Site icon Wielki Buk

Bezsenne Środy: „STRAŻAK” Joe Hill – post-apokaliptyczna padlina

Współcześni pisarze lubią powroty do przeszłości. Lubią nawiązywać do twórców sprzed lat, inspirować się ich ulubionymi dziełami, tworząc wszelkiego rodzaju hołdy, licząc na to, że pewnego dnia, ktoś porówna ich do idoli, do tych, którzy stanęli swojego czasu na piedestale i do dzisiaj stanowią gatunkowy kanon. Joe Hill nie musiał szukać daleko. Będąc synem kultowego twórcy horroru i grozy jakim jest Stephen King, porównanie narzuca się niemal samo, tym bardziej, jeśli syn postanawia podążać ścieżką pieczołowicie udreptaną przez ojca. I póki wyznaczony szlak pozostawał szlakiem, a czujne oko ojca nawracało syna z bocznych, błędnych ścieżek, to wszystko szło jak po maśle oryginalne opowiadania, doskonałe komiksy, powieści z własnym rockowym sznytem, miejscami zabawnie nawiązujące do uniwersum Kinga, niczym niespodzianki dla fanów ich prozy. Aż do momentu, w którym nie przyszedł czas, by dorównać ojcu. I tutaj nie było już szansy na powodzenie.

Miała być satyra, miała być mroczna baśń à la Władca Much i „Piotruś Pan” jednocześnie, a okazało się, że Strażak to nieudolna próba dogonienia pewnych wzorców gatunkowych, powieść, która na tle dorobku twórczego Joe Hilla nie ma w zasadzie nic do zaoferowania. Świetny koncept, kilku intrygujących bohaterów i ponad osiemset stron opowieści, która spłonęła na panewce.

Draco Incendia Trychophyton zwana inaczej Smoczą Łuską to dziwna choroba skóry, która najpierw objawia się zjawiskowymi wykwitami na skórze, a kończy widowiskowym samozapłonem. Nikt jeszcze nie wie, jak to wszystko się zaczęło. Nikt nie wie, jak można się zarazić. Jedno jest pewne ludzie płoną na ulicach, a kolejne miasta upadają w ścianie ognia. Stany Zjednoczone pogrążają się w paranoi, dzieląc na zarażonych i zdrowych, jedni zabijają drugich. Kiedy pielęgniarka Harper Grayson zauważa pierwsze objawy, by odkryć niemal równocześnie, że jest w ciąży, postanawia walczyć o życie. I trafia do swoistej enklawy, której członkowie niejako oswoili chorobę. Ale wszystko co piękne, ma swoją równie brzydką stronę.

Poprzeczka, którą postawił sobie Joe Hill zawisła naprawdę wysoko. Tak wysoko, a do tego nad tak głębokim wąwozem, że skok w zasadzie z założenia skazany był na porażkę, na śmierć w płomieniach. Samozapłon zaczyna się już od odważnych autoporówań Hilla do Raya Bradbury i jego kultowych 451 stopni Fahrenheita, co jest nie tyle wymuszone, co zwyczajnie nie na miejscu. Przechodzi przez równie niepoprawne autoporówania do cyklu Harryego Pottera J.K. Rowling, który potraktowany niby został tutaj jako formalno-strukturalna kalka przy tworzeniu fabuły, a czego nie widać, chyba że w dosłownych porównaniach do Dumbledorea, czy Syriusza Blacka, a nie o to przecież chodziło. Skończyło się natomiast na najostrzejszym nawiązaniu do fenomenalnego Bastionu Stephena Kinga, z którym Strażak nie ma nic wspólnego, chyba że każda powieść post-apo z wirusem w tle nawiązuje do dzieła Króla Horroru.

Niestety, Strażak w kontekście powieści post-apokaliptycznej pokroju Bastionu Kinga, czy Łabędziego Śpiewu Roberta McCammona, do której aspiruje, Strażak w kontekście dzieł samego Joe Hilla, którego uwielbiam i ogromnie sobie cenię, jest niestety infantylną wydmuszką, powiastką bez właściwości, której nie udaje się dogonić idealistycznych pierwowzorów. Post-apokalipsa powinna czemuś służyć, bo od zawsze w literaturze posiada określone cele, określone zadania. Koniec ludzkości jako takiej, wydobywanie jej najmroczniejszych, jak i najpiękniejszych cech to nie lada wyzwanie dla pisarza, a jednocześnie skok na głęboką wodę. Jednym się udaje, innym już niekoniecznie, pomimo, że ich warsztat oraz możliwości sugerowałyby coś zupełnie odwrotnego.

W przypadku dzieła Joe Hilla piękna legenda samego Strażaka, tajemnicza smocza łuska o niepoznanych do końca właściwościach, czy Marlboro Man nie wystarczyły w nich widać namiastkę świetnego pomysłu, zarys czegoś, co mogło rozbłysnąć, ale zgasło zanim pojawił się ogień.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo a w zasadzie śpię spokojnie, bo pod ręką mam gaśnicę. Strażak nie jest powieścią grozy. Nie jest horrorem. To powieść dla nastoletnich czytelników, którzy chcieliby wciągnąć się w tematykę post-apokalipsy, a którzy poznali już cykl Przegląd Końca Świata Miry Grant, czy serię U4, a szukają czegoś popularnego na dokładkę zanim sięgną po kanon.

O.

*Recenzja powstała do spóły z portalem Okiem na Horror. <3

Exit mobile version