A gdyby psy wokół nas zawsze odradzały się na nowo, wracały raz po raz i pamiętały wszystkie swoje wcielenia? Gdyby znały nas od podszewki, tęskniły za nami, szukały swoich ulubionych towarzyszy? Gdyby takie powroty były możliwe i w trakcie całego naszego życia moglibyśmy raz jeszcze spotkać swoich ukochanych czworonożnych przyjaciół sprzed lat? Tych, którzy odeszli zdecydowanie za wcześnie? Serce każdego wrażliwego psiarza z pewnością zabiło szybciej na taki koncept psiego odrodzenia. I nie ma się co dziwić. Będąc od urodzenia otoczona psami, obecnie opiekując się duetem szalonych Potworów, nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie umiem pomyśleć, że może ich kiedyś zabraknąć. A wtedy chciałabym, by wróciły, by wszystko znowu nabrało sensu.
Podobne myśli kotłowały się w głowie amerykańskiego pisarza W. Brucea Camerona, który tęsknił po latach za swoim psiakiem z czasów dzieciństwa. Pewnego dnia, napotykając na drodze innego psa o ujmującym spojrzeniu pomyślał, że to przecież mogła być jego ukochana Cammie. To właśnie wtedy do głowy wpadł mu pomysł na powieść Był sobie pies, którą uznaje za najważniejszą książkę w swoim pisarskim dorobku.
Toby, Koleżka, Miś, Ellie i Bailey kilka imion, jeden psiak i jego historia. Każde z jego wcieleń to nowy rozdział psiego życia i nowe cele. Od kundelka ze schroniska, przez owczarka pracującego w policji, po ukochanego labradora, który skradł serce pewnej rodziny. We wszystkich swoich wcieleniach Bailey uczy się czegoś nowego. Jest dzikim psiakiem, towarzyszem, przyjacielem, pomocnikiem, zawodowym partnerem. Jego role się zmieniają, ale serce zawsze bije jedno. Jednak, to bycie Baileyem nadaje jego życiu sens, czyli czuwanie nad tym, którego do końca życia nazywać będzie Chłopcem.
Ileż łez może uronić wrażliwy psiarz podczas lektury! Każdy rozdział to porywająca serce przygoda, to małe życie, opisane z perspektywy czterech łap. W. Bruce Cameron postawił na realizm, dlatego opisywanie scenki rodzajowe to próba wkroczenia w psi umysł, spojrzenie na świat jego oczami. Ten świat nie zawsze bywa sielankowy, bo życiu psa, tak jak życiu ludzi, daleko do bajki. I nie każda opowieść kończy się happy endem. Z Baileyem dzielimy jego chwile małego szczęścia, szalone radości i chwile triumfu. Niestety, tak samo dzielimy z nim niemożliwe do zrozumienia smutki, tęsknoty niepojęte dla ludzkiego serca, chwile największego cierpienia. A także trwamy przy nim, gdy przychodzi moment śmierci
Sięgając po Był sobie pies czytelnik może liczyć na prostą, nieskomplikowaną opowieść o wielkim psim sercu, o miłości i przywiązaniu. Miejscami infantylną, może nieco zbyt uproszczoną, niemniej tak wypełnioną szczerymi uczuciami, że pozostawia co chwilę falę ciepła gdzieś w środku, a rozbraja tak, że chusteczki przy lekturze to konieczność. W. Bruce Cameron napisał poczciwą historię, w którą chcemy wierzyć, jeśli cztery łapy, merdający ogon i jęzor wywieszony w uśmiechu, to nasza radosna codzienność. Na takie historie nie ma granicy wieku opowieść o nieskończonym oddaniu i wiecznej przyjaźni wzruszy tak starszych, jak i młodszych czytelników. A kiedy ukochany psiak grzeje nas u boku przy lekturze, ona tym bardziej nabiera sensu.
O.
FABUŁA:
- Toby, Koleżka, Miś, Ellie i Bailey. Kilka imion, jeden psiak i jego historia. Każde z jego kolejnych wcieleń to nowa opowieść, nowe życie i nowy cel. Ale to bycie Baileyem nadaje jego życiu sens: opieka nad tym, którego do końca życia nazywać będzie Chłopcem.
TEMATYKA:
- PSY, PSY i jeszcze raz PSY.
DLA KOGO?
- Lektura dla psiarzy w każdym wieku, dla których psy to czworonożni przyjaciele, towarzysze, członkowie rodziny, którzy na zawsze pozostają w ich sercach.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Kobiece. <3