Gotyk amerykańskiego Południa największego kalibru! Opowieść, w której trudno o dobrego człowieka, parafrazując słowa Flannery OConnor bezwzględna i okrutna, sięgająca wprost do jądra ludzkiej duszy Diabeł wcielony Donalda Raya Pollocka.
W mrocznych zakątkach południowego Ohio i Zachodniej Wirginii ludzie niosą ciemność w swoich sercach. Willard Russell ściągnął swoje koszmary z wojennego frontu na Pacyfiku, gdy zobaczył na własne oczy oskórowanego żywcem kompana przybitego do krzyża, na jednej z obleganych przez Japończyków wysp. Ten krwawy, skąpany w cierpieniu obraz będzie szedł za nim przez całe życie, będzie go nawiedzał i powracał, także wtedy, gdy jego żona Charlotte będzie umierać w męczarniach, a jego syn Eugene obserwować z przerażeniem transformację rodziców. I wyniesie z niej lekcję na zawsze.
To jedynie początek opowieści, w której pojawią się jeszcze kaznodzieja Ro pożerający pająki, jego zwyrodniały okaleczony brat, niewinna bogobojna dziewczyna i para morderców, którzy polują na przypadkowych autostopowiczów. Czy odnajdzie ich kiedyś sprawiedliwość?
Donald Ray Pollock sięga po dziwność, po zwyrodniałość, sięga po zamkniętą w niemocy wiarę i religijne poświęcenie sięga po gotyk amerykańskiego Południa. Rzeczywistość jego powieści przeciągnięta jest niby filtrem, niby maską, poświatą, której z daleka nie widać, ale przy bliższym spojrzeniu Jeśli tylko zmrużyć oczy, przyjrzeć się uważniej, czytelnik dojrzy, jak bardzo ten obraz jest wykrzywiony, groteskowy, niemal surrealistyczny. Coś złego się dzieje, coś, co wzbudza niepokój i strach. A w tym świecie wykrzywionego zwierciadła snują się przeklęte dusze skazane na potępienie, które gdzieś w środku czują, że czeka ich sąd ostateczny, czeka ich koszmar wieczności, ale na razie Hulaj dusza, piekła nie ma! Jest świat, jest krew, jest ciemność i pragnienia silniejsze od moralności.
Proza Donalda Raya Pollocka jest okrutna i piękna w swojej prostocie. To skrawek świata sprzed lat, zamknięty w ciemnej, szklanej kuli. To koszmar w morderczej bańce, koszmar, który nigdy się nie kończy, który trwa całymi latami, w oczekiwaniu, by wreszcie ktoś odważył się go przerwać. Jak to bywa w opowieściach gotyku amerykańskiego Południa tutaj zło kamufluje się i przybiera formy tych najbardziej niewinnych osób, których nikt o zdrowym rozsądku nie posądziłby o niecne intencje. Zło przywdziewa nieprawdopodobne maski i operuje najbardziej wyrafinowanym językiem, byle nie wyjawić swojej obecności. Jest tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy. Zaskakuje na każdym kroku i napada na bohaterów, którzy nijak tego ataku się nie spodziewali. Tylko u Pollocka nie ma już miejsca dla naiwnych, nie ma miejsca dla ofiar, bo nawet dziecko wie, że:
Babciu, na świecie jest mnóstwo złych sukinsynów.
Prawdziwa natura świata u Donalda Raya Pollocka nie jest tak ostra i bezwzględna jak u Flannery OConnor, nie jest tak wizjonerska, tak przepastna, tak ostateczna, ale również nakierowuje wzrok czytelnika do wewnątrz, tam, gdzie nikt nie lubi zaglądać, bo jak napisałam kiedyś: łatwiej nam pogodzić się z ostatecznością, napotkać wyczekiwany kres, niż zostać sam na sam z samym sobą, będąc zmuszonym do wiecznego poszukiwania własnej autentyczności.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Papierowy Księżyc. <3
**Zapraszam na film i na KONKURS!