Horrory do czytania, do straszenia, całkowicie ZA DARMO – łapcie!
Czytaj dalejTag: Neil Gaiman
Straszne opowiadania do czytania w sieci (Stephen King, Neil Gaiman, H.P. Lovecraft i inni)
Moi Drodzy,
Wielbiciele strachów, horrorów, terroru i grozy wszelakiej dobrze zdają sobie sprawę jak duży potencjał potworności potrafi ukryć się w krótkiej formie. To chyba taka domena gatunku, z której twórcy czerpią garściami. Pasty krążące w sieci, historyjki na dobranoc, opowiadania, nowele Jedna prosta opowieść, jeden koncept, jeden haczyk, lęk rodzi się w sercu, a panika przenika do krwioobiegu i zaczyna krążyć w szaleńczym tempie. Czytaj dalej
Bezsenne Środy: „Śpiąca i wrzeciono” Neil Gaiman
Popularne współczesne baśnie utraciły swój pierwotny, tajemniczy i mroczny urok. Dzieciaki karmione są przesłodzonymi opowieściami oderwanymi od rzeczywistości, w których tak dla odmiany teraz mężczyźni są źli, generalnie niepotrzebni, ale przynajmniej można „wszystko sobie odpuścić” i tańczyć z bałwankami. Od takich historii bolą zęby, bo nie niosą za sobą żadnego ambitnego przesłania, odczerniają rzeczywistość i sprawiają, że kolejne pokolenia nie mogą odnieść się do wartościowego dzieła kultury. Na szczęście są pisarze, którzy wciąż czuwają, wiedzą co w baśniowej trawie piszczy i rearanżują kultowe historie, nadając im odmienne, dodatkowe, jednak wciąż głębokie i niezwykłe znaczenia.
BOOKATHON: Wyzwanie 2 „Gwiezdny Pył” Neil Gaiman – recenzja
Drugie wyzwanie BOOKATHONU – „Książka, która czekała na półce od lat” – zostało zaliczone! Łiii!!! Pędzę z przytupem, szaleję i pokrzykuję, bo za mną kolejne 290 przeczytanych stron! Jestem z siebie dumna, tym bardziej, że za mną prawdziwe bukowe cudeńko – „Gwiezdny Pył” Neila Gaimana.
Bezsenne Środy: „KORALINA” Neil Gaiman
Bywają takie chwile w dzieciństwie, kiedy rzeczywistość zdaje się nie nadążać za wyobraźnią, za pomysłami, za duchem eksploracji spragnionego przygód i wrażeń dziecka. Wszystko jest nudne, nie takie, jak powinno być. Rodzice nie spełniają wygórowanych marzeń o perfekcyjnych opiekunach. Częściej z ich ust wydobywa się wymęczone „nie”, niż zgodę na coś niezwykłego, czemu mógłby oddać się ich podopieczny. Wszystko jest zbyt niebezpieczne, nie dla dzieci, nie do zabawy… Dziecięcy duch łowcy wrażeń zostaje stłamszony, zduszony w zarodku i ograniczony. Bo ile można bawić się wciąż tymi samymi zabawkami? Ile może penetrować te same krzaki w ogrodzie? Ile można przesiadywać w ciszy w swoim pokoju?
BEZSENNE ŚRODY: „I Cthulhu” Neil Gaiman
Cthulhu. Wielki Przedwieczny. Monstrualny śniący, uśpiony w cyklopowym mieście R’lyeh, głęboko w oceanicznych otchłaniach Pacyfiku. Władca snów. Wielki Inicjator. Bóstwo, które karmi swój kult. Śni szalone sny i nawiedza ludzi. Podsuwa wizje. Koszmarne widziadła. Zsyła szaleństwo. Pewnego dnia, gdy gwiazdy i planety na nowo pojawią się w odpowiedniej koniunkcji – przebudzi się, by siać terror i zniszczenie.
BEZSENNE ŚRODY: „Snow, Glass, Apples” Neil Gaiman
“If it were today, I would have her heart cut out, true. But then I would have her head and arms and legs cut off. I would have them disembowel her. And then I would watch, in the town square, as the hangman heated the fire to white-heat with bellows, watch unblinking as he consigned each part of her to the fire. I would have archers around the square, who would shoot any bird or animal who came close to the flames, any raven or dog or hawk or rat. And I would not close my eyes until the princess was ash, and a gentle wind could scatter her like snow.
I did not do this thing, and we pay for our mistakes.”
Któż z nas, obsesyjnych czytelników, nie zna baśni o Królewnie Śnieżce i Siedmiu Krasnoludkach? Któż z nas nie pamięta jej ust w kolorze krwi, włosów czarnych niczym heban i skóry, białej jak śnieg? Któż z nas nie wspomina jej dobroci, jej ciepła i szczerości wypływających prosto z serca? Leśny ludek śpiewał wraz z nią piosenki, a sumienie groźnego myśliwego rozdarło się na myśl o jej śmierci. I jeszcze ta macocha okrutna, zwierciadło szepczące o „najpiękniejszych na świecie” i jabłuszka urocze, pyszne, że aż ślinka ciekła. I wstążki kolorowe i kamienie drogie. A na koniec kryształowa trumna i jeden pocałunek prawdziwej miłości…
Wieki przemijają, lata płyną, pokolenie za pokoleniem znika, a baśnie są, po prostu. Inspirują, zachęcają do literackich eksperymentów, a dzięki swej niezwykłej uniwersalności ich wymowa, głębsze znaczenie, czy sens nigdy się nie zmieniają. Z baśni można czerpać garściami, tak jak czerpie z nich popkultura od lat. Elementy, główne fabularne wątki, założenia, bohaterowie – to wszystko i o wiele więcej odnaleźć można w serialach, filmach, powieściach i opowiadaniach. Tak jak na przykład w niesamowitej, bardzo mrocznej opowieści autorstwa uwielbianego Neila Gaimana zatytułowanej „Snow, Glass, Apples”.
Odwrócone role. Wróg narratorem. Ostatnie wspomnienie. Władczyni krainy, za dawnych czasów zwana Złą Królową, Macochą i Czarownicą, opowiada historię swojej pasierbicy – Śnieżki, która terroryzuje od lat królestwo, zabija podróżnych, nawiedza otaczający królewskie ziemie las. Ta Śnieżka też ma usta czerwone jak krew, ma włosy czarne jak heban i skórę białą jak śnieg. Zimną jak lód. Ma też zęby, zaostrzone, by lepiej móc spijać posokę swoich ofiar. Tak moi Drodzy, ta Śnieżka to wampiryczna istota. Dziewczynka-demon, która niszczy wszystko i wszystkich, nie zważając na nic. Królowa rozkazuje ją zabić, ale wyrwane serce wciąż bije, a Śnieżka, już pusta w środku, martwa-niemartwa poluje pośród drzew. Mijają lata, sytuacja staje się naprawdę dramatyczna, a Królowa wie, że już czas wziąć sprawy w swoje ręce, zanim będzie za późno, zanim stanie się nieodwracalne.
„Snow, Glass, Apples” Neila Gaimana to opowiadanie tak niepokojące, tak intensywne i brutalne, że aż trudno się od niego oderwać. Królewna Śnieżka w jego wykonaniu to dziewczynka-wampir, która terroryzuje krainę i triumfuje swoją krwiopijnością. Jej historia wypełniona po brzegi lodem i krwawym mrokiem, jak wszystkie dobre baśnie, tak naprawdę. Znajdziecie tu subtelnie wykorzystane wzmianki o pedofilii, nekrofilii, czy kazirodztwie. Nic na siłę, nic prosto w twarz – opowieść między słowami, która mrozi krew w czytelniku i wywołuje dreszcze swoistego obrzydzenia, ale też fascynuje i przyciąga, jak wszystko co nieznane i niezrozumiałe. Z jednej strony, aż by się chciało, by ta historia ujrzała tęczę, by zaświeciło wreszcie słońce i pękły lody. A z drugiej, aż korci, by zanurzyła się w mroczniejszy mrok, serce pulsowało pod stropem, a wampirza bladość spowiła królestwo. Baśń dla dorosłych, spragnionych jeszcze mocniejszych wrażeń, do zaczytywania się nocną porą.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie ustaje bicie jej krwiożerczego serca.
O.
*Kto pragnie zanurzyć się w śnieżną krainę opowieści Neila Gaimana ten znajdzie ją zupełnie za darmo, do poczytania TUTAJ.
„Ocean na końcu drogi” Neil Gaiman
„Bardzo dokładnie pamiętam swoje dzieciństwo… Wiedziałem wówczas straszne rzeczy. Ale wiedziałem też, że nie mogę pozwolić, by dorośli zorientowali się, że wiem. To by ich przeraziło.”
Maurice Sendak
Albert Einstein zapytany kiedyś, w jaki sposób wychować inteligentne dziecko, ponoć odpowiedział: Jeśli chcesz mieć inteligentne dziecko, to czytaj mu baśnie. Jeśli chcesz mieć jeszcze mądrzejsze dziecko, to czytaj mu więcej baśni. Przepis niezwykle prosty, bo w końcu baśnie zawierają w sobie odpowiedzi na większość najważniejszych pytań. Oddziałują na wyobraźnię – pozwalając swoim odbiorcom na zgłębienie najistotniejszych kwestii egzystencji człowieka – każda zupełnie indywidualnie, na swój własny sposób. Od najwcześniejszych lat pomagają zrozumieć otaczający świat i rządzące nim prawa. A te nie zawsze bywają sprawiedliwe czy dobre. Zło czai się ukryte w ciemnościach ludzkiej natury i potrafi zaatakować znienacka, wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Dobrze napisana baśń pozwala je zdemaskować i nauczyć się, jak sobie radzić nawet w najgorszych sytuacjach.
Taką wyjątkową, baśniową opowieść przedstawia nam Neil Gaiman w swojej najnowszej powieści dla dorosłych, zatytułowanej „Ocean na końcu drogi”. Wspomnienia z dzieciństwa bywają różne. Każdy ma swoje, osobiste, subiektywne, schowane głęboko w pamięci. Łączy je to, że nie wszystkich z nich możemy być do końca pewni. Niektóre zacierają się same i powracają pod wpływem impulsu. Inne natomiast bywają wyparte i często zastąpione nowymi, mniej bolesnymi, które ukrywają przed nami to, co wydarzyło się naprawdę. W takim wypadku może się zdarzyć, że już nigdy nie dowiemy się, co było rzeczywiste, a co jedynie zmyślone. Dla naszego dobra i lepszego samopoczucia.
Ukryte wspomnienia trudnych dziecięcych lat próbuje odzyskać bohater „Oceanu na końcu drogi”. Przy okazji rodzinnego spotkania, jako mężczyzna w średnim wieku, odwiedza stare kąty i ulicę, na której dawniej stał jego dom. Przypadkiem, niczym wiedziony na niewidzialnej linie, trafia na farmę Hemstocków. Zdaje sobie sprawę, że dawno temu był w tym dziwnym domu, zamieszkałym przez trzy wyjątkowe kobiety. Teraz przebywa tam tylko jedna staruszka, i to właśnie ona zaprowadza go nad staw – magiczne miejsce, które mieszkająca tam Lettie Hemstock ochrzciła mianem „ocean”, a który wznieca w nim na nowo wspomnienia ukryte w zakamarkach świadomości. Bohaterowi przypomina się jego dawne życie, odkrywa dawno zapomniane chwile i budzi uśpione traumy z dzieciństwa, by wreszcie doznać tak potrzebnego oczyszczenia.
Opowieść rozpoczyna się czterdzieści lat wcześniej, prawdziwym dziecięcym dramatem – nikt nie przychodzi na siódme urodziny głównego bohatera. Po tym wydarzeniu małe i większe katastrofy zaczynają się mnożyć i narastać. Ginie jego ukochany kotek, a jeden z lokatorów wynajmujący pokój u jego rodziców pewnej nocy wykrada samochód i popełnia w nim samobójstwo. Ten właśnie czyn zbudził z głębokiego snu pradawną siłę. Pierwotne zło uśpione gdzieś za „oceanem”, na granicach światów, które przedostaje się do rzeczywistości, wykorzystuje ludzi i obezwładnia ich. Mami, okłamuje, składa obietnice bez pokrycia, ale dorośli nie są w stanie poznać, z kim tak naprawdę mają do czynienia i poddają się mu bez przeszkód. Świat bohatera staje na głowie i coraz bardziej odrealnia się, przypominając chory koszmar. Okazuje się, że dorośli często nie potrafią sami sobie radzić ze swoimi słabościami i nie są wcale tak silni, jak mogłoby się wydawać. Pomocy może szukać jedynie wśród trzech mieszkanek farmy Hemstocków. Każda z nich jest wyjątkowa, każda nietypowa i posiadająca inne umiejętności. Trochę nie z tego świata. Razem stawiają czoła zagrożeniu, by przywrócić harmonię i spokój w okolicy, a także naprawić wyrządzone szkody.
Tyle tylko, że pewnych rzeczy nie da się tak prosto naprawić. Nie da się odwidzieć tego, co raz się zobaczyło, ani od-doznać tego, co raz się już przeżyło. Każdy moment odcisnął piętno na umyśle głównego bohatera, a po latach koszmary powracają do niego falami, gdy wpatruje się w toń „oceanu”. Wracają smutki, nieszczęścia i złe myśli. Wspomnienia rozpadającego się domu i związku jego rodziców, którzy wszelkimi sposobami próbowali naprawiać finansową ruinę. Powraca także poczucie zdrady i odrzucenia, spotęgowane chwilami domowej przemocy. W jakimś momencie można odnieść wrażenie, że obserwujemy świat dorosłych oczami dziecka, i jest to świat, na który nie ma ono żadnego konkretnego wpływu. Co więcej, jest to świat nie do końca zrozumiały, dlatego bohater przekłada magię nad rzeczywistość, co jest sposobem na radzenie sobie z narastającymi problemami. W tej rzeczywistości farma Hemstocków i jego mieszkanki to dobre wróżki, które potrafią naprawić każdą najmniejszą krzywdę i odwrócić bieg losu.
Neilowi Gaimanowi po raz kolejny udało się opowiedzieć piękną, współczesną baśń i stworzyć magiczny świat ukryty wewnątrz tego zwykłego, przesiąkniętego normalnością i codziennością. Bohater „Oceanu na końcu drogi” umiejętnie odnajduje się w obu tych rzeczywistościach, obie są dla niego równie istotne i równoznaczne. Zło i dobro, ciemność i światło, świat cudów i świat dorosłych – każde z nich istnieje na równych prawach, każde ma zasady, których trzeba się trzymać i które należy szanować. Nad „oceanem” Lettie Hemstock bohater przeżywa od nowa najgorsze i najlepsze momenty swojego dzieciństwa. Przeżywa swoiste katharsis, po raz kolejny uwalnia się od cierpienia i potwornych myśli. A razem z nim my, czytelnicy tej niewiarygodnej, doskonale opowiedzianej historii, która nie pozwala o sobie zapomnieć i która, jak każda baśń, zostanie z nami na zawsze.
O.
*Recenzja napisana dla portalu Gildia.pl, która ukazała się 9 listopada, a którą można przeczytać także TUTAJ.
„Amerykańscy Bogowie”
„Too much talking these days. Talk talk talk. This country would get along much better if people learned how to suffer in silence.”
„Ideas are more difficult to kill than people, but they can be killed, in the end.”
„What should I believe? thought Shadow, and the voice came back to him from somewhere deep beneath the world, in a bass rumble: believe everything.”
„Amerykańscy Bogowie” Neil Gaiman
„A czy uwierzyłabyś, że wszyscy bogowie, jakich kiedykolwiek wykreowała ludzkość, wciąż żyją wśród nas?”. No właśnie… Co by było, gdyby bóstwa zamiast znikać, wycofywać się do odwiecznych, zapomnianych krain, żyły wciąż pośród nas, tak jak zwykli ludzie? Gdyby każdy z nich, nawet najpotężniejszy, prowadził normalne życie, gdzieś w wybranym miejscu na świecie? Co by się stało, gdyby ich istnieniu zagrażała sama ludzkość i nowi bogowie przez nią stworzeni?
Neil Gaiman w „Amerykańskich Bogach” wykreował właśnie taki zagrożony świat bóstw, bożków i duchów. Natomiast głównym założeniem, na którym opiera się fabuła jest idea, że one istnieją dopóki ktoś w nie wierzy. Jeśli znajdzie się chociaż jedna osoba na świecie wierząca, to już wystarczy, by dane bóstwo przetrwało. Za główne miejsce wydarzeń, nie bez powodu, wybrał Stany Zjednoczone. To kraj o bardzo rozłożystych korzeniach kulturowych i religijnych. Ze względu na swoją przeszłość i historię, jak również ze względu na wszystkich, którzy przez wieki przybywali i odkrywali Amerykę na nowo, kraj ten jest wielkim „kotłem”, w którym mieszały się, łączyły się i tworzyły całkowicie nowe zjawiska wyznaniowe (i wciąż się tworzą). Niektóre z tych kultów wciąż są bardzo żywe, pomimo że minęły już wieki od ich pojawienia się na tej części kuli ziemskiej. Nie wspominając również o pierwotnych kulturach i religiach samej Ameryki, zanim jeszcze pojawili się tutaj Europejczycy.
„Amerykańscy Bogowie”, to powieść intensywnie metafizyczna. Próbuje odpowiedzieć na pytanie męczące ludzkość od zawsze, czyli: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy? I nie owija w bawełnę. Dosłownie dotyka treści, które zazwyczaj są zawoalowane i bardzo często ukryte za niezrozumiałymi metaforami. Tutaj nie ma metafor. Bogowie istnieją. Są dosłowni. Chcą przetrwać i cierpią, bo z każdym dniem stają się coraz słabsi. Na ich miejscu pojawiają sie nowe twory, w powieści Gaimana bardzo sztuczne, o cechach wyjątkowo odrażających. Są to bóstwa typowo współczesne, którym ludzie (Stany symbolizują tutaj całą ludzkość, właśnie dzięki bogactwu swojej etnicznej różnorodności) każdego dnia składają hołd nie zdając sobie z tego sprawy. To kreatury społeczeństw konsumpcyjnych (w tym najbardziej negatywnym znaczeniu), plastikowe i kuszące, kolorowe i pełne wdzięku, ale tylko z daleka. Z bliska odrażające i gnijące, pragnące jedynie „ewolucji, degeneracji i rewolucji” jednocześnie. To Media, Internet, Pieniądz itp. Czyste zło, bo sprawiają, że ludzkość zapomina o tym co najważniejsze i traci swoją tożsamość.
Właśnie ta tożsamość, a raczej jej „krzyczący” z nicości brak jest moim zdaniem najważniejszym wątkiem „Amerykańskich Bogów”. Bo jak można wierzyć w coś, cokolwiek, jeśli samemu nie ma się pojęcia kim jest się naprawdę? Jeśli jest się nawet dla siebie tak niezdefiniowanym, tak bez żadnych konkretnych wyróżniających cech, snującym się pomiędzy innymi, że zamiast człowieka stajesz się jego cieniem?
Bo właśnie głównym bohaterem tej powieści jest Shadow (czyli po angielsku: cień). Poznajemy go w momencie, gdy już za chwilę ma jakby narodzić się na nowo i rozpocząć całkowicie nowe, ulepszone życie. To skazaniec, który na dniach wychodzi z więzienia, po trzech latach odsiadywania kary za ciężkie pobicie. Shadow czuje się lepszym człowiekiem. Żałuje popełnionych czynów, sam siebie resocjalizuje i przygotowuje na powrót do świata na zewnątrz. Czyta filozofów, unika więziennych sprzeczek i nie daje manipulować się współwięźniom. Jest cichy, spokojny i zdystansowany. Prawie tak, jakby w ogóle go nie było… Ale Shadow nie jest zwykłym człowiekiem. I nie tylko człowiekiem. (Nie chciałabym nikomu psuć lektury, więc nie zdradzę najważniejszych zwrotów akcji).
I w tym momencie powieść staje się trochę mitologiczną przypowieścią o wybrańcu bogów. Shadow jest wyjątkowy i potrzebny, by starzy bogowie odzyskali świat ludzi. Chociaż na chwilę, chociaż tylko niewielki kawałeczek tego świata.
Neil Gaiman wykorzystał w powieści panteon bóstw mitologii nordyckiej i germańskiej, bożki starosłowiańskie i irlandzkie, bóstwa karaibskie, afrykańskie, staroegipskie, bogów hinduizmu i wierzeń indiańskich. Czerpał inspiracje z folkloru, starych opowieści i pieśni, zabobonów i małych codziennych wierzeń, o elementach pogańskich, do dzisiaj traktowanych jako formy rytuałów.
I w tej dziwnej, trochę szalonej nowej rzeczywistości Shadow musi odnaleźć siebie i sens swojego życia. Oddaje się temu bez słowa i wyrusza w podróż, jako specjalny pracownik pewnego pana o nazwisku Wednesday (Tutaj muszę nadmienić, że jego imię, choć niby oznacza dzień tygodnia, to zawiera derywat zdradzający jego prawdziwą tożsamość). Tożsamości Shadow’a musimy domyślić się sami. Wskazówką jest wszystko, co mu się przydarza, jego reakcje i budujący się z czasem charakter. Nie jest to łatwe zadanie, bo sam główny bohater jest zagubiony. Wskazówek na to kim jest Shadow jest wiele i ukryte są w całej fabule powieści. Po kolei dowiadujemy się, że należy do „zapomnianych”, zauważamy, że pomimo niefortunnej przeszłości Shadow, to symbol niewinności i dobra. Nie może umknąć nam, że potrafi wybaczyć wszystko, bo przecież sam sobie również przebaczył, przebaczył żonie i staremu przyjacielowi. Pamięta, że jemu życie również dało drugą szansę.
Poza tym, a może przede wszystkim, „Amerykańscy Bogowie” to również próba odpowiedzi na trudne pytanie o tożsamość samych Stanów Zjednoczonych. Próba pokazania, że być może amerykańskie społeczeństwo powinno zatrzymać się, zastanowić nad sobą i obrać nowy kierunek, bo jak powtarzają niejednokrotnie bohaterowie: „To nie jest kraina dla bogów”. Może trzeba spróbować zwrócić się do tego co bardziej pierwotne i naturalne, a odrzucić sztuczne, narzucone przez siebie ramy. Może zadać również pytanie o istotę wiary. Może to także jest próba pokazania, że warto wierzyć, bo nasza wiara nie zamiera gdzieś w niebycie, ale ma większy sens, nadaje treść życiu i pozwala odnaleźć prawdziwego siebie. A gdy już dowiemy się kim jesteśmy tylko od nas samych będzie zależeć dokąd pójdziemy i jaki będzie ostateczny cel naszej podróży.
O.