Wszystko zaczyna się w godzinie wilka, w tej najciemniejszej godzinie między nocą a jutrzenką. To godzina, w której najczęściej umierają ludzie, w której sen jest najmocniejszy, a w której koszmary potrafią ożyć z największą intensywnością. Wtedy na horyzoncie pojawia się morze. Najpierw jako ciemna, cieniutka nić, niemal niewidoczna, jednak im bardziej skupimy wzrok, im bliżej do poranka, tym bardziej rysuje się wyraźnie przed oczami. Tam, w oddali, dostrzeżemy również niewielką wyspę, która zdaje się wnosić znad morskiej toni. Jest jeszcze niewyraźna, dopiero powstaje jej zarys, tworzą ją słowa, obrazy z cudzej wyobraźni, te dobrze już znane i te, które dopiero narodzą się od nowa. Ale na razie to morze przyciąga nasz wzrok i wielki księżyc powoli zanikający na rozgwieżdżonym niebie.
„Sól i powietrze. Zapachy. Bez kontekstu morza, bez jego rozległej przestrzeni, bez tej jedynej w swoim rodzaju zawsze dalekiej linii horyzontu nasz świat byłby o wiele uboższy, nie uważasz? Morza nigdy nie ujarzmisz, jest żywiołem nieokiełznanym, jak piszą poeci.”
Morską opowieść, misterną, złudną, niepokojącą snują Katarzyna Krenz i Julita Bielak w swoim niezwykłym dziele „Księżyc Myśliwych”. Północne Morze, kino, muzyka, literatura i fikcyjna, fryzyjska wyspa Sylt to podstawa powieści, która miesza w sobie magiczne historie niczym z marynarskich tawern i pełen tajemnic kryminał, inspirowany skandynawskim gatunkiem. I jeszcze epistolarne przerywniki, w których niczym dwie dyrygentki wymieniają się korespondencją dwie pisarki. Zdaje się, że to właśnie one kreują jesienną Sylt, tak jak ich ukochany Ingmar Bergman tworzył swoje obrazy na wyspach Gotlandii. Przenikają do rzeczywistości poza rzeczywistością. Są prawdziwe i nieprawdziwe jednocześnie, tak jak prawdziwi i nieprawdziwi są ich bohaterowie i sama wyspa. Dwie płaszczyzny, wielu bohaterów i dwie sprawczynie literackiej fikcji, która mami i pobudza wyobraźnię, ożywia i odkrywa dziwności losu, tak jak ten tytułowy księżyc myśliwych, który wzejdzie na niebie.
Nadeszła jesień na fryzyjską wyspę Sylt – czas sztormów, lodowatych wiatrów, czas grubych swetrów i koniec sezonu turystycznego. Na wyspie zostają sami swoi i kilkoro obcych, nieznajomych twarzy, którzy rozpoczną serię przedziwnych wypadków. Do szpitala trafia dotkliwie pobity chłopak, z wypaloną swastyką na ciele. Nie wie kim jest, nie wie po co przybył na Sylt, cierpi na amnezję i cudem uniknął śmierci. W tym samym mniej więcej czasie do miasteczka zawita tajemniczy reporter o wielu nazwiskach i rudowłosa dziewczyna, szukająca swojego ukochanego i przyjaciółki. Do wszystkich powraca przeszłość – wypadek na łodzi i śmierć jednego z mieszkańców. Rozpoczyna się śledztwo, które prowadzi spragniony wrażeń komisarz Kurz Herzog i wkrótce otrzymuje swój wymarzony dreszczyk emocji. Wszystko się na Sylt łączy, a wydarzeniom przygląda się morska toń, w której głębinach być może znaleźć można odpowiedź na wszystko, bo jak mówi jeden z bohaterów, morze chowa sekrety, jakby chciało być wieczną szaradą.
Katarzynie Krenz i Julicie Bielak udało się stworzyć niezwykle fascynującą wizję małej, morskiej społeczności, która pomimo swojej bliskości, wzajemnej otwartości roztacza wokół sekretny urok mniejszych i większych tajemnic ukrytych w samotności. Wszystko jest tutaj pozorne, ukryte. Na Sylt nie można być niczego pewnym, bo tak jak okalające ją morze, wyspa zmienia się i tak samo jej mieszkańcy. Dynamika jest tutaj przedziwna, odpowiada jakimś zasadom niekoniecznie lądowym, bo każdy krok to stąpanie po dnie i trzeba być świadomym, że wielka głębia czeka i w każdej chwili może pochłonąć. Wystarczy moment nieuwagi. Napięcie jednak narasta, bo wschodzi księżyc, który swoim przejmującym światłem odsłoni wszelkie tajemnice, zerwie z twarzy maski, które noszą bohaterowie. Powróci przeszłość i nawet sprawy błahe nabiorą większego znaczenia.
„Księżyc Myśliwych” Katarzyny Krenz i Julity Bielak jawi się niczym morska pieśń, snuta rapsodia o wielu liniach melodycznych, która skrywa w sobie różnorodne tematy, sekretne wątki i mylne tropy, a której głównym motywem jest morze. Morze jako bohater, morze jako niemy świadek, morze jako punkt odniesienia. W końcu: jak ktoś mieszka na wyspie, to morze jest wszędzie. Wszędobylskie, wiecznie obecne, silne i niespokojne, pozornie ułagodzone, które potrafi pochłaniać i hipnotyzować. Od morza wszystko się tutaj zaczyna i wszystko się na nim kończy. Jego przypływach i odpływach, które sterują ludzkim losem, na tarczy księżyca, który odbija się w ciemnej toni, na mieszkańcach Sylt, którzy próbują stąpać po jego dnie, wiecznie czujni, opętani szumem fal.
To powieść pełna wyrafinowanych odniesień, perełek kulturowych – filmowych (Bergman, Bergman i jeszcze raz Bergman w każdym zdaniu), muzycznych (Krzysztof Komeda) czy literackich (Susan Sontag, Wiesław Myśliwski, Truman Capote, czy Karen Blixen), które same w sobie stanowią trop. To gra i zagadka, autorska partia szachów, zabawa mistrzyń marionetek, która wciąga i nęci, wykorzystuje tak bohaterów, jak i czytelników. Fascynująca, mroczna i niepokojąca tak jak zimne, północne morze opływające brzegi fikcyjnej wyspy.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK.
Zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po tę książkę, ale jednak spasowałam, za dużo obowiazków, choć teraz jak czytam o Twoich wrażeniach trochę żałuję:)
Żałuj, żałuj, bo to megaśny kąsek pięknej literatury – każdy rozdział ma tyle prześwietnych odniesień, że aż miło 🙂
Nie słyszałam jeszcze o tej książce, ani o autorkach. U Ciebie po raz pierwszy 🙂 Ciekawa jestem, jak wyszła paniom współpraca. To chyba trudniejsze niż pisanie w pojedynkę.
Wyszła przegodnie! Piękna historia, tajemnicza i zagadkowa i baaardzo północna 😀
Nie wiem czy do końca w moim stylu, ale zerknę. 🙂
Bardzo, bardzo chcę przeczytać : )
Ogromnie polecam – piękna powieść 🙂