Kontynuacje serii, tzw. sequele, mają w zwyczaju daleko odbiegać od oryginału. Przyjęło się, że drugi tom opowieści książkowej, czy filmowej są zwyczajnie gorsze i nie dorastają oryginałowi do pięt. Zawsze coś jest nie tak – a to fabuła rozciągnięta w nieskończoność, a to wątek pobocznej postaci dodany na siłę, a czasami po prostu całkowity dysonans i nikt już nie wie do końca, co też autor czy reżyser chciał nam tym obrazem przekazać. Jednak bywają także kontynuacje, od których nie sposób się oderwać. Historie lepsze i rozbudowane, pozwalające jeszcze lepiej przeniknąć do świata ulubionych postaci i przekonać się, o czym tak naprawdę jest konkretna opowieść. Takie sequele nie powstają na pęczki, ale zdarzają się i są jak perełka w morzu nieskończonych serii, jak wisienka na torcie, gdy sięgamy po kolejny tom.
Przykładem doskonałej kontynuacji, dzięki której wszystko powoli nabiera kształtów i wskakuje na swoje miejsce jest „Inwazja na Tearling” Eriki Johansen, czyli drugi tom „Królowej Tearlingu”.
Królowa Kelsea zasiada na tronie, sprzeciwia się woli Szkarłatnej Królowej i siłą rzeczy nadchodzi nieunikniona inwazja Tearlingu. Armia Mort zbiera swoje siły, przychodzi czas ewakuacji i nieuchronnych decyzji. Szkarłatna Królowa szykuje swoją zemstę i nie zamierza odpuścić. Kelsea przygotowuje się do wojny, uczy się sztuki strategii od swoich doradców, sztuk negocjacji i militarnych rozwiązań, które pozwolą uchronić jej kraj przed klęską. Pomagają jej w tym także dziwne wizje, które cofają Kelsea do czasów sprzed Przeprawy, gdy świat nie przypominał jeszcze Średniowiecza, ale był odbiciem naszej współczesnej rzeczywistości.
O ile w „Królowej Tearlingu” obserwowaliśmy ciernistą drogę Kelsea do władzy, poznawaliśmy jest mocne i słabsze strony, oraz dopiero rozglądaliśmy się co nieco w świecie wykreowanym przez Erikę Johansen, to w „Inwazji na Tearling” dostajemy zwartą, świetnie dopracowaną opowieść o tym, jak to jest stawać się królową. Królową oczywiście można być, ale ten tytuł nic nie znaczy, jeśli bohaterka nie ma pojęcia o rządzeniu. I tutaj Johansen zrobiła kawał świetnej pisarskiej roboty, bo ukazała w realistyczny i niepokojący sposób, z czym spotyka się na co dzień władca. I nie są to bynajmniej bale, sukieneczki i rozmyślanie o zakochiwaniu się w kimkolwiek, kto się nawinie, ale smutne oblicze królowania. Kraina Kelsea musi zapłacić za swoją decyzję o zaprzestaniu wysyłania niewolników do Mort i zdaje sobie sprawę z tego, że zemsta Szkarłatnej Królowej dosięgnie wszystkich. Zadaniem młodziutkiej królowej jest opracowanie takiego strategicznego planu, by uchronić swoich poddanych i nie pozwolić wrogom na zniszczenie tego, co udało jej się uratować poprzednim razem. Tym samym militarno-polityczna strona powieści jest jej najmocniejszą i najbardziej intrygującą stroną.
Erika Johansen również w ciekawy sposób położyła tutaj nacisk na kobiecą psychikę. Kelsea nie jest już najważniejszą postacią „Inwazji na Tearling”, i poza nią mamy jeszcze dwie równie istotne bohaterki – Lily oraz Szkarłatną Królową. Szkarłatna Królowa symbolizuje wszystko to, co może pójść nie tak, gdy zbyt wielkie ambicje napotkają okrucieństwo i zdegenerowany umysł. Jest rozchwiana emocjonalnie, a jej jedynym stałym odniesieniem do rzeczywistości jest nienawiść do młodziutkiej królowej Tearlingu i potrzeba niszczenia. Lily natomiast to kobieta o silnej psychice osoby, która przetrwa wszystko, która nie poddaje się łatwo i nie ugnie się pod brzemieniem niespodzianek, jakie szykuje dla niej życie. Kelsea uczy się od Lily wytrwałości, ale od swojego największego wroga, czyli Szkarłatnej Królowej również czerpie potrzebną do życia wiedzę. Na naszych oczach z samotnej dziewczynki z lasu Kelsea zamienia się w młodą kobietę, w której rękach spoczywa los całego królestwa. I wiemy, że poradzi sobie z zadaniem.
Nie sposób zaprzeczyć, że „Inwazja na Tearling” to nie tylko świetna kontynuacja „Królowej Tearlingu”, godny i przejmujący tom porządnej serii, ale także doskonałe fantasy w kobiecej odsłonie. Erika Johansen wykreowała nietuzinkowy świat i stworzyła powieść, która wymyka się gatunkowym klasyfikacjom. Dzięki wątkowi Lily nie do końca wiadomo już czy operujemy tylko w fantasy, czy ocieramy się o science fiction oraz dystopię. Johansen uciekła od tradycyjnego ujęcia tematu i dzięki temu jej opowieść zyskała na głębi i uniwersalności. Młodzieżowych tropów znajdziemy tu jak na lekarstwo i jedynie wiek głównej bohaterki sprawia, że możemy się zawahać, gdy określamy docelowego czytelnika. To dojrzała, świetnie poprowadzona powieść, która fascynuje mnogością wątków i samą tematyką. Królowa Kelsea dorosła, nadchodzi ostateczna rozgrywka i objawi się prawdziwe przeznaczenie Tearlingu.
O.
FABUŁA:
- Nadchodzi nieunikniona inwazja na Tearling i armia Szkarłatnej Królowej. By uchronić swój kraj Kelsea uczy się strategii, sztuki militarnej i negocjacji oraz sięga w przeszłość, gdy w wizjach śledzi losu kobiety imieniem Lily. Czy przeszłość ukrywa klucz do pokonania Szkarłatnej Królowej? Czy Kelsea uda się uchronić Tearling przed ostateczną zagładą?
TEMATYKA:
- Fantasy, dystopia, średniowiecze, polityka, władza, wojna, inwazja, strategia, kobiecość, dojrzewanie.
DLA KOGO?
- Dla czytelników poszukujących nie do końca młodzieżowego, ale dojrzałego fantasy z wątkiem politycznym i kobiecym z nieoczywistym światem i wciąż nieogranymi elementami fabularnymi.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Galeria Książki. <3
**Po więcej „Inwazji na Tearling” Eriki Johansen koniecznie zajrzyjcie na vloga!