„Kulawe konie” Mick Herron – recenzja

Powieść głośna. Powieść intensywnie obecna. Powieść, o której mówią wszyscy. Thriller szpiegowski, którego ekranizacja nadchodzi już wielkimi krokami – „Kulawe koniec” Micka Herrona.

MIĘDZY KULAWYMI KOŃMI

Na zaniedbanej ulicy, w równie zaniedbanym budynku, pośród pożółkłych ścian i powietrza ciężkiego od straconych złudzeń, w służbie Jej Królewskiej Mości operuje cała galeria szpiegów-wyrzutków. Tajne służby pełne są bowiem ludzi, którzy zawiedli i teraz muszą pokutować po wsze czasy za popełnione błędy. To tutaj po nieudanej akcji trafia River Cartright, by pod wodzą innego pariasa Jacksona Lamba przejąć kolejną nieistotną sprawę. Wszystko odmieni się w dniu, gdy pewien młody chłopak zostanie porwany…

SZPIEDZY DLA WSZYSTKICH!

Tytułowe „kulawe konie” to klasyka brytyjskiej ironii w pigułce – określenie tych agentów, którzy przez zbieg niefortunnych okoliczności wypadli z obiegu, niczym te konie z toru wyścigowego. Doskonały pomysł na fabułę – w końcu łatwiej zwykłemu czytelnikowi jest utożsamiać się z tą nieudaną wersją Bonda niż z samym Bondem. Czarny humor zresztą towarzyszy nam od początku do samego końca, nadając powieści Herrona ciekawego i zaskakującego sznytu.

Kto pamięta klasyczne thrillery szpiegowskiego mistrza gatunku Johna Le Carré, ten zauważy pewne echa jego twórczości w „Kulawych koniach”. Nie warto jednak Carrégo z Herronem porównywać. Do rąk czytelnika trafia bowiem powieść na wskroś współczesna, operująca specyficznym humorem, kładąca nacisk na warto płynącą akcję. To jedna z tych historii, która nie zagapia się wstecz, ale pędzi naprzód. Widać, że Herron zaplanował zarówno swoje realia, jak i bohaterów pod ewentualną ekranizację. W przypadku Herrona doszła zresztą ona do skutku, bo jak już wspominałam na początku – nadchodzi serial, w którym w rolę Lamba wcieli się sam Gary Oldman.

Z jednej strony, ta nowoczesna współczesność to dobra cecha – otwiera thriller szpiegowski na szeroką publiczność i czytelników. Z drugiej, Herron popularyzuje gatunek, odbierając mu pewnej dymnej, pełnej zależności historyczno-politycznych atmosfery. Wszystko tu zależy od punktu widzenia. Do tej pory sama wolałam sięgać po tego typu opowieści w wersji filmowej – łatwiej było mi śledzić fabułę i kolejnych bohaterów, nie gubiąc się po drodze. „Kulawymi końmi” Herron uprościł całość – czyta się tak lekko, jak będzie się oglądało. Jest akcja, są ostre jak brzytwa dialogi, są tajemnice i zdrady (kret pośród jednostki musi być!). Nic dziwnego, że powstała cała trylogia. To thriller szpiegowski nowej generacji i dla nowej generacji, jestem więc ciekawa, czy Was również do siebie przekona.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Insignis.

**Zapraszam na film i na KONKURS!

Komentarze do: “„Kulawe konie” Mick Herron – recenzja

  1. Wolne Litery napisał(a):

    Zdecydowanie częściej muszę sięgać po książki szpiegowskie. „Kulawe konie” świetnie mi się czytało i powieść wciągnęła mnie od samego początku. 🙂

    • Olga Kowalska napisał(a):

      Ma świetny nowoczesny klimat, a jednocześnie nawiązuje do klasyki – nic tylko czytać. 🙂 Cieszę się, że spodobała Ci się!

  2. Jowita napisał(a):

    Bardzo wciągająca książka, z którą spędzony czas z pewnością można uznać za owocny 🙂 Zdecydowanie warto po nią sięgnąć 🙂

Dodaj komentarz: