Kolejna po „Mocnej więzi” powieść Magdaleny Majcher inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, pisana w duchu true crime – „Małe zbrodnie”.
„Za co to wszystko? Za to, że chciała kochać, być kochaną, mieć normalną, pełną rodzinę? Bardzo chciała przypomnieć sobie, co czuła i czego pragnęła tamta młoda dziewczyna, która dwadzieścia lat temu spotkała na swojej drodze Adama, ale od dawna już nią nie była. Ona umierała powoli przez długie lata, a na dobre odeszła w tamtej przybudówce.”
MAŁE ZBRODNIE
Ta historia zaczyna się od anonimowego listu, który trafił do prokuratury rejonowej w 2000 roku. Listu, który doprowadził śledczych do makabrycznego odkrycia. To był dom taki jak wszystkie – duże gospodarstwo rolne, duża, wielopokoleniowa, wielodzietna rodzina, taka jak wszystkie w okolicy. Nikt nie widział, że żona młodego rolnika chodziła w ciąży, jednak dzieci nie przybywało. Nikt nie widział koszmaru, jaki na co dzień gotowała jej teściowa i mąż. Nikt nie chciał wiedzieć, że na strychu tego domu leżą szczątki noworodków, o których wkrótce będzie mówić cała Polska.
KTO PIERWSZY?
Magdalena Majcher od pierwszych stron zdaje się rzucać w czytelnika pytaniem: kto pierwszy rzuci kamieniem? Kto pierwszy oceni? Kto nigdy nawet nie zapyta o szczegóły? „Małe zbrodnie” to fikcyjna próba zgłębienia podobnej sprawy, próba zanurzenia się w warunkach, w jakich przyszło bohaterce egzystować, próba zrozumienia, co kierowało jej czynami. Jest w tej opowieści wielka tragedia rodzinna, jest okrutna przemoc domowa i jest zmowa milczenia. Przez wszystko jednak najsilniej przebija się… samotność. Samotność młodej kobiety, której nikt nigdy nie chciał słuchać. Nikt nie chciał jej pomóc. Kobiety, która marzyła o zwykłym, dobrym życiu – o czułym mężu, o dzieciach, o wspólnej, kochającej się rodzinie. W zamian otrzymała piekło, z którego nie potrafiła się wydostać. Piekło, z którego nikt nie chciał jej wydostać. Piekło, które prowadziło jedynie w najgłębszą możliwą ciemność.
Podobno, pisząc „Małe zbrodnie” Magdalena Majcher zgłębiła pięć tomów akt z Sądu Okręgowego w Siedlcach, pieczołowicie analizując prawdziwą sprawę, na której oparła swoją fikcyjną opowieść. Chociaż zmieniła niektóre fakty, zmieniła imiona i nazwiska bohaterów, to zadbała, by jak najlepiej oddać na kartach powieści kolejne etapy śledztwa oraz późniejszego postępowania, nie wspominając o atmosferze, która panowała w tamtym czasie, a która szczelnie otoczyła jej bohaterkę kokonem poszlak, podejrzeń, najgorszych oskarżeń, z których część okaże się prawdziwa, a inne już nie. Wyrok tłumu zapadł wcześniej niż wyrok wymiaru sprawiedliwości. Znano odpowiedzi, zanim zadano oskarżonej pytania.
„Małe zbrodnie” to niepokojąca historia, udowadnia bowiem, że fikcja nigdy okrucieństwem i bezwzględnością nie jest w stanie dorównać prawdziwemu życiu. A to bywa nieprzewidywalne, bywa bezlitosne. Podczas lektury narasta poczucie złości, poczucie wzruszenia i swoistej niemocy. Z trudem odsłaniamy możliwe kulisy zbrodni, patrząc w oczy tym, którym przyszło z tym żyć. Historia winy, historia kary, napisana z wyczuciem i dystansem. Jednocześnie kipiąca emocjami. Kolejna po „Mocnej więzi” wstrząsająca opowieść. Magdalena Majcher po raz kolejny zmusza nas, byśmy spojrzeli tam, gdzie nie chcieliśmy patrzeć, skąd odwracaliśmy wzrok.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem W.A.B.