Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.
Opowieść o śmierci. Opowieść o tęsknocie. Opowieść o przedmiotach naznaczonych obecnością.
Prosta. Bez zbędnych upiększeń, bo ci co odchodzą nie potrzebują esów floresów.
Emocjonalna. Z każdego zdania wyziera pustka.
Szczera. Śmierć nie przybiera min, nie stroi się w piórka.
Po prostu jest.
W bibelotach zbieranych latami.
W fotografiach, na których ukrywa twarz.
W ukochanych książkach.
W tym wszystkim jest matka chłopca i dorosłego mężczyzny. Przyjaciółka (bo przyjaciele ważniejsi od rodziny), żona, partnerka i ukochana babcia. Nie pałała zbyteczną szczęśliwością. Żyła.
A teraz odeszła.
Marcin Wicha snuje wspomnienia, łapiąc ostatnie nitki życia. Wyłaniają się lecące żurawie (moją Mamę do dzisiaj wzruszają), językowe fiksacje, zapomniane powiedzonka
Mówiła: Kupię ci każdą książkę, przynajmniej nie jesteś kretynem.
Z subtelnością i delikatnością sztukmistrza przedziera się przez osamotnione przedmioty i snuje słodko-gorzkie miniatury. Tak można napisać o kimś kogo naprawdę się kochało.
Bez egzaltacji i bez napuszenia.
Niespiżowy pomnik sam w sobie.
O tym, co zostało i tym, co pozostanie.
O.