„Kilka dni z życia Alice” Liane Moriarty – recenzja

Poruszająca serducho, błyskotliwa, słodko-gorzka opowieść o niepamięci, odkrywaniu siebie i o pustym przestrzeniach, które mają znaczenie – „Kilka dni z życia Alice” Liane Moriarty.

W NORZE ZAPOMNIENIA

„Wyciągnęła lewą rękę. Na serdecznym palcu zobaczyła cienki biały ślad po obrączce, którego wcześniej nie widziała. Poczuła się zdezorientowana, jak wtedy, gdy na brzuchu dostrzegła srebrzyste nitki rozstępów. Mózg sądził, że nic się nie zmieniło, tymczasem ciało mówiło, że czas poszedł naprzód bez niej.”

To był niewinny wypadek. Alice spadła ze stepu podczas piątkowych zajęć i okazało się, że po odzyskaniu przytomności nie pamięta ostatniej dekady swojego życia. Chociaż naprawdę dobiega właśnie czterdziestki, to wydaje jej się, że ma 29 lat, oczekuje pierwszego dziecka, a ukochany mąż czeka na nią w domu. Ze zdziwieniem dowiaduje się, że co prawda jest już matką (trójki dzieci nawet), ale jej cudowne małżeństwo rozpadło się, ukochana siostra z nią nie rozmawia, a na dokładkę nikt nie chce powiedzieć kim jest kobieta, której imię zaczyna powoli powracać do Alice. Wszystko obraca się do góry nogami, a Alice musi zawalczyć i odzyskać samą siebie.

ODZYSKAĆ SIEBIE

„Warto pamiętać, że na każde paskudne wspomnienie przypada też jedno szczęśliwe.”

Musicie przyznać, że już samo założenie fabularne brzmi fascynująco. A to dopiero początek. Historię Alice, jej zagubionych wspomnień i zmiany, jaka w niej zachodzi poznajemy z trzech różnych perspektyw. Po pierwsze, sama Alice próbuje pozbierać porozrzucane fragmenty swojego życia, zrozumieć przeszłość i naprawić to, co wydaje się nienaprawialne. Po drugie, siostra Alice, która w listach do swojego terapeuty na nowo próbuje zrozumieć chaos i natłok emocji związanych ze zmianą, jaka w Alice zaszła. Wreszcie, przyszywana babcia obu kobiet, która historię Alice i jej pogmatwanych perypetii opisuje w postach na swoim blogu. Trzy różne kobiety, trzy różne doświadczenia i trzy różne perspektywy. Chociaż może wydawać się to pogmatwane, to dzięki takiemu zabiegowi z łatwością możemy zrozumieć skomplikowane zależności rodzinne i wybory, jakich nasza tytułowa bohaterka dokonała w ostatnich latach. To właśnie te lata okazały się przełomowe.

Jest jeszcze ktoś w „Kilku dniach z życia Alice”, kogo głosu nigdy jednak nie usłyszymy. Czwarta kobieta, której imię spowija tajemnica, jest częścią największej zagadki i największego sekretu powieści. To puste miejsce w tej powieści, pusta przestrzeń, negatyw, na którym opiera się cały ciężar emocjonalny fabuły. Liane Moriarty wykorzystała w swojej konstrukcji japoński koncept pustej przestrzeni, która okazuje się nieść to największe znaczenie. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania – jest nieoczywiste i pokazuje, jak prosty punkt wyjścia okazuje się być strzałem w dziesiątkę.

„Kilka dni z życia Alice” to literatura obyczajowa z wyższej półki. Opowieść o nowych szansach i próbie odzyskania siebie. Także poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jak to się stało, że jestem tym, kim jestem? Powieść błyskotliwa, słodko-gorzka, zabawna i melancholijna. Zwieńczeniem całości jest lekcja, którą warto wynieść z lektury powieści. Daleko jednak dziejom Alice do moralitetu – to raczej przypomnienie o tym, co okazuje się być w życiu najważniejsze. Całość jest pełna uroku, pełna nadziei, pełna splątanych emocji, które po rozplątaniu wybuchają czytelnikowi z impetem w twarz. Chusteczki warto trzymać w pogotowiu!

Liane Moriarty udowodniła niejednokrotnie, że potrafi zaskakiwać, a z jej powieściami nie sposób się nudzić. „Kilka dni z życia Alice” udowadnia to po mistrzowsku.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem ZNAK.

Dodaj komentarz: