Kuglarze, spryciarze, cwaniaki, dziwaki i dziwolągi cyrkowe, a wszystko to w powieści zakazanej, przez lata cenzurowanej, obrazoburczej i wkrótce ekranizowanej przez Guillermo del Toro z całą plejadą hollywoodzkich gwiazd – kryminał noir „Zaułek koszmarów” Williama Lindsaya Greshama.
W ZAUŁKU KOSZMARÓW
„Pytasz, skąd się biorą świry. Więc posłuchaj: ich się nie znajduje. Ich się urabia.”
Świrem nazywano kiedyś pracujących w jarmarkach i cyrkach przydrożnych kuglarzy, którzy specjalizowali się w swoich wypracowanych numerach. Świry to połykacze mieczy, zaklinacze węży, to pseudo wróżbiarze i kobiety-błyskawice, cała ta grupa tak charakterystycznych i barwnych postaci.
Cwaniaczek Stan Carlisle postanawia skorzystać z owej porady i pozwala urobić się, wyćwiczyć w trikach i stać się jednym z jarmarcznych świrów. Dołącza do grona wyrzutków, by rozkręcać swoje umiejętności i wyciągać kasę od naiwniaków, którzy wierzą w medium, którzy oniemiali obserwują karciane triki, dają zahipnotyzować się spirytualistycznemu bełkotowi. Sukces goni sukces, Stan zdobywa nawet swoistą renomę, jednak… przekracza raz pewną granicę i nie ma już stamtąd powrotu. Teraz musi walczyć o życie.
JARMARCZNY BLICHTR
Karty Tarota, horoskopy i mentaliści, kuglarze i całe to cwaniactwo jarmarczne w pełnej swojej krasie – to cały „Zaułek koszmarów”. Dodajmy do tego ten podejrzany blichtr – migające światełka, zapętloną muzykę, krzyki i szepty, które wciągają łatwowiernych w wir. Wszystko to skąpane w alkoholowym otępieniu, w rozpaczy ciemnych uliczek, w poszukiwaniu drogi, by przetrwać. Tylko tyle i aż tyle. Gresham stawia swoich bohaterów pod ścianą, nie daje im wyboru, a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Staczają się w ciemność, coraz niżej, by sięgnąć dna i nie każdemu przyjdzie się z niego odbić. Depresja, brak nadziei, postępujący alkoholizm… Taki powojenny spleen, podskórna rozpacz, która rozlewa się im dalej wędrujemy po zaułku, im głębiej zanurzamy się w historię Stana.
„Zaułek koszmarów” to powieść surowa, drapieżna, prawdziwie bolesna, a jednocześnie przyciąga uwagę swoim charakterem jak mało która historia. Być może to cała ta cyrkowa otoczka, cały ten jazz, dziwaczny i psychodeliczny. Ten język uliczny, prawdziwy, celowo wykreowany na potrzeby gierek z nieuważnymi klientami. Gresham jest naturalistyczny w opisach, nie cacka się z czytelnikiem. Dzisiaj raczej nie robi to już takiego wrażenia, ale z łatwością można sobie wyobrazić zaszokowanych krytyków, którzy sięgali po powieść przed laty. To musiało zbijać z tropu – te opisy kobiet wyuzdanych, upadłych (dzisiaj wyzwolonych) femme fatales czy zdegenerowanych mężczyzn, łapiących się jarmarków jak brzytwy. Nie ma tu żadnej większej nadziei.
Tłumacz Ryszard Oślizło zrobił tu świetną robotę – dzięki niemu „Zaułek koszmarów” ożył jarmarcznym żargonem, który pozwala sobie lepiej wyobrazić atmosferę, jaka panowała pośród kuglarzy i spryciarzy. Specyficzny język świetnie oddaje klimat desperacji, rosnącego lęku i tego poczucia, że nie ma z tej drogi ucieczki. Powieść Greshama czyta się czasami z fascynacją, czasami z obrzydzeniem. To mroczna historia, niepokojąca, ukazująca najmniej przyjemne aspekty ludzkiej natury z perspektywy kogoś, kogo nawet nie można do końca polubić. A sam finał historii nie pozostawia złudzeń.
Warto poznać pierwowzór literacki „Zaułka koszmarów”, zanim obejrzymy ekranizację. Warto spojrzeć w oczy Williamowi Lindsayowi Greshamowi. Warto poznać też jego historię.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem MOVA.