Opowieść o sile opowieści, o narodzinach mitu i legendy, która meandruje, pędzi naprzód i przekształca się tak, jak mija czas – „Była sobie rzeka” Diane Setterfield.
Była sobie rzeka, a nad rzeką Gospoda pod Łabędziem, miejsce, w którym zbierają się ludzie spragnieni smakowitego kufla piwa i dobrej opowieści. Pewnego zimowego wieczoru 1887 roku, w czasie przesilenia, próg owego wyszynku przekracza ranny nieznajomy, który w rękach trzyma… martwą dziewczynkę. Jak wielkie jest zdziwienie, gdy dziecko po niedługim czasie odzyskuje przytomność, lecz tajemnica pozostaje. Bo przecież ludzie tak po prostu nie wracają z krainy umarłych, dzieci nie budzą się z wiecznego snu. Mijają dni, mnożą się opowieści, a sekret rośnie, pęcznieje, rozdyma się im więcej opowiadających, im więcej domysłów. A dziewczynka nie mówi ani słowa, staje się natomiast bohaterką życia innych ludzi, innych rodzin, które pragną wziąć ją pod swoją opiekę.
Opowieść zaczyna się domysłów, zaczyna od plotki, zaczyna od cudzej opowieści. Niby nie jesteśmy świadkami konkretnego wydarzenia, a nawet jeśli nimi jesteśmy, to mamy subiektywne odczucia względem konkretnych wydarzeń. Martwi nie wracają z zaświatów, a jednak… czasami powracają, gdy wydarzy się cud, gdy matka natura da kolejną szansę, gdy przewoźnik nie pozwoli duszy przekroczyć progu krainy umarłych. I tak rodzi się opowieść, tak rodzi się mit, tak rodzi się historia. Diane Setterfield w swojej powieści garściami czerpie właśnie z mitów i z tradycji opowieści ustnej, pokazując jak taka opowieść meandruje, jak się zmienia, przekształca, jak rodzi się i jak wreszcie odchodzi w zapomnienie. Jej rzeka to symbol, to metafora, to alegoria płynących słów, to także siła, która napędza wszystkich bohaterów, która odpowiada na ich pragnienia, na ich sny, ale także, która spełnia ich koszmary.
„Była sobie rzeka” to cudownie tajemnicza opowieść, w której i my meandrujemy między historiami, wyłapujemy kolejne wątki, próbujemy połączyć je w całość, ale nigdy nie będziemy mieć pewności, czy faktycznie poznaliśmy odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania. W końcu legenda to legenda, mit to mit, a opowieść to opowieść, tym bardziej, gdy dotyczy tych, którzy odeszli, którzy zniknęli, którzy żyją jedynie w naszych wspomnieniach.
Zachwycająca. To słowo najlepiej opisuje „Była sobie rzeka” Diane Setterfield. Zachwycająca. Odurzająca. Wciągająca w swoje wiry. Czytajcie, zapomnijcie się, oczarujcie!
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.
**Zapraszam na film i na KONKURS!
Czy tutaj udzielamy odpowiedzi na pytanie konkursowe?
Można tutaj na blogu lub na kanale pod filmem. 🙂
Jej, jak się cieszę, że ją mam! Trzynastą opowieść tej autorki wspominam bardzo ciepło …
Cudnej lektury! Będziesz oczarowana <3
Odpowiedź konkursowa:
A ja proponuję wyprawę w norweskie góry czasów średniowiecza, w którą zabierze nas Sigrid Undset i jej „Krystyna córka Lavransa”.
Tym, co cenię w tej powieści najbardziej, jest głębia świata przedstawionego oraz żywi, niejednowymiarowi bohaterowie – zmagający się nie tylko z gwałtownymi przeciwnościami losu, ale też zwykłą ludzką codziennością. Autorka przedstawia ich tak przekonująco, że wydaje się, jakby kiedyś żyli naprawdę. Akcja płynie niczym rzeka, raz spokojnie, byśmy mogli się nią delektować, raz wartko, tak że jej nurt porywa nas ze sobą. A w tle przepiękna surowa norweska przyroda, której opisy pozwalają jeszcze bardziej wczuć się w klimat tej książki.
Undset wykonała mnóstwo pracy, badając źródła historyczne, dzięki czemu nie mamy poczucia sztuczności, wierzymy że tak właśnie wyglądało życie w tamtych czasach.
„Krystyna córka Lavransa” jako jedna z niewielu książek zdołała zaangażować mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam przestać rozmyślać o opisanych w niej wydarzeniach, wiele scen mocno zapadło mi w pamięć, często wracam do poszczególnych fragmentów. Nie tylko ja uważam tę książkę za wybitną – Sigrid Undset otrzymała za nią Nagrodę Nobla w 1928 roku. Całkowicie zasłużenie. Jedna z najlepszych literackich podróży w moim życiu. 🙂