Bezsenne Środy: „Łowca snów” Stephen King – recenzja

Chatka w sercu lasu odcięta od świata, inwazja, która pustoszy świat, czterech przyjaciół, którzy walczą o przetrwanie. „Łowca snów” Stephena Kinga znów działa na wyobraźnię czytelników.

Warto wiedzieć: „Łowca snów” pisany był podczas rehabilitacji i rekonwalescencji po tragicznym wypadku samochodowym, którego Stephen King był ofiarą. Pisany pod wpływem silnych środków przeciwbólowych skrywa między słowami ten ból człowieka, który walczy o życie i zdrowie.

W SIDŁACH KOSZMARU

Henry, Jonesy, Pete i Beaver, czterech przyjaciół, którzy od dziecięcych lat trzymają się blisko. Łączą ich wspomnienia, łączy ich wspólna tajemnica, łączą ich niezwykłe zdolności… I łączy ich piąty chłopiec o imieniu Duddits, dzięki któremu dzisiaj są tym, kim są. Teraz, już dorośli, we czterech co roku odświeżają wspomnienia i odnawiają swoją przyjaźń podczas wyjazdu na wspólne polowanie. Ten wyjazd jednak jest inny. Coś dziwnego dzieje się w okolicznym lesie. Wojsko obejmuje teren kwarantanną. Stawką okazuje się nie tylko ich życie, ale o wiele, wiele więcej.

CZY STRASZY?

Gdyby czytać „Łowcę snów” bez zagłębiania się w szczegóły, bez doszukiwania się metafor, prześlizgując się po fabularnej warstwie to byłaby to po prostu opowieść o inwazji i o walce przeciw najeźdźcy. Straszna w konieczności podejmowania trudnych wyborów przez bohaterów, w ukazywaniu ich prawdziwej, agresywnej często natury.

Jednak „Łowca snów” to nie jest tylko prosta opowieść o inwazji. Idąc za interpretacją samego Kinga (który nadał powieści pierwotny tytuł „Nowotwór”), to opowieść o inwazji na organizm, o toczącej go chorobie, o zdegenerowanych i zbuntowanych komórkach, które mają jeden wspólny cel: zniszczenie. Kiedy czytelnik spojrzy na fabułę z tej perspektywy, to okazuje się, że „Łowca snów” bywa diabelnie przerażający, ba, rozbrajający wyobraźnię skomplikowanym konceptem, druzgoczącym w wybranych momentach i w wybranych scenach.

Do czytelnika należy wybór, jak podejdzie do „Łowcy snów”, ale ta możliwość podwójnej, a nawet potrójnej interpretacji (jeśli wejdziemy dalej w meta koncepty) sprawia, że to powieść zdecydowania wyjątkowa, wywołująca cały wachlarz emocji.

DOBRY STARY KING

Na „Łowcę snów” spoglądam po latach z szerszej perspektywy, obejmując nie tylko powieść Stephena Kinga, ale też ekranizację w reżyserii Lawrence’a Kasdana. To dzięki filmowi niektóre pogmatwane kingowe koncepty ożywają na ekranie i stają się integralną częścią uniwersum. Przykładem jest tutaj umysł jednego z bohaterów, w którym ten zostaje zamknięty i odcięty od ciała. Chociaż opisy Kinga dają wyobraźni czytelnika szerokie pole do popisu, to jednak filmowa wizja okazuje się najbardziej tożsama z tym, co sama sobie wyobrażałam czytając książkę.

To, co łączy zarówno powieść, jak i ekranizację „Łowcy snów” to pełna napięcia opowieść o walce ludzkości z obcym najeźdźcą. Z istotami, których nie sposób zrozumieć, z którymi nie sposób się porozumieć. O ludziach, którzy gotowi są na to największe poświęcenie. O wielkiej przyjaźni, mimo wszystko. To stary dobry King, King, który przelał swój ból na karty powieści i podzielił się nim z czytelnikami.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie wiem, czy jestem jeszcze tym, kim jestem.

O.

Dodaj komentarz: