Kto wyczekiwał kontynuacji „Piętna” Przemysława Piotrowskiego, ten może zacierać pazurki, bo nadszedł czas „Sfory”!
Uwaga: jeśli Drogi Czytelniku jeszcze nie czytałeś „Piętna”, to wiedz, że to jedna z tych serii, które warto czytać po kolei, bo obie historie są ze sobą połączone. A jeśli nie wiesz, czego się po „Piętnie” spodziewać – zapraszam na recenzję (klik! klik!).
POWRÓT DO ZIELONEJ GÓRY
Co prawda śledztwo w Zielonej Górze zostało zakończone, ale w okolicy wciąż źle się dzieje. Ludzie szepczą między sobą, że podobno w lasach grasuje… wilkołak! Atmosfera zagęszcza się, gdy między drzewami odnaleziona zostaje ręka, na której widnieją ślady ludzkich zębów. A potem pojawia się ciało, ktoś zamordował miejscową zakonnicę, a to jedynie zapowiedź nadchodzącej rzezi. Na prośbę inspektora Czarneckiego, któremu nie był dany urlop w tropikach, powraca do Zielonej komisarz Igor Brudny wraz z całą ekipą śledczych. Nie spodziewają się tego, co wkrótce stanie na ich drodze.
WARTO BYŁO CZEKAĆ?
Jeśli ktoś z Was obawiał się tego, co po doskonale poprowadzonym „Piętnie” przyniesie „Sfora”, ten może odetchnąć z ulgą, bo lepszej kontynuacji opowieści o inspektorze Czarneckim, komisarzu Igorze Brudnym i ich ekipie dochodzeniowej nie można było sobie wymarzyć. Przemysław Piotrowski znów zanurza nas w zielonogórskie tajemnice, znów prowadzi nas przez meandry przeszłości, by wyjawić sekrety, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Owe tajemnice wypływają na wierzch, a wraz z nimi odwieczne zło, którego za nic nie można się pozbyć.
PRZYPOMINA TROCHĘ…
Przy lekturze „Piętna”, jak i „Sfory” może przyjść na myśl podobna atmosfera i podejście do tematu jak w twórczości francuskiego pisarza Jean-Christophe’a Grange. Niby miasto, niby kryminalne śledztwo, a jednak znalazło się miejsce dla zamkniętej społeczności, dla murów, dla zgromadzenia, które ukrywało swoje występki przez tyle minionych lat. Co prawda mamy tu do czynienia z kryminałem – zbrodnia i śledztwo to punkt wyjścia dla tej historii – jednak to raczej kryminał z elementami prawdziwej grozy. Grozy ludzkiej, obrzydliwej, okrutnej, jak najbardziej namacalnej, ale jednak grozy.
JAK ŚLIWKA W KOMPOT
W „Sforę”, podobnie jak w „Piętno”, wpada się jak śliwa w kompot i trudno się z tej historii wygramolić. A to oznacza jedynie, że pojawił się pośród polskich pisarzy nowy twórca dreszczowców, który dobrze wie, jak wysoko można podnieść w tym gatunku poprzeczkę. A miłośnicy mrocznych, pełnych intryg i tajemnic thrillerów kryminalnych mają na kogo polować.
Czekam na więcej!
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.
**Zapraszam na film i na KONKURS!