Wielkobukowy cykl PADLINA to książki, których nie polecam. Takie twory literackie, które nawet zdobywając rzesze wiernych czytelników zachwyconych i omamionych efektem WOW, nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia, a w zamian zainspirowały inną, okołoksiążkową myśl.
Na Wielkim Buku pojawiły się do tej pory trzy padliny: „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James, „Zmierzch” Stephanie Meyer oraz „Panika” Grahama Mastertona. „Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins dołącza do tego niechlubnego grona.
———————————————————————————————————————
Napiszmy sobie szczerze już na samym początku – w ostatnich latach nie istnieje nic prostszego niż promocja książki pod kątem stworzenia kolejnego chwilowego bestsellera. Taki przepis na bestseller w wersji instant jest niezwykle wydajny i przynosi spore korzyści zarówno dla wydawców, jak i dla samego pisarza. Po pierwsze, należy znaleźć powieść, która niczym do końca nie wyróżnia się, ale w takim gatunku, który rządzi w danym sezonie na rynku książki. Po drugie, wykreować hype, czyli zrobić wokół tytułu wielkie halo, oraz postawić wszystkie karty na promocję. W tym przypadku taka kampania reklamowa działa na dwa fronty. Zaczyna się od porównania, często podpartego najprostszym podobieństwem. Dla przykładu, „nowa Saga Millennium!”, bo dzieje się w Sztokholmie, albo „nowa Zaginiona dziewczyna!”, bo pochodzi z tego samego gatunku thrillera psychologicznego, co pozwala czytelnikom od razu skojarzyć dwa tytuły ze sobą, a także wywołać podświadome skojarzenia. Kolejnym krokiem jest znalezienie innego, bardzo znanego pisarza, który gotowy jest pozytywnie zrecenzować nowy tytuł. Voilà! Teraz już tylko windowanie pozycji w każdym dostępnym księgarnianym zestawieniu i bestseller gotowy! Nawet, jeśli książka należy do niższej półki literackiej i daleko jej do najlepszych tytułów gatunku.
Taka właśnie promocja przytrafiła się „Dziewczynie z pociągu” Pauli Hawkins, która pozwoliła tej debiutującej pisarce znaleźć się na samym szczycie sprzedaży, a z samej powieści zrobiła hit, który od miesięcy podbija listy światowych bestsellerów. Zaczęło się od porównania do świetnej i wyjątkowej w gatunku „Zaginionej dziewczyny” Gillian Flynn, a skończyło na reklamie samego Stephena Kinga, dla którego największą wartość miała bohaterka-alkoholiczka. Tutaj znając kontekst i historię życia Króla Grozy, oraz przemianę, jaką przechodzi w ostatnich latach, nie ma w tym nic dziwnego – sam King walczył z alkoholem, a teraz po latach rozlicza się sam ze sobą, co rusz powracając do tematu uzależnienia, chwaląc wszystkich pisarzy, którzy tak jak on dotykają tego tematu. Szkoda, że smutne wspomnienia nałożyły się na średniej jakości opowieść, która przypomina wątpliwej jakości pseudo-rodzinny dramat kategorii B, sprawiając, że recenzja Kinga wywindowała ten tytuł, przekonując czytelników, którzy raczej zignorowaliby temat, gdyby nie on. Niestety, maszyna ruszyła z impetem i nie sposób jej już zatrzymać. „Dziewczyna z pociągu” wciąż sprzedaje się jak świeże bułeczki, a ekranizacja ze stajni wytwórni DreamWorks Pictures nadchodzi wielkimi krokami.
Jednak jeśli tyle osób przeczytało powieść Pauli Hawkins, tyle osób zakupiło egzemplarz książki, to czy naprawdę jest tak nieciekawa?
Rachel Watson to alkoholiczka po trzydziestce.* Powoli, systematycznie stacza się na dno uzależnienia, nie mogąc pogodzić się z tym, że mąż zostawił ją dla innej. Każdego dnia przemierza tę samą trasę pociągiem, pielęgnując swoją chorobę i voyeuryczne potrzeby podglądaczki. Podczas postoju, od miesięcy, podgląda z torów dom zamieszkały, jej zdaniem, przez parę idealną. Snuje o nich marzenia, roi sobie udziwnione fantazje perfekcyjnego życia, jednocześnie pławiąc się w swoim nieszczęściu i roztrząsaniu przeszłości. I pewnego dnia wizja sielankowego podglądanego małżeństwa pryska, gdy Rachel dostrzega z okna coś dziwnego, coś, co nie powinno było się wydarzyć.
Należy przyznać, że najmocniejszą stroną „Dziewczyny z pociągu” jest jej poczytność i łatwość przyswajania treści. Ta książka czyta się sama od początku do samego końca, w taki sposób, że czytelnik, który nawet nie jest przekonany do jej treści, może przeczytać ją od deski do deski w jeden, krótki wieczór. To ten rodzaj ekstremalnie przewidywalnej historii, w której nie ma praktycznie tajemnic, jedynie chwilowe niedomówienia, które szybko zostają wyjaśnione w najprostszy możliwy sposób. A jednak nie sposób się oderwać. Jest w tym perwersyjna przyjemność czytania słabizny na rzecz… czytania słabizny. To tak jak z oglądaniem filmu gorszej kategorii, który bywa tak zły, że w końcu, paradoksalnie, wydaje się dobry, bo przysporzył nam fascynującej rozrywki na chwilę moment. I tutaj ten schemat sprawdza się idealnie. Czytamy, rozdrażnieni i zaciekawieni jednocześnie, by na koniec odetchnąć z radością, że już po wszystkim i możemy iść dalej. Co prawda ostateczna reakcja zależy od samego czytelnika, jednak większość wrażeń nakłada się na siebie.
Czy w takim razie warto przeczytać „Dziewczynę z pociągu” Pauli Hawkins? Świadoma lektura, z ciekawości z pewnością zaspokoi głód banału na dłuższy czas. To taka historyjka na jeden raz, nic specjalnego, nic nadzwyczajnego, to, co było i jest w każdym hallmarkowym dramacie, jaki leci w telewizji. Jeśli jednak czytelnik liczy na coś wyjątkowego, wymagającego, na ewidentnie porównanie do „Zaginionej dziewczyny”, to lepiej trzymać się od tej powieści z daleka i poczekać na ekranizację, która ma olbrzymi potencjał, by prześcignąć pierwowzór literacki.
Banalna, uproszczona do granic możliwości, płytka, czyli przereklamowany bestseller, który nie miałby prawa się nim stać, gdyby nie zintensyfikowana machina promocyjna. A jednocześnie to wciągająca powieść, którą czyta się raz dwa, jednym tchem, która nie wnosi niczego do gatunku, nie zostawia niczego czytelnikowi, ale sprawia, że kilka zaczytanych godzin minie Wam jak z bicza strzelił. Padlina i pół-padlina, hit i lektura na jeden raz. Banał i słabizna, o których można zapomnieć kilka dni po lekturze. Ale ostateczny wybór jak zwykle należy tylko do Was.
O.
*O tym, że nadużywanie alkoholu może prowadzić do uzależnienia, a uzależnienie do przemocy, zaników pamięci, do upadku moralnego, wie każda dojrzała, rozsądna jednostka. Temat znany jak świat, dlatego też nie ma sensu go szerzej roztrząsać w kategoriach recenzenckich, tym bardziej biorąc na tapet taki tytuł jak „Dziewczyna z pociągu”, który traktuje go schematycznie, pobieżnie, a przede wszystkim stereotypowo.
Nie polecam. 😉
*Zapraszam na filmik!