„Dziewczyna wsiada do czarnego auta. Drzwi się zamykają. Naraz pojawia się ledwie wyczuwalny smutek, jakby zmęczenie, światło na rzece blednie. Leciutkie ogłuszenie, wszędzie mgła.”
Każdego roku, zawsze jakoś tak w początkach kwietnia, ewentualnie w połowie miesiąca, przychodzi taki krótki moment wielkich upałów. Tuż po mroźnej zimie przyroda stwarza pozory wczesnego lata, wszystko naraz zaczyna budzić się do życia, czuć witalność w każdym najmniejszym pączku. A zaraz po tej dziwnej fali „truskawkowej wiosny” zaczynają się pierwsze ciepłe burze, ulewy, które zamiast ukojenia przez kilka dni tworzą aurę dusznych tropików. W powietrzu czuć wilgoć, zapach ziemi i wnoszących się roślin. Nowa pora roku przejmuje dowodzenie i wkracza pełną parą. To właśnie w te pierwsze przesycone wilgocią, pozornie gorące dni przypomina mi się pewna wyjątkowa powieść. Jedna z tych, do których wracam prawie każdego roku, gdy za oknem snuje się aura zapowiadająca prawdziwą wiosnę. Historia namiętności i niegasnącego pożądania, opowieść o miłości i odkrywaniu siebie. Jedna z najbardziej poruszających francuskich opowieści z wątkiem autobiograficznym – „Kochanek” („L’Amant”) Marguerite Duras.
Powieść ukazała się po raz pierwszy w 1984 roku i od razu stała się ewenementem wydawniczym, a jeszcze tego samego roku zdobyła prestiżową Nagrodę Goncourt. W kilka lat później, gdy powstawał film na podstawie „Kochanka” pod tym samym tytułem, o Marguerite Duras znowu stało się głośno, gdy przyznała, że to właśnie jej osobiste doświadczenia z młodości stały się podstawą do napisania powieści. Podobnie jak jej bohaterka, pisarka urodziła się w indochińskiej francuskiej kolonii, w jednym z sajgońskich miasteczek, gdzie jej rodzice prowadzili miejscową szkołę. Jednak po śmierci męża, matka Marguerite zabrała dzieci (dwóch synów i córkę) i wyprowadziła się do Sa Dec, również w jednej z prowincji Sajgonu. Opowiadana przez nią historia zaczyna się właśnie tam, pod koniec lat dwudziestych, gdy dziewczyna ma lat piętnaście i pół. I od tego momentu zapominamy o Marguerite, a wkraczamy w życie bezimiennej bohaterki „Kochanka”.
Jak to bywa w opowieściach-wspomnieniach, historia rozpoczyna się wiele lat po wydarzeniach, gdy narratorka już z pewnej rozmytej perspektywy niby snu przypomina sobie młodzieńcze lata. Myślami powraca do smutnych dni dzieciństwa, gdy po śmierci ojca pogarszająca się z dnia na dzień finansowa sytuacja rodziny, zmusza jej matkę do przeprowadzki i podjęcia się pracy na pensji w sajgońskim Sa Dec. Od pierwszych zdań wypływających spod pióra autorki czujemy gorycz. Czujemy jakiś chłód i dystans do tych najwcześniejszych wspomnień. Czytamy o dziewczynce, która żyła w ciągłym strachu i wstydzie. Śmiertelnie bała się starszego brata, ulubieńca matki, który znęcał się psychicznie i fizycznie nad całą rodziną. Bił, wyzywał, kradł – matka wybaczała mu wszystko, bo był najstarszy i był najbardziej jej. Prawdziwy syn. Pierwszy i jedyny. Nieistotne było wcale, że był jeszcze jeden chłopiec w domu i dorastająca dziewczynka. Oni musieli się podporządkowywać pod humory starszego brata, szeptać po kątach, uciekać wzrokiem, ukrywać, gdy nadchodziła odpowiednia pora. Nie mieli nikogo do obrony. Rządziła przemoc i humory sadysty.
Jej matka od zawsze była nieszczęśliwa. Biernie pogodzona z losem, wiecznie smutna, przekonana o utracie wszelkiej kontroli. Jednak umiała stwarzać pozory. Udawać, że to ich kolonialne życie jest takie normalne. Takie zwyczajne i szczere. Kiedy udawała, że wcale nie żyją w skrajnej nędzy i wbrew zdrowemu rozsądkowi wciąż trzymała na służbie boya. Nie dojadali, albo żywili się resztkami, ale przynoszonymi im przez służącego, jak na białą rodzinę kolonistów przystało. Pozory szczęścia stwarzała również wtedy, gdy odsyłała najstarszego syna daleko od domu. Organizowała wtedy wielkie sprzątanie, grała na pianinie i tańczyła z młodszymi dziećmi. Albo wtedy gdy nieobecnym wzrokiem spoglądała na swoją dorastającą córkę i rozmyślała o jej przyszłości. O wykształceniu, które dziewczyna musi zdobyć. I wtedy gdy kupowała jej dziwne, niedopasowane do rosnącego ciała ubrania, które na dorosłej kobiecie byłyby znoszonymi łachmanami, ale na jej córce wyglądały jakoś inaczej. Ulotnie i bardzo prowokacyjnie. Wyobraźcie sobie piętnastolatkę – jeszcze niepewne, dojrzewające ciało. Na nie narzucona znoszona, niemal przezroczysta sukienka po matce. Bez rękawów. Z dużym dekoltem. Na głowie męski, przekrzywiony kapelusz. Na stopach wieczorowe pantofelki na obcasie. Sama o sobie dziewczyna mówi „urocza”, „czarująca”, bo spoglądają na nią inni biali mężczyźni z kolonii i składają dwuznaczne propozycje, zapraszając do siebie pod nieobecność ich żon. Dziewczyna nie korzysta, ale zapamiętuje. Upaja się swoją wyjątkowością. Ta cała przeszłość prowadzi do nieuniknionego. Buduje podwaliny dla jej przeznaczenia.
I pewnego dnia, tego wyjątkowego dnia, płynąc przez rzekę Mekong do szkoły, dziewczyna wchodzi do limuzyny bogatego, przystojnego Chińczyka. Ona już wie dlaczego on ją zaprosił. I wie do czego jej zgoda doprowadzi. A jednak waha się jedynie przez moment. I on i ona wpadają w pułapkę. Godzą się oboje na przekroczenie pewnej bariery, tak rasowej, jak społecznej. Z dnia na dzień zatracają się w sobie. Są odpowiedzią na swoje potrzeby. W jego wilgotnej, dusznej garsonierze, w upalne popołudnia oddają się namiętnościom. Ona po raz pierwszy w życiu. Na własne życzenie. Romans biednej, upodlonej białej dziewczynki z bogatym, starszym od niej Chińczykiem to nadgryzanie zakazanego owocu. Tworzenie ostatecznej bariery przed jej potworną, rozpadającą się rodziną. Poznawanie ciała, upajanie się pożądaniem to bunt przeciw przemocy, przeciw zamkniętej na prawdę matce, przeciw wszystkiemu co brudne i złe. Zachodzi transgresja możliwości, transgresja oczekiwań i pragnień – byle iść dalej, byle nie patrzeć za siebie. Beż żalu. Bez miłości.
Nie jestem pewna czemu „Kochanek” powraca do mnie w wiosennej porze każdego roku, bo w Sajgonie z tej powieści wiosny nie ma. Jest tylko ciężka wisząca upalna wilgoć. Monotonia, która wysysa życiową energię i odbiera chęć do normalności. Jest w tej dusznej, przepełnionej fizycznością atmosferze coś, co przyciąga do siebie dziewczynkę i mężczyznę i prowokuje do kolejnych wydarzeń. Inspiruje do przekraczania kolejnych granic i łamania tabu. Ona buntuje sie przeciw tyranii brata i obojętności matki, on przeciw ojcu i przeciw grupie społecznej, do której należy. Każde z nich szuka w ramionach tego drugiego siebie, odbicia i potwierdzenia, że są istotni, że sami decydują o swoim życiu. W tych pierwszych oparach namiętności chcą się przekonać, że tylko od nich zależy ich kolejny krok. Pragną wierzyć, że mogą stanąć naprzeciw przeznaczeniu.
„Kochanek” Marguerite Duras wzbudza w czytelniku różne, zupełnie skrajne emocje. To powieść kontrowersyjna, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Historia prawdziwa-nieprawdziwa, łącząca w sobie rzeczywiste wspomnienia i literacką fikcję. O dziewczynie, która w ramionach starszego kochanka poszukiwała siebie i właśnie w tej jego pogrążonej w mroku garsonierze odnalazła to, czego pragnęła. Siłę, która pozwoliła jej wyzwolić się ze szponów toksycznej rodziny i odnaleźć ścieżkę do zostania pisarką. Przestała bać się marzeń. Stała się po prostu sobą.
O.
*W ramach bukowej ciekawostki: w tym roku, a dokładnie 4 kwietnia minęła setna rocznica urodzin tej wyjątkowej francuskiej pisarki.