Oparta na faktach południowokoreańska powieść grozy, która wykorzystuje narzędzia horroru, by opowiedzieć o… – „Sny umarłych” Bory Chung.
On wiedzie pozornie zwyczajne życie. Pracuje w salonie telefonii komórkowej, nic w nim nie ma niezwykłego. A jednak. Pewnej nocy nawiedza go sen – przyszedł jego dawny przyjaciel z liceum, by powiedzieć mu, że nie żyje, a jego śmierć nie była przypadkowa. Koszmar senny czy wiadomość od prawdziwego ducha? On podejmuje wyzwanie z zaświatów i postanawia rozwiązać zagadkę śmierci starego przyjaciela. Problem w tym, że on sam nie radzi sobie z presją. Ma kochankę, kobietę, którą dręczy, bije, znęca się… A ona go kocha i pozwala robić ze sobą wszystko. Ale przede wszystkim – wierzy w duchy i z duchami miewa często do czynienia.
NA FAKTACH
W posłowiu do powieści Bora Chung zdradza, że historia pary studentów, których związek opierał się na gwałcie, przemocy i okrucieństwie jest prawdziwa. Wydarzyła się na jednym z uniwersytetów, w latach 90. Dziewczyna została zaproszona na randkę, upita, odurzona i skrzywdzona w najgorszy możliwy sposób. Chociaż świadoma swojej krzywdy, to uznała, że sama popełniła błąd, pijąc alkohol i tracąc przytomność. Na dokładkę nie miała bliskich, żadnego wsparcia i… wpadła w pułapkę potwora. Jej gwałciciel został bowiem jej partnerem – zamieszkał z nią i niezmiennie stosował wobec niej przemoc fizyczną, seksualną i psychiczną, która eskalowała z każdym kolejnym razem. Jak skończyła się ta historia? Inaczej niż zaplanowała ją Bora Chung. Ale tego musicie już dowiedzieć się sami.
CZY STRASZY?
Jest coś koszmarnego, coś diabelnie niepokojącego w opowieści, w której duchy chodzą między ludźmi. Śmierć snuje się i przypomina o swojej obecności na jawie i w snach. Jest coś niejednoznacznego w przemocy, na którą ktoś inny daje przyzwolenie. Jest coś potwornego w konsekwencjach owej przemocy. W mężczyźnie i kobiecie, którzy nigdy nie powinni byli się spotkać.
Gdyby ściągnąć ze „Snów umarłych” maskę horroru, gdyby ograbić ją z niesamowitości, to zostałaby drastyczna historia przemocy bez dna. Bora Chung wykorzystała jednak narzędzia grozy, by wykreować głęboką metaforę, opowieść z przesłaniem, w której czytelnik co rusz natyka się na niedopowiedzenia, duchy i zjawy. Trudno uwierzyć, że stała się dzięki temu jeszcze bardziej brutalna, jeszcze bardziej wstrząsająca.
Bo strach rodzi się tutaj podskórnie, nasila się, pęcznieje. Podglądamy naszych bohaterów na co dzień, podglądamy ich za zamkniętymi drzwiami. Co jeden człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Co mężczyzna może zrobić kobiecie. Jak chore i patologiczne potrafią być związki, gdy do przemocy… przyzwyczaimy się… Ale czy na pewno można się do niej przyzwyczaić?
POD PŁASZCZYKIEM GROZY
„Sny umarłych” taka zagadka konstrukcyjna, symboliczna w swoich scenach, pozornie jedynie prosta. Fabuła podzielona jest na kilka części, w których odnajdujemy kolejne elementy łamigłówki. Motyw kryminalny, motyw osobisty, motyw paranormalny – coś musi to wszystko łączyć, prawda?
Bora Chung stworzyła coś niesamowitego i przejmującego czytelnika do szpiku kości. Bałam się czytać tej powieści, czułam, że konkluzja zmierza w jakimś rozpaczliwym kierunku, z którego trudno będzie mi się potem otrząsnąć. „Sny umarłych” mają taką oleistą poświatę – po lekturze czułam się lepka, tłusta…
Po raz kolejny udowodniono mi i ja udowadniam Wam, że horror ma wiele twarzy, groza może kryć się w czymś zupełnie zwyczajnym, ale potrzeba dobrego pióra, by to ukryć, rozmazać, dać się rozpełznąć. Czytajcie Borę Chung.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Kwiaty Orientu.