Najstraszniejsze książki, jakie czytałam do tej pory, czyli wybór 10 prawdziwie bezsennych horrorów. Nie tylko na Halloween.
Jak mawiał H.P. Lovecraft zwany Samotnikiem z Providence: Najstarszym i najsilniejszym uczuciem znanym ludzkości jest STRACH. Warto jednak tu dodać, że strachem to jest tak, że jest to odczucie bardzo subiektywne – każdy z nas boi się czegoś innego, każdy więc inaczej reaguje na horror. Związane jest to również poniekąd z katarktycznym wymiarem gatunku, który służy swoistemu oczyszczeniu, pokonaniu granic strachu. Żeby się więc wystraszyć podczas lektury, w książce musi pojawić się ten element, którego boimy się my.
Czasami trafiają się horrory, w których lęki i obawy odnajdują rzesze czytelników, a czasami trafiają się tytuły, które jedynie na nielicznych robią wrażenie.
Jednak pytanie o te najstraszniejsze powraca jak bumerang, przygotowałam więc dla Was 10 naprawdę strasznych opowieści, które mam nadzieję wystraszą i Was, a przynajmniej będziecie mieć frajdę z lektury.
„Ludzka przystań” John Ajvide Lindqvist
To najstraszniejsza powieść, na jaką natrafiłam do tej pory. Być może to ta fikcyjna wysepka Domaro na Morzu Bałtyckim, w końcu nad Bałtykiem mieszkam i znam ten klimat małej nadmorskiej społeczności? No właśnie, bo na tej wysepce mała społeczność, która od dziesiątek lat żyje według zasad bezlitosnej tradycji. Morze wokół i to, co w nim mieszka, wymaga specjalnego traktowania, wymaga rytuałów, wymaga ofiar. To jeden z najlepszych horrorów jaki kiedykolwiek powstał, który zaczyna się od jednej z najbardziej działających na wyobraźnię scen w literackiej grozie. Uwielbiam!
„Szczelina” Jozef Karika
Mówią, że ta historia wydarzyła się naprawdę, a przynajmniej oparta jest o prawdziwe wydarzenia. Podobno w górach Trybeczu na Słowacji nie wszystko jest tak jak powinno być. Ludzie znikają. Gubią się. Rozpływają w powietrzu. Las ich połyka. A czy jest coś bardziej przerażającego od lasu, do którego wchodzisz i nie ma już z niego wyjścia? Od kosmicznej grozy, która czai się między pniami? Jestem w stanie uwierzyć, że istnieją takie miejsca, które pozwalają dostrzec zwykłemu śmiertelnikowi podszewkę wszechświata i nie jest to wcale przyjemny widok. Oj, nie. I o tym jest ta historia.
„Egzorcysta” William Peter Blatty
Do tego typu opowieści potrzeba wiary, a przynajmniej przeświadczenia, że w naszym świecie walczą nieustannie siły dobra i siły zła, a człowiek wystawiany jest na wszelkie możliwe próby. Nie tylko duchowe. W „Egzorcyście” perwersyjny demon pustyni nawiedza wchodzącą w dorosłość dziewczynkę i odmienia ją nie do poznania. To powieść, którą można odczytywać na wiele sposobów, w zależności od punktu widzenia i własnej wiary. Symboliczna, wielowymiarowa, łącząca horror z psychologiczną historią wyrzutów sumienia, a najprościej rzecz ujmując, to opowieść o odwiecznej walce dobra i zła i wyborach, jakich dokonać musi człowiek.
„Lśnienie” Stephen King
Nie mogło zabraknąć w zestawieniu powieści Króla Horroru z czasów, gdy faktycznie trudno było o odebranie mu tytułu mistrza. Od „Lśnienia” zaczęła się moja przygoda z horrorem i z Kingiem. Przepadłam i przeraziłam się. Niby rodzinna sielanka. Jack Torrence, nieudolny pisarz po przejściach, podejmuje się pracy stróża poza sezonem w zjawiskowym hotelu Panorama w Górach Skalistych. Na kolejne miesiące przenosi się tam z żoną i z synkiem. Nie wie jednak, że w murach hotelu czają się nie tylko duchy jego przeszłości, ale też duchy nałogu, które znów omamią Jacka. Fantastycznie poprowadzone napięcie, sceny rodem z koszmaru, galeria postaci, które do końca życia nosimy w wyobraźni. I ten jeden pokój, do którego nigdy nie chcemy wejść. Nieśmiertelna historia.
„Ring” Koji Suzuki
Najpierw był film, a potem sięgnęłam po książkę. Efekt był podobny – zaniemówiłam z przerażenia. Tutaj straszy wszystko: okno wychodzące na ogród nocną porą. Ścieżka, która zdaje się prowadzić donikąd. Ściana lasu, w której nic nie widać. Widok góry na ekranie telewizora. Znany przede wszystkim dzięki swojej ekranizacji, „Ring” to horror niebezpieczny, taki, który przemawia do naszej wyobraźni i przenika podświadomość. Co więcej, książkowy pierwowzór niesie za sobą bardzo ciekawą metaforę i przesłanie, które umknęło ekranizacji. Nie do zapomnienia.
„Pieśń Bogini Kali” Dan Simmons
Simmons potrafi przerazić. Bez względu na to, czy zabiera nas w lodowe otchłanie (jak w „Terrorze”), w najwyższe góry (jak w „Abominacji”) czy do rozgrzanej, dusznej, piekielnej Kalkuty w Indiach, miasta, z którego nie ma ucieczki. Powieść mroczna. Powieść odrażająca. Powieść boleśnie przygnębiająca. Historia zderzenia dwóch kultur i przejmującej obcości, która może prowadzić do tej największej tragedii. Poszukiwanie tajemniczego pisarza i odkrycie sekretów tak obłąkanych, szalonych i okrutnych, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Na koniec zostajemy z szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
„Święte miejsce” James Herbert
Sytuacja jak przy „Ringu” – najpierw obejrzałam ekranizację (polski tytuł „Sanktuarium”), a potem przeczytałam książkę. I musiałam spać przy zapalonym świetle. To historia potencjalnych objawień maryjnych w niewielkim miasteczku Banfield. Pytanie: czy to objawienie czy opętanie? Jaka jest natura zjawy, która ukazuje swoje oblicze miejscowym dzieciom? Natura naturą, zjawa zjawą, ale książka zbudowana jest z króciutkich rozdziałów, z których każdy rozpoczyna się fragmentem baśni, rymowanki, kołysanki… Dobrane fragmenty są tak makabryczne, intensywne znaczeniowo, przejmujące, że czytelnik czyta z głośno bijącym sercem. To jeden z najbardziej nastrojowych horrorów, jakie spotkacie.
„Nawiedzony Dom na Wzgórzu” Shirley Jackson
Horror psychologiczny, który nie na każdym zrobi wrażenie, ale jeśli na trafi na odpowiedni moment – zostanie z Wami na lata. Grupa śmiałków zamyka się w nawiedzonym domostwie zwanym Domem na Wzgórzu. Niby nie dzieje się nic, do czasu. Jeśli mielibyście w swoim życiu przeczytać tylko jedną powieść o nawiedzonym domu, niech to będzie powieść Shirley Jackson. A zaczyna się tak:
„Dom na Wzgórzu, szalony dom, stał samotnie pośród wzniesień, kryjąc w swym wnętrzu ciemność. Stał tak od osiemdziesięciu lat i mógł stać następnych osiemdziesiąt. Wewnątrz ściany wznosiły się pionowo, cegły ciasno przylegały do siebie, podłogi były mocne, a drzwi starannie zamknięte. Gruby płaszcz ciszy pokrywał drewno i kamień Domu na Wzgórzu, a cokolwiek wędrowało w tych murach, wędrowało samotnie.”
„Wyklęty” Graham Masterton
Jaki to jest cudownie nastrojowy horror! Miasteczko w cieniu legendarnego Salem, tajemnica przeklętego statku, zmarli, którzy powstają z grobów… Nie sądziłam, że będę się trząść ze strachu, a jednak! Tutaj prym wiodą opisy oczekiwania, poczucie osaczenia i niewyjaśnionego. Tajemnica statku i jego tajemniczego ładunku. I tego, co panoszy się po nadmorskim miasteczku nocami. Scena z rozbujaną huśtawką to jest majstersztyk! Nie da się tego podrobić. I chociaż w finale całość nieco rozchodzi się po kościach (całkiem dosłownie), to straszna satysfakcja wydaje się być tutaj gwarantowana.
Seria „Six Stories” Matt Wesolowski, na którą składa się sześć tomów: „Six stories”, „Hydra”, „Changeling”. „Beast”, „Deity” i zamykający całość „Demon”.
To jest moje odkrycie ostatnich dwóch lat, a na szósty tom czekałam, przebierając nóżkami.
Seria na pograniczu dreszczowców i grozy, której główne założenie opiera się na imitowaniu formy podcastu. Bohaterem serii jest tajemniczy Scott King, podcaster, który w swoich audycjach bierze na tapet niewyjaśnione do końca sprawy sprzed lat. Wesołowski bawi się tutaj formą true crime, mieszając elementy prawdziwe z czystą fikcją. Sięga do folkloru, do miejskich legend, do legend internetowych i tworzy arcy przerażające historie, które na długo zostają w głowie czytelnika. Każdy tom to jedna zamknięta opowieść, ale w tle rozgrywa się dramat samego głównego bohatera, który prowadzi swój podcast. Niesamowite.
Opowiem o nich więcej w listopadzie, a na razie trzymam mocno kciuki, by ta seria ukazała się w Polsce.
O.