jak rozbieranie się, związana z pobudzeniem seksualnym i masturbacją. Nie towarzyszy temu ani zamiar ujawnienia swej obecności ani zamiar kontaktu seksualnego z obserwowaną osobą”.
Stew walczy ze swoim uzależnieniem, jednak jak to z silnymi, impulsywnymi uzależnieniami bywa, w nieodpowiednim środowisku, przy odpowiednich warunkach, takie uzależnienie może powrócić w jeszcze silniejszym stopniu niż dotychczas.
Haver-Towne na pierwszy rzut oka wydaje się być uroczym, turystycznym miasteczkiem. Jego mroczna przeszłość jest wykorzystywana jedynie w nazwach szlaków, hoteli i restauracji i innych przygotowanych dla odwiedzających atrakcjach.
My, czytelnicy, spoglądamy na to miasto oczami Stew. Dlatego, z początku, nasze postrzeganie jest mocno ograniczone. Bohater odwraca często wzrok, karci sam siebie za zbytnią ciekawość i tłumi w sobie naturalne instynkty obserwatora. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy zaczyna interesować się i poznawać, krok po kroku, historię miasteczka i jego mieszkańców. Czarownik, wiedźmy, tortury… Traktat z diabłem, Compendium Maleficarum i tytułowa „witch water”, czyli woda czarownic, antyteza wody święconej (nie chcę zdradzać szczegółów). I luneta. Nie byle jaka, bo magiczna.
To właśnie ten przedmiot na nowo rozbudza uśpioną percepcję Fanshaw’a. Nagle na nowo rozkwita w nim rządza patrzenia. Jego oczy stają się z chwili na chwilę wszystkowidzące, spragnione penetracji. Widzi więcej i bardziej. W ogóle dziwna rzecz z tymi oczami…
Georges Bataille widział w oczach lustra. Oko było symbolem, służyło transgresji, czyli przekraczaniu. Nasz bohater dzięki oczom przeżywa podróż w głąb samego siebie, bo to właśnie oko wychodzi poza granice, obraca się, by ostatecznie skierować się do wnętrza Stew, jego „czarnego serca”, jego wewnętrznej ciemności, czarnej strony, którą było dane mu poznać tylko dzięki własnej perwersji. To poznanie ostatecznie doprowadziłoby do obłędu, szaleństwa (jak w prozie Lovecrafta, gdzie bohaterowie widzą i nie potrafią pojąć, więc umierają ze strachu), ale w tym wypadku jest inaczej. Penetrujące oko, wzmocnione magicznymi właściwościami lunety i zboczonym umysłem, pozwala mu pójść dalej, poza to co określone i znane. Spenetrować niepenetrowalne. Zobaczyć pulsującą ciemność, czarniejszą niż najczarniejsze otchłanie. Poznać własne serce.
Woda czarownic otwiera granice, przełamuje tabu, załamuje czas i miejsca. W ten sposób opowieść o czarowniku i zaklętym miasteczku otrzymuje całkowicie nowy wymiar. My również, jako czytelnicy, przekraczamy nieprzekraczalne, wstępujemy w ciemność, a dalej są tylko czary.
O.