Przerażająca na ten swój zimny, spokojny, skandynawski sposób wizja dystopijnej przyszłości, w której każdy może stać się zbędny Jednostka Ninni Holmqvist.
Wyobraź sobie świat, w którym rządzą zimne liczby, a człowiek zredukowany jest do ciała. Społeczeństwo, które nie potrafi odmówić, nie potrafi wyrazić sprzeciwu, ale biernie poddaje się woli wszechobecnego państwa. Wyobraź sobie placówkę, do której może trafić każdy, który już nie jest potrzebny, z kogo, według ustalonych kryteriów, nie będzie już pożytku. Ostatnie pożegnania, porzucone domy, spakowany dorobek życia w walizce, sztuczny uśmiech na twarzy. A potem kilka dni pięknej iluzji, państwowej fatamorgany, który prowadzi ku jednemu ku śmierci.
Dorrit żyła sobie spokojnie w swoim małym domku, z ukochanym psem u boku, od czasu do czasu spotykając się ze swoim kochankiem, nic zobowiązującego. Do czasu, gdy skończyła pięćdziesiąt lat. Tego dnia musiała porzucić wszystko co do tej pory znała, spakowała się, pożegnała i stawiła w Jednostce. To ośrodek, do którego trafiają bezdzietni, samotni ludzie, którzy niezwiązani się więzami małżeńskimi, nie są rodzicami, ani nie muszą się nikim opiekować. W Jednostce panują luksusowe warunki niczym w elitarnym sanatorium, gdyby nie mały szczegół jego pensjonariusze biorą udział w badaniach naukowych, w testach medycznych, ale też oddają siebie po kawałki potrzebującym. Aż do chwili, gdy już nic nie zostanie. Dorrit jest pogodzona ze swoim losem, jedyne czego pragnie to spokój, ale nie spodziewa się, że w Jednostce odnajdzie miłość. A miłość wszystko skomplikuje.
Ninni Holmqvist wykreowała obraz tak rzeczywisty, że aż bolesny. Stworzyła lodowatą wizję bezwzględnego i okrutnego świata, w którym człowiek, zredukowany jest do liczby, ograniczony do funkcji swojego ciała, do użyteczności publicznej. Jest w tym echo dawnych urojeń, jest również futurystyczny portret społeczeństwa, które zapomniało, że może się zbuntować, są tu ludzie, którzy nie umieją odmawiać. Jedynie ciała podporządkowane kolejnym regułom, bacznie podglądane, obserwowane, mierzone, ważone, oceniane. To nawet nie ludzie postrzegani w całości, ale ich narządy nerki, serca, rogówki potrzebne na przeszczepy i komórki komórki macierzyste, krew, przypadkowe płody. Wszystko można wykorzystać, wszystko się nada, a człowiek będzie znikał po kawałku, po troszeczku.
Jednostka przeraża i wrzeszczy ku przestrodze. Ninni Holmqvist nie robi tego jednak agresywnie czy brutalnie, ale po cichu, tak po skandynawsku, jakby szeptem, ale wystarczająco głośno, by przypomnieć, że utylitarna wizja przyszłości to wizja, której możemy uniknąć, której musimy uniknąć, by pozostać cywilizacją. Opowieść, którą snuje jest jasna, przestronna, dająca czytelnikowi wystarczająco miejsca na oddech, ale też w jakiś sposób obezwładniająca, zdehumanizowana, surowa na tyle, że wzmaga poczucie osaczenia z każdą stroną. Paraliżuje i utrzymuje uwagę od początku do samego końca.
To jedna z najciekawszych i najbardziej realistycznych powieści dystopijnych ostatnich lat.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Editio. <3
**Zapraszam na film i na KONKURS!