Scenarzystka serialu Belfer udanie debiutuje powieścią kryminalną, w której ponad zbrodnią górują emocje bohaterów, zagubienie, ale przede wszystkim las w Ósmym ciele Moniki Powalisz.
Dendrofobię odziedziczyłam po mojej świętej pamięci Babci, która nigdy nie wchodziła między drzewa, kiedy nie było to koniecznie. Spacerów po lesie unikała, tłumacząc swoją niechęć czasami nierównym poszyciem, czasami błotem niestosownym do babcinego obuwia, czasami niepokornymi owadami, ale kto znał prawdę, ten wiedział, że Babcia nie wchodzi do lasu, bo odczuwa pośród drzew niepokój. Ten niepokój przeskoczył pokolenie, omijając skrzętnie moją Mamę i wślizgnął się do mojego serca jakoś w okresie dojrzewania. Od tego momentu las jest dla mnie miejscem niebezpiecznym, tajemniczym, gdzie za drzewami może ukryć się największe zło, chociaż sam widok ściany lasu z daleka, z odległości, bywa kojący i piękny na swój dziwnie mroczny sposób. Monika Powalisz wprowadziła mnie za rękę między drzewa, nie pytając o zdanie i udowodniła, że moja Babcia miała rację.
W środku nocy, w sercu lasu Rydzyńskiego, zimową jeszcze porą leśniczy Olko odnajduje powieszone na drzewie ciało młodej dziewczyny. Zjeżdża się policja, zjeżdżają się śledczy, w tym niejaka Śliwińska, która ma zająć się sprawą i odnaleźć sprawcę. Olko kocha drzewa, a Śliwińska trupy. Ta nietypowa para samotników odnajduje się, coś ich łączy, coś ich dzieli i razem ruszają między drzewa, by rozwikłać zagadkę zamordowanej dziewczyny. A wokół nich mieszkańcy leśnych okolic, Łódź poprzedniej epoki, świat zawieszony w smutnym, błotnistym przedwiośniu.
W lesie Moniki Powalisz drzewa słuchają, patrzą, czuwają są jak niemi świadkowie schadzek kochanków, kłusowniczych zmagań, sąsiedzkich kłótni, samobójczych prób i zbrodni. Gdyby drzewa potrafiły mówić wszystko stałoby się jasne, rozmyśla leśniczy Olko, zgadza się z nim Śliwińska. A tak, pomiędzy pniami czają się cienie, mgliste powietrze niesie niebezpieczeństwo, z ciemności coś spogląda i czeka, by zaatakować, ale niczego nie widać, nic nie wiadomo, trzeba zanurzyć się w błotne ścieżki, by chociaż złapać pomniejszy trop. Olko i Śliwińska na tych ścieżkach odnajdują siebie stosownie do otoczenia ich zbliżenie jest niemal zwierzęce, pierwotne, a jednocześnie wymownie ludzkie. Stęsknione gesty, oszczędne słowa, sztywna czułość, która wymaga więcej ciepła, którego żadne z nich na razie nie umie dać. I ten podskórny strach, że to, co się rodzi można tak łatwo utracić
Ósme ciało to subtelna powieść kryminalna, w której od pierwszych stron można wyczuć wyrobioną rękę scenarzystki, a przed oczami przelatują kolejne sceny niczym z serialu lub filmu. Monika Powalisz potrafi operować słowem tak, by od razu przed oczami czytelnika pojawił się gotowy obraz konkretny, polski, surowy. Widzimy uchwycone chwile, dzielimy z bohaterami napięcie, czujemy kłębiące się emocje, jakieś czające się niedomówienia. Nie ma tu nic sztucznego, nic za bardzo, nic na wyrost, a jedynie tyle, ile powinno być, żeby zadziałało na naszą wyobraźnię, żebyśmy przepadli między drzewami lasu Rydzyńskiego. Całość aż się prosi o ekranizację, ale zanim Olko i Śliwińska pojawią się (jeśli kiedykolwiek) na ekranie, to zanurzmy się w gąszcz drzew, szukajmy światła leśniczówki i na wszelki wypadek spoglądajmy pod nogi, bo nigdy nie wiadomo, co szykuje dla nas las.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Świat Książki. <3
**Zapraszam na film i na konkurs!