Czasami jest to impuls. Czasami zachłanna myśl. Czasami rodzaj wewnętrznej konieczności, potrzeby, by się ulotnić, by zniknąć, by uciec. Ruszyć w drogę, pobiec przed siebie, zostawić za sobą wszystko, co dotychczas znaliśmy. Podjąć podróż w nieznane, tam, gdzie jesteśmy nikim, a możemy być każdym, gdzie chroni nas anonimowość, inna kultura, obcy nam ludzie. To wyprawa bez skonkretyzowanego celu, chociaż cel czyha w naszej podświadomości. Na razie pozostaje strach. Pozostaje gonitwa myśli. Tutaj nie wystarczy jeden uśmiech, potrzeba morza przelanych łez.
Podróż, która pozwoli wreszcie powrócić, podejmuje bohater mocnej, niepokojącej opowieści Łukasza Orbitowskiego Exodus.
Trach. Od tego wszystko się zaczyna. Janek musi uciekać. Jak najdalej przed siebie. Bez kart kredytowych, bez dowodu osobistego, jedynie z plecakiem wypełnionym gotówką, w ubraniu, które kupi w biegu. Dworzec. Pociąg. Inny dworzec. Nowa tożsamość. Tak przemierza Berlin. Tak trafia do Słowenii. Tak ląduje na pewnej greckiej wysepce. Każde miejsce jest inne. Każda podjęta droga pełna nowych wyzwań. A na końcu być może wcale nie czeka na niego ukojenie.
Złe rzeczy, które wyrządzam, zawsze zaczynają się niewinnie, a od konsekwencji nigdy nie zdołasz uciec. () Zło jest potężniejsze, bo niszczy wszystko i nie ma takiego dobra, które posłużyłoby za zadośćuczynienie. Wydrapałabym sobie oczy, gdyby to przyniosło ulgę. Ale nie przyniesie. Cierpiałabym tak samo i jeszcze byłabym ślepa. Nie ma ratunku. Nie można nigdzie uciec, bo dokądkolwiek pójdziesz, zabierzesz ze sobą siebie i swoje nieszczęśliwe serce. A teraz zmykaj. Pilnuj swoich pieniędzy. Jeśli spotkasz Sophie, powiedz, żeby wróciła.
Exodus to powieść, której pewnie niewielu czytelników spodziewałoby się po Łukaszu Orbitowskim. Wcale nie dlatego, że jest nie taka jak być powinna (cokolwiek tak powinność znaczy). Jest INNA. To ucieczka nie tylko od fantastyki, od grozy, z którą przez wiele lat pisarz był utożsamiany, ale to nawet ucieczka od stuprocentowej fikcji, bo fabuła jest do bólu prawdziwa, podobnie jak emocje, od których wprost kipi. Jest inna, w sensie, dotykająca rzeczywistych, jak najbardziej realnych tematów ważnych tu i teraz. Być może za jakiś czas, dla nadchodzących pokoleń, Exodus przestanie być już tak aktualny, bo z jednej strony temat zagubienia i wykorzenienia jest uniwersalny bez względu na czas, czy epokę, jednak sama problematyka migracji tak charakterystycznej dla naszej codzienności wraz ze wszystkimi jej reperkusjami może już mieć odmienne znaczenie, inny wydźwięk, widziana może być z odmiennej perspektywy, nie można tego przewidzieć.
Jeszcze kilka miesięcy temu Łukasz Orbitowski zapowiadał powieść drogi. I tak, Exodus jest powieścią drogi, w pewnym sensie, ale przede wszystkim, tak naprawdę jest powieścią ucieczki. Droga nie jest dla bohatera tajemniczym szlakiem, odkryciem, oświeceniem, ale swoistym azylem, jedyną możliwością, by żyć dalej i kroczyć naprzód, a wreszcie staje się ostatnią prostą przed poznaniem prawdy. To droga do wybaczenia, do tego, by stanąć twarzą w twarz ze swoją przeszłością i rozpaczą, którą za sobą niesie. Exodus to także historia tęsknoty i ojcowskiej miłości, która napędza, dając szansę na nowy start.
Łukasz Orbitowski jeszcze nigdy nie był tak subtelny w rysowaniu emocji, nigdy tak przejmujący w opisie miłości ojca do syna, nigdy tak realistyczny w odmalowywaniu rzeczywistego świata.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem SQN. <3
**Zapraszam na filmik i na rozdanie! (wieczorem)
***Obejrzyjcie też zwiastun!