Zima Nam, książkoholikom, zima kojarzy się z czasem niemal magicznym wyciągamy ciepłe skarpety, urocze kubeczki do gorącej czekolady, mięciuchne koce, a potem zaszywamy się z książką w dłoni, pielęgnujemy swojego wewnętrznego hobbita i rozmyślamy o bałwankach, świeżym śniegu i wypadzie na sanki.
Tylko, że zima to nie tylko bałwanki, świeży śnieżek i wypad na sanki O nie. Zima ZABIJA! Zabija okrutnie i bez wahania. Mimo, że większość z nas nie znosi upałów, a ja sama darzę zimę wyjątkową sympatią, to właśnie zimą drastycznie wzrastają w Europie wskaźniki umieralności.
Nic więc dziwnego, że również zima w literaturze osnuta jest mgiełką jakiejś mrocznej tajemnicy. To czas umierania i samotności, starego wieku i godzenia się ze stratą Czas bólu, rozpaczy, czas w którym to, co złe zyskuje przewagę, a to, co dobre, może jedynie hibernować, wyczekiwać lepszych czasów Nim nadejdzie wiosna, trzeba przeżyć wpierw długą zimową noc, która zdaje się nigdy nie kończyć.
Z wszystkich literackich zim, to jednak te z dreszczykiem te z horroru i thrillera potrafią fascynować najbardziej. Zabijają one bowiem nie tylko wychłodzeniem, lawiną czy śliską nawierzchnią To za ich sprawką w ludzkich umysłach rodzą się dziwne myśli, to pod ich osłoną dziwne kreatury wyruszają na żer, przemykając między domami w rytm podmuchów północnego wiatru Taka zima zabija inaczej. Zapytacie: jak?
ZABIJA IZOLACJĄ I ZIMOWYM SZALEŃSTWEM
LŚNIENIE STEPHEN KING
Horrorowa zima zabija szaleństwem. Odcina Was od reszty świata, byście zostali sam na sam ze swoimi myślami, dziwnymi myślami, myślami, do których nigdy nie doszlibyście w lecie czy wiosną. Myślami, które mogą pochodzić od was, ale i niekoniecznie Odcina Was doszczętnie, eliminując drogę ucieczki, usuwając zawór bezpieczeństwa, który zawsze pozwalał Wam na odstąpienie od tych szaleńczych myśli i planów, na powrót pośród ludzi, do rzeczywistości.
To właśnie przydarzyło się Jackowi Torrensowi, bohaterowi najsłynniejszej chyba książki Stephena Kinga, „Lśnienia”. Wyrzucony z pracy, wychodzący z alkoholowego nałogu, szukał cichego kąta, by móc spokojnie pisać, by postawić się na nogi By przetrawić to, co siedziało mu w głowie, by w końcu usłyszeć własne myśli. Posada stróża w zamkniętym na zimę Hotelu Panorama wydawała się być do tego stworzona Jack nie wiedział jednak, że po korytarzach tego hotelu kręcą się niespokojne duchy, a samo miejsce skrywa w sobie wyjątkowo mroczny sekret. Sekret, od którego nie będzie ucieczki.
„Więc we trójkę weszli do środka, na dworze zaś wiatr zawodził coraz głośniej i to wycie miało trwać przez całą noc a oni mieli dobrze je poznać. Płatki śniegu wirowały, tańczyły na werandzie. Panorama znosiła to już od bez mała trzech czwartych stulecia, z ciemnymi oknami zasnutymi śniegiem, obojętna na fakt swego odcięcia od świata. Albo może uradowana tą perspektywą. W jej wnętrzu Torrance’owie zajmowali się swoimi wieczornymi obrządkami jak drobnoustroje uwięzione w jelicie potwora.”
Pamiętajcie, o tym fragmencie gdy następnym razem wybierzecie się na narty, czy odwiedzić znajomych podczas zimowej zawieruchy. Zło, niebezpieczeństwo, nie musi pochodzić z kosmosu, od bliżej nieokreślonych potworów Czasem przywozicie je ze sobą czasem już na Was tam czeka.
ZABIJA ŻAŁOBĄ I TĘSKNOTĄ ZA TYM, CO UTRACONE
ZIMOWE DZIECI Jennifer McMahon
Zimą myślimy o tym, co umiera, myślimy o tym, co już umarło. Nasze umysły w sposób całkowicie naturalny skręcają w stronę wspomnień. Gdy świat przykryty jest kołderką białego puchu, w naszych głowach rozpoczyna się rachunek strat i zgubionych gdzieś chwil, który łatwo zaprowadzić może nas do rozpaczy. A z rozpaczy łatwo o błąd, którego nigdy nie uda się już cofnąć.
A jak daleko może posunąć się matka, która utraciła swoje ukochane dziecko? Kiedy człowiek traci ukochane dziecko, kiedy przytrafia mu się to, czego nigdy nie powinien doświadczyć, to nie powinna dziwić żałoba podobna szaleństwu. Umysł ucieka, pogrąża się w rozpaczy, chowa w ciemności, a serce gotowe jest zrobić wszystko, byle cofnąć koszmar wiecznego rozstania. WSZYSTKO. Nawet oszukać śmierć. Jennifer McMahon powraca do klasyki gatunku i daje nadzieję w swojej niemal gotyckiej opowieści o stracie i o gościach z zaświatów, która zachwyca i przeraża zimową aurą.
ZABIJA GORĄCZKĄ LODOWYCH OTCHŁANI
TERROR Dan Simmons
Zabija inuicka legenda.
Zabija zimny wiatr.
Zabija cię szaleństwo śnieżnej otchłani i coś, co czai się w śniegu.
Ta opowieść zaczyna się tam, gdzie kończą się fakty i prawdziwe dzieje dwóch statków uwięzionych w lodzie Terroru i Erebusa. Statków, które wyruszyły na ostatnią polarną wyprawę pod dowództwem Sir Johna Franklina, który w 1845 roku wyruszył na poszukiwanie przesmyku na północnych morzach. Wyprawa, która według wstępnych oszacowań miała trwać około roku, najwyżej dwóch przy niesprzyjającej pogodzie i trudnych prądach wód okręgu polarnego, zaginęła na ponad trzy lata, by nigdy już stamtąd nie wrócić. Co stało się z załogą? Co spotkali na pustych lodowych przestrzeniach? To pozostaje już jedynie legendą, gdzieś w sferze domysłów i wielkich tajemnic historii. I to właśnie ten etap pomiędzy, niedopowiedziana historia zagubionej załogi, zainspirowała Dana Simmonsa do wysnucia niesamowitej i porażającej opowieści o zaginionej ekspedycji sir Johna Franklina.
„Komandor Crozier wychodzi na pokład i widzi, że jego statek stał się obiektem ataku duchów niebieskich. Rozedrgane fałdy światła nad jego głową i Terrorem rzucają się raptownie do przodu, a potem szybko wycofują, niczym kolorowe ramiona agresywnej, lecz wyjątkowo niezdecydowanej zjawy. Ektoplazmatyczne upiorne palce wyciągają się w stronę okrętu, otwierają, gotowe go pochwycić, a potem odsuwają się.
Temperatura wynosi minus pięćdziesiąt stopni Fahrenheita i szybko spada. () Crozier obserwuje w milczeniu, jak poszarpane pola lodowe wokół statku okrywają się błękitem, który przechodzi w fiolet, potem zaś jaśnieją soczystą zielenią, niczym wzgórza, które pamięta z dzieciństwa w północnej Irlandii. Przez moment wydaje się, że odległa niemal o milę, olbrzymia pływająca góra lodowa, skrywająca Erebus, siostrzany statek Terroru, rozpala się wewnętrznym blaskiem, barwnym światłem, które wypływa z jej zimnego serca.”
Recenzja TUTAJ.
ZABIJA SAMOTNOŚCIĄ
NIE MA WĘDROWCA Wojciech Gunia
Opowieść straszna i tragiczna zarazem, dotykająca konfliktu jednostki skonfrontowanej z ciężarem koszmarów historii. Byt i niebyt spotykają się pośród buchającym ogni pełnych trocin, pośród pokrytych lodem drewnianych bali, w zapachu żywicy, potu i odwiecznej śmierci. Przed samotnością nie ma ucieczki, potrafi odnaleźć zagubioną duszę i rzucić w otchłań bezwładnej pustki. Pustki, która w Nie ma wędrowca przybiera postać nieskończonej bieli paradoksalnie wypełnionej cieniem, demonami historii, które wyznaczają świadectwo ludzkiego okrucieństwa. Biel, cisza, śnieg zasypujący wszelkie ślady tylko czemu pojawia się widmowa krew, czemu słychać echa krzyków, słychać tupot małych stóp?
Do odosobnionego w pustych, leśnych przestrzeniach tartaku przybywa wędrowiec. Spragniony samotności mężczyzna, szukający istoty życia po wielkiej stracie, uznaje, że miejsce zwane Bazą, pośród obcych ludzi i opustoszałych baraków będzie dla niego idealną przystanią na jakiś czas. Zostaje nocnym stróżem, jak się okazuje następnym z kolei, ale on nie zamierza poddać się tajemniczym opowieściom, czy miejscowym zabobonom. Coś jednak dostrzega pośród cieni, coś słyszy, coś pojawia się w kącikach oczu. Nadchodzi zima, a wędrowiec znikąd odkrywa kolejne sekrety swojego poprzednika, świadka potwornych dramatów z przeszłości.
Przed okrutną przeszłością nie ma ucieczki.
ZABIJA TYM, CO KRYJE SIĘ POD LODEM I CZEKA NA CIEBIE OD DAWNA
W GÓRACH SZALEŃSTWA H.P. Lovecraft
Istnieją takie krainy, których lepiej nigdy nie odkrywać. Takie miejsca, których lepiej nigdy nie penetrować bliżej. Światy, od których należy trzymać się z daleka, za wszelką cenę, przeciw naturalnym ludzkim instynktom. Z ciemności, z krainy bez światła, z krańców kontynentów wyłaniają się pasma tytanicznych stożków, monumentalnych piramid i minaretów o niewyobrażalnych kształtach. H.P. Lovecraft snuje swoją opowieść o Antarktydzie i tym, co krąży na białych pustkowiach, poddając swoich bohaterów najpotworniejszym próbom.
Z entuzjazmem pierwszych odkrywców na Antarktydę rusza wyprawa badawcza Uniwersytetu Miskatonic. Biolodzy, geolodzy, wulkanolodzy, asystenci, psy pociągowe oni wszyscy na dwóch statkach popłynęli na południe, na białe połacie Antarktydy, by śladami swoich poprzedników (i Artura Gordona Pyma z opowieści Edgara Allana Poe) penetrować sekrety śnieżnych otchłani. Radośni, pełni dobrej wiary spokojnie prowadzą badania aż do dnia, gdy w lodzie jeden z geologów odnajduje dziwną trójkątną formację. To przełomowe odkrycie, które może udowodnić istnienie prastarego życia na ziemi. Idą tropem dziwności i następuje kolejny przełom jaskinia sprzed eonów czasu, a w niej dziwne, zmumifikowane istoty. Tutaj wszystko się kończy, bo część ekspedycji ginie i tylko dwóch świadków dowie się, co być może wydarzyło się w górach szaleństwa Antarktydy, odkrywając światy, o których nigdy do końca nie będą potrafili opowiedzieć.
Podobno Samotnik z Providence od najmłodszych lat zafascynowany był białymi połaciami Antarktydy i ta fascynacja przerodziła się w kolejny sen o terrorze i śmierci.
Patrzyliśmy, jak stoją w czerwonawym blasku antarktycznego słońca na drażniącym tle opalizujących chmur lodowego pyłu, i poczęła na nas wpływać bijąca od nich fantastyczna aura. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że widok ten kryje w sobie niesłychaną tajemnicę, potworną jakąś rewelację jak gdyby te nagie iglice rodem z sennych koszmarów były pylonami straszliwej bramy wiodącej do sfery zakazanych snów, w której niedosiężne głębie czasu i przestrzeni zlewają się w jedną wielowymiarową bezdeń. Dręczyło mnie przemożne, uporczywe uczucie, że gnieździ się tam zło że są to góry szaleństwa, które najdalszymi stokami opierają się o krawędź jakiejś przeklętej, ostatecznej otchłani.
ZABIJA LODOWĄ MIŁOŚCIĄ
THE GLAMOUR OF THE SNOW Algernon Blackwood
Od wieków próbujemy ujarzmić Naturę, ale ta wciąż ma kilka asów w rękawie. Potrafi nas mamić i bawić się naszą naiwną wiarą w nieskończone możliwości. Jednym tchnieniem potrafi przywrócić pierwotny porządek rzeczy. Pokazać człowiekowi, gdzie jego miejsce. O takiej wszechwładnej mocy płynącej z majestatycznych gór, okrytych zimowymi połaciami śniegu opowiada Algernon Blackwood w pięknym i mroźnym opowiadaniu.
W środku zimowego sezonu narciarskiego, w alpejskim miasteczku pełnym turystów, wolne chwile w jednym z hoteli spędza Hibbert pisarz, marzyciel, samotnik, który swój czas dzieli pomiędzy zapiskami, podziwianiem górskich widoków i korzystaniem z miejscowych rozrywek. Hibbert ma w sobie coś, co odróżnia go od wszystkich innych ludzi wokół, a przynajmniej tak jemu samemu się wydaje łączy go głęboka więź z Naturą, bezkresną siłą, przed którą nie można uciec. Pewnej nocy Hibbert znudzony tańcami, odczuwa olbrzymią potrzebę pojeżdżenia na łyżwach. Wkrótce do przepełnionego dziecięcą radością mężczyzny dołącza na tafli tajemnicza dziewczyna o lodowatych dłoniach i nieuchwytnym spojrzeniu, która szepce mu obietnice, nęci i mami, kreśląc wspólnie figury na lodzie. Zafascynowany Hibbert próbuje dowiedzieć się kim jest, skąd przybywa, gdzie mieszka, ale zanim cokolwiek mogłoby się wyjaśnić, dziewczyna znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na nic zdają się poszukiwania. Na nic rozpytywanie i rozglądanie się wśród hotelowych gości. Ale już niebawem dziewczyna znów pojawi się wieczorną porą i Hibbert wyruszy za nią w ciemną, śnieżną noc, by przekonać się jaką tajemnicę skrywa nieznajoma.
Wysoko w górach, gdy zawodzą zmysły, a wokół leży jedynie śnieg, który szaleńczo wiruje wokół odbierając czujność. Tutaj Natura ma swoje królestwo.
ZABIJA MORSKĄ OTCHŁANIĄ
LUDZKA PRZYSTAŃ John Ajvide Lindqvist
Fikcyjna wysepka Domaro na Morzu Bałtyckim, a na niej mała społeczność, która od dziesiątek lat żyje według zasad bezlitosnej tradycji. Morze wokół i to, co w nim mieszka wymaga specjalnego traktowania, wymaga rytuałów, wymaga ofiar Morze ma siłę, by odebrać życie w oka mgnieniu, ale ono również to życie daje, więc trzeba być mu posłusznym. Bo tego żywiołu nie da się okiełznać.
W pewien zimowy, słoneczny poranek, Anders, Cecylia i mała Maja wybierają się na wycieczkę. W planach jest przejazd po zamarzniętej zatoce na nartach, aż do latarni morskiej niedaleko ich wyspy. Maja z radości pędzi naprzód, krzyczy, pogania. We trójkę ta mała rodzinka śmieje się, fotografuje i cieszy ze spędzanych razem chwil na roziskrzonym lodzie. Jednak gdy kończą zwiedzać latarnię, piękny sen znika i rozpoczyna się koszmar. Maja znika. Popędziła przodem po schodach i rozpłynęła się w powietrzu, nie zostawiając śladów. Pomimo poszukiwań dziewczynki nie udaje się odnaleźć. Życie Andersa lgnie w gruzach. Rozpada się jego małżeństwo. On popada w alkoholizm. I kiedy już nie wie, jak sobie poradzić z życiem, postanawia wrócić na wyspę. Do dawnego domu, do rodziny i dawnych znajomych. Ale na Domarö zaczyna dziać się coś dziwnego. Morze zmienia się, przekształca, a wyspa już wkrótce przestaje być bezpiecznym miejscem.
Co czai się w mrocznych odmętach morza?
Macie swoje ulubione albo może znacie inne opowieści o zimie, która niszczy, odbiera, pochłania i nie wypuszcza ze swoich szponów?
Bo warto czytać.
O.