„Bastion” Stephen King

Bombla_Bastion

„I hear hurricanes ablowing.

I know the end is coming soon.

I fear rivers over flowing.

I hear the voice of rage and ruin.” *

Postapokaliptyczne literackie i filmowe wizje fascynowały mnie od zawsze. Koniec świata takiego jakiego znamy. Nagły. Nieprzewidywalny. Katastroficzny. Pełen bólu i cierpienia. Koniec ludzkości. Śmierć milionów, a nawet miliardów ludzi. Powodów mogą być setki. Tysiące. Wielka erupcja hiperwulkanu, a wraz z nią nadejście nowej epoki lodowcowej. Wybuchy na słońcu prowadzące do zwiększenia jego aktywności. Wojna atomowa i toksyczny deszcz. Uderzenie asteroidy, która zmieni na zawsze klimat ziemi. A ostatnio, jedno z najpopularniejszych zagrożeń, czyli epidemia. Ale nie taka zwyczajna, ograniczona, tylko nieokiełznana. Ciągle mutujący z minuty na minutę śmiertelny wirus. Zabija w przeciągu kilku dni, a nawet godzin. Pochodzenie nieznane. Albo utajnione. Liczba ofiar niezliczona.

Z taką apokalipsą mamy właśnie do czynienia w „Bastionie” Stephen’a King’a (tytuł oryginału to „The Stand”). Nazywana przez wielu największym i najlepszym spośród wszystkich dzieł mistrza horroru. Jego magnum opus, wydawane dwukrotnie. Raz w 1978 roku, w wersji skróconej (dla King’a skrócona oznacza ok.  ośmiuset stron). I ponownie, po latach, w 1990 roku, tym razem w wersji pełnej, czyli ponad tysiąc dwieście stron maszynopisu. Dzisiaj, w erze nieograniczonego internetu, gdzie informacje o nowych wirusach wychodzą praktycznie codziennie, a paranoiczne wizje końca ludzkości mnożą się z prędkością światła, powieść ta jest aktualna jak nigdy dotąd.

Jeśli spojrzeć na budowę fabularną tej olbrzymiej powieści, to zadziwi nas jej prostota. Głównym bohaterem tej historii jest nie jedna osoba, czy dwie, ale cała, duża grupa obywateli Stanów Zjednoczonych, która przez tygodnie lata roku 1980 próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości i stworzyć nowe społeczeństwo. Albo spróbować je odtworzyć. A zaczyna się wszystko zwykłym laboratoryjnym wypadkiem.

W tajnej bazie wojskowej, gdzieś na środku pustyni, uszkodzony fabrycznie pojemnik wypuszcza w powietrze laboratoryjnie wykreowany wirus grypy. W przeciągu kilku minut cała placówka zostaje zainfekowana, a zanim udaje się ją odizolować i zamknąć, ucieka z niej jeden ze strażników. Dodajmy, że całkowicie nieświadomy zakażenia. Zaraża swoją żonę i małą córeczkę, pakuje manatki w pragnieniu ucieczki na południe. Niestety nie wie, że dla niego, jak i dla całej jego rodziny jest już za późno. Podobnie jak dla wszystkich, których mija po drodze. Wirus ten, nazwany Kapitanem Trips, jest wyjątkowo agresywny, przenosi się drogą powietrzną i kropelkową. Oryginalnie stworzony jako broń biologiczna do szybkiej eksterminacji na terenie izolowanym, niekontrolowany przez nikogo ogarnia cały świat. W męczarniach umiera 99% populacji. A pozostały 1% zaczyna walkę o życie.

Nigdy nie dowiemy się, dlaczego część ludzi była odporna. Nigdy się nie dowiemy, czy istnieje jakaś konkretna szczepionka zwalczająca Kapitana Trips. W zamian Stephen King serwuje nam kilkanaście smakowitych i perfekcyjnie stworzonych portretów psychologicznych swoich bohaterów. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy. Każdy przeżył wiele, by móc spróbować zacząć swoje życie na nowo, wśród nowych ludzi. Każdego historia nakierowuje na nową przyszłość. Każdy z bohaterów dostaje wybór. Objawia się on wszystkim tym, którzy przetrwali, w postaci snów i wizji. Możemy mieć wrażenie, że ocalonych łączy pewna paranormalna więź. Każdy z nich jest „wrażliwy”, tzn. ma pewne wyjątkowe zdolności, dzięki których wyczuwa zmiany, jakie zachodzą na świecie. Z tymi zmianami związany jest właśnie ten wybór. Mianowicie dobro i zło.

Proste, prawda? Jednak w nowym świecie, po zagładzie nie jest to tylko kwestia moralności. I dobro i zło zależne są od wielu czynników, ale najważniejszym z nich jest fakt, że obydwa są spersonifikowane. Wysłannikiem dobra, można powiedzieć Wyższego Dobra, czyli Boga, jest Matka Abigail (Mother Abigail). Od razu sprostuję, że nie jest ona żadnym aniołem. To człowiek, kobieta z krwi i kości. Najstarsza osoba chodząca po ziemi, bo ponad stuletnia. Jej życie naznaczone miłością Boga i silną, niezachwianą nigdy wiarą jest idealnym przykładem życia nowej prorokini. Kogoś kto swoją miłością jest w stanie zarazić innych. Podzielić się swoim dobrem i pomóc pokonać nadchodzące przeszkody.

Wysłannikiem zła jest osoba o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się to z początku wydawać. Imię jego to Randall Flagg. Miewa również inne imiona, większość z nich właśnie o inicjałach R.F. Ci, którzy nie chcą wymawiać jego imienia mówią o nim Walking Dude, The Dark Man, czy Man in Black. Jest ziszczeniem całego zła. Odpowiedzią Szatana na unicestwienie gatunku ludzkiego. Przyciąga do siebie ludzi o problemach psychicznych, zachwianych emocjonalnie, zniszczonych przez życie, zagubionych, żądnych zemsty, morderców, gwałcicieli, narcyzów itp. Widzi nowe możliwości, tam gdzie nie ma już nadziei. Jego jedynym celem jest zniszczenie. Ogólnie pojęta destrukcja. Kim jest Randall Flagg? On sam o sobie wie niewiele, a to co o nim wiadomo na pewno warto zachować w tajemnicy, aż do czasu lektury.

Jak wspomniałam wyżej wszyscy bohaterowie King’a mają wybór. Wszyscy śnią i każdego z nich kieruje określona motywacja, a kolejne wydarzenia budują nowe charaktery. Jedni wybierają Matkę Abigail, której ostateczną siedzibą będzie miasteczko Boulder w stanie Kolorado, a inni Randall’a, który na siedzibę wybrał sobie Las Vegas. Między nimi niewzruszone góry i upalna pustynia. Celem grupy z Vegas jest pokonanie innych za wszelką cenę. Natomiast Boulder staje się jakby ostatnim bastionem tego co jeszcze do niedawna było Stanami Zjednoczonymi. Randall skupia się na materialnym aspekcie bytu: przywrócenie elektryczności, stworzenie wojska, otwarcie nowych szkół, gdzie ocalałe dzieci mogą pobierać naukę. Celem ostatecznym jest zawładnięcie społecznością Boulder, zniszczenie i śmierć. Grupa skupiona wokół Matki Abigail przede wszystkim opiera się na relacjach międzyludzkich. Stara się odbudowywać zniszczone morale, przywrócić wiarę w ludzkość i w możliwości człowieka. Udowodnić, że natura człowieka jest przepełniona dobrem. Główny celem jest przywrócenie wartości duchowym. Prawdziwego amerykanizmu.

Konfrontacja jest nieuchronna. Wydaje się, że obie te grupy nie mogą koegzystować na tych samych prawach na jakich koegzystowały wcześniej. Możliwe, że nie ma tu żadnych pół rozwiązań. Kapitan Trips nie tylko zniszczył świat, ale podzielił go bardzo skrajnie i ostatecznie. I dopóki wybór nie zostanie dokonany, to ostatecznym pozostanie. Jest czerń i jest biel. Jest dzień i noc. Jest zło i jest dobro. Są anioły i są demony. Jest Bóg i Szatan. Jest piekło i niebo. To co pomiędzy przestaje być ważne, gdy ostatnią wielką bitwą jest bitwa o duszę człowieka.

O.

* Fragment piosenki zespołu Creedence Clearwater Revival pt. „Bad Moon Rising”, czyli coś do posłuchania, w kingowskim klimacie:

Komentarze do: “„Bastion” Stephen King

  1. Ela R napisał(a):

    Jest to bardzo specyficzna książka, pisana stylem innym od reszty, sam autor mówi za siebie. Polecam tym, którzy lubią dłużej zastanowić się nad zdarzeniami. Zdecydowanie nie jest to książka na jeden czy dwa wieczory.

Dodaj komentarz: