Jak napisać idealny thriller kryminalny? Jak pisać o zbrodni, o śledztwie, o towarzyszącym temu napięciu i emocjach? Jak wciągnąć czytelników w bagno domysłów? Wypisałam sobie te najważniejsze czynniki kryminalne i tym samym powstał swoisty przepis, którym dzisiaj się z Wami podzielę. I zobaczymy jak wpisuje się w to wszystko „Szept” Weroniki Mathii.
Weronika Mathia zabiera nas do Iławy, krainy jezior, lasów i sów. Jest rok 1973, a na wyspie Wielka Żuława dochodzi do zaginięcia młodej, niepełnosprawnej umysłowo kobiety. Sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Lata później, nad tym samym jeziorem dochodzi do zbrodni. Nastoletnia Kaja została utopiona, ktoś zabił dziewczynę i podejrzenie od razu pada na dziwnego chłopaka z sąsiedztwa. Coś jednak nie do końca w tym wszystkim się zgadza… Za tropem rusza znajoma Kai, powracająca do służby policjantką Dominika, która zanurzy się prosto w jeziorną otchłań, by dotrzeć do prawdy.
PRZEPIS NA THRILLER IDEALNY
Nie pisz dla każdego
To jedna z pierwszych lekcji, których nauczono mnie gdy brałam udział w produkcji różnorakich casualowych gier komputerowych: nie ma rzeczy dla wszystkich, pisze i tworzy się dla kogoś. Grupy odbiorców mogą być mniejsze, większe, tycie i specjalistyczne, lub całkiem pokaźne – ale zawsze muszą być to grupy konkretne, o konkretnych oczekiwaniach, do których możesz wyjść z jakąś propozycją.
Jeśli więc kiedykolwiek zabierzesz się za pisanie thrillera – wiedz dla kogo piszesz. Fan thrillera fanowi thrillera nierówny. Różne gatunki, różne oczekiwania, różne poziomy wrażliwości na przemoc, na makabrę, na zbrodnicze zamysły w powieści. Stąd różne podgatunki, o których rozmawialiśmy niedawno.
Dla kogo napisała więc „Szept” Weronika Mathia? To thriller kryminalny, w którym na pierwszy plan wysuwają się emocje, traumy, bolesne doświadczenia i to ich źródło prowadzi do rozwiązania sprawy. Jest to więc opowieść dla tych co wrażliwszych, którzy nie karmią się krwią czy gorem, ale sięgają głęboko do serc – często plugawych – swoich bohaterów.
Tajemnica, tajemnica, tajemnica
Trzon naszej opowieści, ten wielki znak zapytania, sekret, który trzeba rozwiązać. Tak, istnieją thrillery bardziej bezpośrednie, w których akcja kręci się głównie wokół pościgu, sensacji, akcji, ale nawet w nich coś napędza naszych bohaterów i to jest ta nasza tajemnica właśnie. Bo tajemnica – moim zdaniem – musi być, nie ma innej opcji. Najlepiej taka, której nie domyślę się od razu, ale jednocześnie taka, która nie próbuje mnie oszukać.
Tak, niektórzy autorzy potrafią stworzyć doskonałe opowieści, w których zabójcę poznajemy dopiero na końcu, w których rozwiązanie zagadki pojawia się z kosmosu, deus ex machina, wkraczając na scenę dopiero na ostatnich stronach. Czasami się to nawet udaje, ale zazwyczaj pozostawia po sobie wrażenie niedosytu.
Dlatego ja w moim przepisie umieszczam tajemnicę, która nie tylko musi zostać rozwiązana, ale również jej rozwiązanie musi zostać zasygnalizowane wcześniej. Niekoniecznie na początku, ale gdzieś tam, w środku książki, przy jednoczesnym nie odkrywaniu wszystkich kart. I tak poczyniła Weronika Mathia, która z sekretu uczyniła sedno naszej opowieści od pierwszej strony. Ba, niejednego sekretu, a dwóch – mówimy bowiem nie tylko o morderstwie nastolatki tu i teraz, współcześnie, ale o zaginięciu młodej kobiety sprzed lat. To jedynie czubek góry lodowej sekretów, które Mathia w „Szepcie” wprowadziła i rozwiązała logicznie, nitka po niteczce.
Stawka
W dobrym thrillerze musi być jakaś stawka, coś, co nasi bohaterowie próbują uratować, coś co próbują zatrzymać, a co sprawić próbuje nasz antagonista. Zazwyczaj jest to tak prosta rzecz jak czyjaś śmierć, czy wymierzenie za ową śmierć sprawiedliwości, albo utrzymanie sekretu za wszelką cenę.
Bywa też, że takich stawek jest kilka, bowiem bohaterowie są różni i każdy walczy o coś zupełnie innego. Dobrym przykładem jest tutaj „Milczenie owiec” – stawką jest życie przetrzymywanej przez zwyrodnialca dziewczyny, ale stawką jest też przyszłość Clarice Sterling i jej kariery, a w pewnym momencie – stawką staje się również przyszłość Hannibala Lectera.
W „Szepcie” podstawową stawką, o którą walczy nasza policjantka Dominika jest rozwiązanie sprawy nastoletniej Kai. Ta natomiast jest jej szansą, by na nowo powrócić do wydziału kryminalnego. Po drugiej stronie natomiast stawką jest zachowanie status quo – nikt nie może dowiedzieć się, co przytrafiło się Kai, ani dlaczego. Stawki są logiczne i zrozumiałe, z każdym kolejnym rozdziałem ich wartość natomiast rośnie.
Bohaterowie, na których nam zależy
Powiedzmy sobie szczerze – jeśli nie polubimy się z postaciami książki, to opcje są dwie: albo będziemy się męczyć i brnąć boleśnie do końca, albo odłożymy książkę w diabły. Bohaterowie, czyli osoby, z którymi przyjdzie nam spędzić te kilka dni, kilkanaście godzin, a czasami nawet tygodnie (w kontekście serii) muszą być nam w jakiś sposób bliscy. Tak, oni mogą się męczyć z życiem. Tak, mogą być całkowitym przeciwieństwem nas samych. Musi nimi jednak targać jakiś wewnętrzny, bardzo ludzki konflikt, z którym i my, czytelnicy, w jakiś sposób będziemy mogli się utożsamić.
W „Szepcie” mamy Dominikę, która chce na nowo poczuć, że żyje, że jest sobą, że gotowa jest, by wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim. To trochę zdesperowana pozycja kobiety, która w męskim świecie na nowo musi ustalić swoją pozycję i ona wie, że to nie będzie łatwe. Mamy też księdza Wierzbę, który w zakładzie karnym próbuje pomóc i tam również zagłuszyć swoją przeszłość. I młodą dziewczynę, której siostrę zamordowano, a która chce, by ktoś odpowiedział jej dlaczego.
Wiarygodny antagonista
Nie ma bohaterów bez ich przeciwników. Może być w opowieści jeden, może być ich wielu. Bez nich to wszystko po prostu nie zadziała. Nie bez powodu nasze społeczeństwa zafascynowane są odkrywaniem tego, co sprawia, że ktoś wkracza na ścieżkę czystego zła. Mój perfekcyjny antagonista musi być antytezą świata, w którym osadzona jest akcja. Musi być siłą chaosu, która zagraża porządkowi swojego świata, jego bezpieczeństwu, jego podstawowym regułom. To ludzie, którzy chcą zachować status quo, operować w cieniu i ciemności, nawet jeśli do końca nie są tego świadomi.
Weronika Mathia popisała się w „Szepcie” nie lada, ale nic tutaj nie mogę zdradzić. Ta historia ma kilka warstw, które odkrywamy po kolei, a które zmierzają do miażdżącego finału. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość, ale jedno jest pewne – ta ciemna strona tu jest i jest warta, by przyjrzeć się jej bliżej.
Lokacja
Chcesz stworzyć thriller, który przeniesie czytelników do twojej fabuły, pojmie ich i porwie? Najpierw musisz mieć miejsce, do którego musisz ich porwać!
Wspominałam ostatnio o lokalizmie, o wiernym i szczegółowym oddawaniu prawdziwych miejsc w literaturze gatunkowej – to coś, co bardzo lubię, ale nie jedyne rozwiązanie.
Również miejsca fikcyjne mogą zdziałać cuda, pod warunkiem jednak, że będą przemyślane, dopracowane i… wiarygodne. Tzw. worldbuilding, budowanie świata przedstawionego, nie jest we thrillerach aż tak pierwszorzędne i priorytetowe jak w, na przykład, fantasy, sci-fi, post-apo… ale i tak ma do odegrania pewną kluczową rolę. Rolę zawieszenia czytelniczej czujności, przekonania nas, że to co się dzieje, dzieje się GDZIEŚ i to GDZIEŚ naprawdę może istnieć.
Weronika Mathia w „Szepcie” trafiła w dziesiątkę! Wielka Żuława, czyli największa wyspa na jeziorze Jeziorak w okolicy Iławy to miejsce, które zdaje się być idealnym tłem dla tajemnic i sekretów. Odpowiednio odizolowane inspiruje marzenia o zdobywaniu wielkiego świata w sercach młodych kobiet. Jest azylem dla tych, którzy ukrywają się przed światem i własnym sumieniem. Jest schronieniem dla tych, którzy z wielkim światem nie są w stanie sobie poradzić. Idealne miejsce dla doskonałego dreszczowca.
Wszechobecne napięcie
Alfred Hitchock sławnie określił zasady dobrego filmowego thrillera, stwierdzając, że „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma stopniowo wzrastać”. To porada doskonała również w kontekście thrillerów książkowych.
Nie uważam, że musi ona stosować się do każdego thrillera, ale z pewnością jest to element, który warto w naszym przepisie zaznaczyć. Jest powód dla którego „thrillery” nazywają się tak a nie inaczej. „Thrill” to po angielsku dreszczyk, dreszcz emocji – i nie ma co udawać, że sięgamy po ten akurat książkowy gatunek dla jakiegokolwiek innego powodu. O dreszczyk tu chodzi, więc dreszczyku dostarczyć trzeba…
A dreszczyk towarzyszy nam od pierwszej sceny „Szeptu” i wzrasta w miarę czytania. Kiedy już wydaje się, że Weronika Mathia wycisza wszystko, bum, to tylko preludium, tylko cisza przed kolejną burzą.
Wytnij to, co niepotrzebne
We thrillerze perfekcyjnym nie może być niczego, co dałoby się wyciąć bez straty dla spójności i atmosfery opowiadanej historii. Czyli „zabij swoich ulubieńców”, jak to mówią Amerykanie, „kill your darlings”. Co to oznacza? Jeśli thriller wypełniony jest wypełniaczami, scenami, które trochę smakują jakby ktoś dołożył je po to by ilość stron przekroczyła te graniczne trzy setki – nie może być perfekcyjny, nawet jeśli idealnie wypełnia wszystkie inne założenia. To jak rozpulchniacz w bułce, pusta przestrzeń, która może lepiej wygląda, ale czy lepiej smakuje?
U Weroniki Mathii jest coś, a raczej ktoś, kogo wycięłabym, bo ostatecznie nie wniósł niczego konkretnego dla fabuły, ale rozumiem też, dlaczego autorka tego potrzebowała. To właśnie taki ulubieniec, coś, co można było skasować, ale co ostatecznie nie odbiera satysfakcji z lektury.
Jak widzicie z thrillerami idealnymi jest trochę jak z tym mitycznym Wielkim Bukiem – bywa trudny do uchwycenia, ale wierzę, że jak najbardziej realny. „Szept” Weroniki Mathii udowadnia, jak bliziuchno można być tej perfekcji. Autorka już „Żarem” udowodniła, że potrafi czytelnika omamić i wprowadzić nastrój jak ta lala, a „Szeptem” podbija stawkę i miażdży. To jeden z moich ulubieńców tegorocznych, bez dwóch zdań.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona.