„Sycamore Row” John Grisham

Bombla_SycamoreRow

 

„Everything is about race in Mississippi, Jake. Don’t ever forget that.”

Gdy umiera ktoś bliski, ktoś kochany i szanowany, rzadko kiedy wśród żałobników jako pierwsza pojawia się myśl o jego ostatniej woli, spadku, który pozostawił po sobie członkom rodziny, czy przyjaciołom. Trochę inaczej ma się ta kwestia w przypadku osób zamożnych, takich, których majątek liczony jest co najmniej w setkach tysięcy, bardziej w milionach. Kiedy kwestia spadku to nie tylko smutny obowiązek, ale dreszcz wyczekiwania i wstydliwych (przynajmniej dla poniektórych) emocji. W takich chwilach, po lub jeszcze przed pogrzebem, nagle wychodzi na jaw kogo nieboszczyk kochał najbardziej, kogo lubił i chciał szczodrze nagrodzić, a kogo nie znosił.  Tym ostatnim brak nazwiska w rozporządzeniu przyniesie upokorzenie i najprawdopodobniej wzbudzi cały zestaw negatywnych uczuć. Jednak testamenty ludzi bogatych potrafią także zmieniać życie innych na lepsze. Kto miał dobre serce, był szczodry i potrafił dostrzegać cierpienie bliźnich, ten potrafi zapisać mnóstwo pieniędzy fundacjom charytatywnym i podobnym organizacjom lub oddać wiele na rzecz kogoś, kto tego majątku potrzebował. Niewielu jest takich ludzi, chociaż istnieją, istnieli i sprawili, że ktoś nawet przez moment poczuł się po prostu szczęśliwy.

Opowieść o wielkim spadku i jego niechcianych konsekwencjach snuje John Grisham w jednej ze swoich najnowszych powieści zatytułowanej „Sycamore Row” i zarazem luźnej kontynuacji debiutanckiego „Czasu Zabijania”. Znów wracamy do hrabstwa Ford, fikcyjnego miasteczka Clanton w stanie Mississippi, w którym w trzy lata po legendarnym procesie Carla Lee Hailey w sumie niewiele się zmieniło. Życie toczy się swoim torem, dla jednych lepiej, dla innych trochę gorzej. Jake Brigance, obrońca Carla Lee, który w procesie życia stracił dom, ale liczył chociaż na jako taką sławę, nie zyskał zbyt wiele. Pracuje, trzyma się i rodzinnie wspiera z żoną Carlą, jednak nie jest to właśnie to, czego oczekiwał po wydarzeniach sprzed lat. Miało być tak pięknie, po prostu lepiej, a jest jak jest. Przynajmniej są cali i zdrowi i nawet Ku Klux Klan odpuścił po czasie. I nic by się nie zmieniło, gdyby nie list, który pewnego dnia trafia do rąk Jake’a. To niezwykły list. Skrupulatnie zaplanowany, wysłany na ostatnią chwilę, tuż przed śmiercią – testament wisielca.

Tym wisielcem jest Seth Hubbard. Za życia był on jednym z najbogatszych, o ile nie najbogatszym człowiekiem w hrabstwie. Wielomilionowy majątek zdobył tworząc swoje małe imperium, zupełnie od zera, zaczynając dosłownie z niczym, no może kilkoma akrami ziemi. Dorobił się wielkich pieniędzy, ale niekoniecznie rodzinnego szczęścia. W ostatnich latach mieszkał już zupełnie sam, opuszczony przez trzy poprzednie żony i chciwe dzieci, których nienawidził. Umierał na raka, a opiekowała się nim jego gosposia, czarnoskóra Lettie Lang. Gdy wiedział, że śmierć w męczarniach jest naprawdę blisko, a nie chciał tak umierać zamroczony lekami, spisał po raz kolejny swój testament. Tym razem odręcznie, bez świadków i wysłał go do Jake’a, tak, by dotarł w dwa dni po jego śmierci.

Seth Hubbard powiesił się pewnego ranka na jednym z jaworów rosnących przy tytułowej Sycamore Row (Alei Jaworów). Jego ostatnia wola wstrząsnęła okolicą, bo 90% majątku, bez słowa wyjaśnienia zostawił… Lettie. Pominął całą rodzinę, poza zaginionym od dekad bratem, dokładnie zaznaczając w dokumencie, że nic im się nie należy. Wyśmiał ich chciwość i zaznaczył, by testament odczytać dopiero po wszystkich uroczystościach związanych z pogrzebem, by prawdziwa natura i intencje jego fałszywej rodziny wyszły na jaw. Nie był to jednak jego jedyny testament, więc na swojego pośmiertnego obrońcę wyznaczył właśnie Jake’a Brigance’a. Wkrótce rozpoczyna się kolejny głośny proces, którego główną osią raz jeszcze stają się konflikty rasowe i rodzinne sekrety z przeszłości, o których wszyscy chcieli zapomnieć.

Tym razem Grisham nie skupił się na trudnych moralnych wyborach, ale w zamian poruszył temat ludzkiej pazerności, która potrafi połączyć ludzi bez względu na pozycję społeczną, wiek, płeć, czy rasę. Wielkie pieniądze to zawsze dziesiątki rąk, które koniecznie chcą się do nich dorwać, zagarnąć jak najwięcej, jak najmniejszym kosztem. W kolejce po miliony stają dzieci Hubbarda wraz z  armią prawników, a po drugiej stronie zagubiona Lettie, która w tej opowieści wydaje się być jedyną osobą, której na tych pieniądzach nie zależy i która dostrzega w tym hojnym geście więcej problemów niż przyszłego szczęścia. Ona wie, że stając się najbogatszą kobietą w takim hrabstwie jak Ford, do tego czarnoskórą, może oznaczać falę miejscowej nienawiści do końca życia. Bez względu na jej prawdziwe pobudki, bez względu na intencje darczyńcy. Bo przecież nikt nie wie dlaczego Lettie przypadło w udziale wszystko i dopiero przypadkowe wydarzenia i śledztwo odkryje zupełnie inną stronę całego procesu. I od tego momentu jedynie od ławy przysięgłych będzie zależało, jak zakończy się cała sprawa.

John Grisham nie byłby sobą, gdyby w „Sycamore Row” nie poruszył także odwiecznego konfliktu rasowego amerykańskiego Południa. Znowu mamy poczucie, że w Clanton nic się nie zmieniło i wcale zmienić nie zamierza, a takie sprawy jak Carla Lee, czy Lettie są jedynie kroplą w morzu tysięcy podobnych. Miało być lepiej, a lepiej wcale nie jest. Pomimo, że proces wcale nie toczy się w imieniu czy przeciw Lettie – chodzi tutaj o dowód na prawdziwość i pełnoprawność ostatniego testamentu Hubbarda – na każdym kroku Jake musi przypominać o co tak naprawdę rozgrywa się cała sprawa, nie tylko osobom trzecim, ale nawet prokuratorowi i sędziemu. Tak jakby wszyscy zapomnieli na czyje zlecenie się tam spotykają, bo w zupełnie naturalny sposób wychodzi z tego kolejny proces biali vs. czarni i nie ma od tego odwrotu, jak to w Mississippi.

W porównaniu z „Czasem zabijania”, „Sycamore Row” brakuje tego „czegoś”. Brakuje napięcia i wyczekiwania na rozwiązanie sprawy. Brakuje wątków pobocznych, które dodałyby tej opowieści tak potrzebnej pikanterii. I nie zrozumcie mnie źle – to doskonały thriller sądowniczy, ale… nic poza tym. Rozwiązanie tajemnicy Alei Jaworów nie zaskakuje. Przeraża, ale było łatwe do przewidzenia i kto potrafi wiązać poszczególne wątki nie będzie już wstrzymywał oddechu na zakończenie. Bo to znowu przecież Mississippi. Jeden z najbardziej rasistowskich stanów w USA. Miejsce z przeszłością, tragiczną i wciąż wstydliwą dla wielu Amerykanów, w której zawarły się lata prześladowań, linczów i rasowych potyczek. Zapisała się historia okrutnych wspomnień, o których strach rozmyślać. We krwi mieszkańców płyną uprzedzenia, których pokonanie zajmie jeszcze doświadczenia wielu pokoleń.  I żadne pieniądze tego nie naprawią.

O.

Komentarze do: “„Sycamore Row” John Grisham

  1. tanayah napisał(a):

    Ooo, uświadomiłam sobie, że chyba nie czytałam nic tego autora (ale ja w ogóle mało czytam thrillerów). Może czas nadrobić 🙂

    Btw, czytam „Wampira” Janion i w środku był cały tekst „Berenice” Poe – jak już się wczułam w archaiczny język to powiem jedno – robi wrażenie.

  2. Lolanta napisał(a):

    Może tu nie chodziło tylko o „to coś”, tylko własnie o przedstawienie problemu rasowego, który jak widać, wciąż gdzieś tam się tli i wystarczy iskierka, żeby zapalić całość. Oraz oczywiście problem pazerności… nawet przy małych sumach ludzie potrafią totalnie zgłupieć.

    • Bombeletta napisał(a):

      Hm. „Sycamore Row” w żadnym wypadku nie jest słabą powieścią, wręcz przeciwnie, ale akurat jako pewnego rodzaju kontynuacja „Czasu Zabijania” zawiodła mnie płaskością wątku. Może to dlatego, że całkiem niedawno czytałam tamto i w porównaniu wydała mi się bardziej mdła. Jednak polecam obie, bo są doskonałe 😀

  3. Małgośka napisał(a):

    Ja chyba „Czasu zabijania” nie czytałam, ale chętnie bym poniuchała. „Sycamore Row” też, nawet jeśli nie jest AŻ TAK rewelacyjna 🙂 A swoją drogą, bardzo podoba mi się tytuł.

    • Bombeletta napisał(a):

      To zacznij od „Czasu zabijania”, bo jest przedoskonałe 😀 A „Sycamore Row” to jego luźna kontynuacja, więc sama zobaczysz, czy Ci przypasuje 😀 Oryginalny tytuł o WIELE ładniejszy od polskiego „Czasu Zapłaty” o_O

Leave a Reply to LolantaCancel reply