Skandynawski mistrz kryminału Jo Nesbø w powieści grozy „Nocny dom” – jesteście ciekawi?
„Dalej wpatrywałem się w mrok. Właśnie to mnie tutaj zdumiało po nadejściu jesieni – to, jak bardzo potrafi tu być ciemno. W mieście zawsze są światła, tutaj natomiast można wpatrywać się w czarną noc, w której nie ma absolutnie nic. To znaczy oczywiście, że coś tam jest, ale trzeba sobie wyobrażać, co ukrywa ta ciemna dziwna substancja.”
KOSZMARNY TELEFON
Ballantyne to jedno z tych zabitych dechami amerykańskich miasteczek. Nudy na pudy, o czym przekonuje się czternastoletni Richard, który do Ballantyne trafia po tragicznej śmierci rodziców. Chłopak jest osamotnionym wyrzutkiem w szkole, a swoim zachowaniem aż prosi się o kłopoty. I kłopoty w końcu go znajdują. Pewnego wieczoru jest świadkiem makabrycznego zniknięcia swojego kolegi, który zostaje… pożarty (dosłownie) przez koszmarny telefon. I tak zaczyna się dochodzenie, w którym to właśnie Richard i jego niewiarygodna historia stają w samym centrum uwagi. A to dopiero początek koszmarnych wydarzeń w Ballantyne.
CZY STRASZY?
Z tym straszeniem u Nesbø to sprawa jest specyficzna. Wykreował bowiem takie sceny, które już skądś kojarzymy, które już coś nam na myśl przywodzą, które nieobce są, tym bardziej, gdy mówimy o miłośnikach grozy. Nesbø operuje konkretnymi obrazami, wykorzystuje też konkretną symbolikę, niektóre motywy mogą budzić leciutki dreszcz emocji, ale nic absolutnie skrajnego. Napisana jest z młodzieżowym sznytem, nowocześnie, prosto i przejrzyście. To pewnie kwestia samego przeznaczenia powieści, bo „Nocny dom” nakierowany jest przede wszystkim na nastoletniego czytelnika i to czytelnik nastoletni ma się najlepiej bawić, sięgając po powieść. Bez zbędnego wgłębiania się w szczegóły, ale tym samym też – bez zbędnej makabry czy koszmaru.
Jako że fabuła ma konkretny twist i konkretny skręt, to straszność ma tu swoje limity i ograniczenia. Dla jednych czytelników będzie to zdecydowany plus opowieści, inni mogą być zawiedzeni. To kwestia świadomości po co sięgamy i jaki ma być cel samej historii.
CHWYTY FABULARNE
Jako doświadczeni miłośnicy grozy lubimy przyglądać się fabułom z bliska. Ba, nawet z bardzo bliska i z podejrzliwością od samego początku. Domyślamy się podstępu, domyślamy się chwytu i triku, i faktycznie – taki trik, taki chwyt od Jo Nesbø dostajemy. To dlatego od razu przy lekturze „Nocnego domu” przyszła mi na myśl twórczość Catriony Ward, która w podobny sposób pogrywa sobie z czytelnikiem. I podobnie jak Ward, tak i Jo Nesbø operuje opowieścią z wprawą i doświadczeniem prawdziwego literackiego rzemieślnika. Wykorzystuje znajome obrazy i motywy, potrząsa po swojemu, by ostatecznie stworzyć mieszankę thrillera psychologicznego oscylującego na granicach grozy i horroru. Albo powieści grozy zamkniętej w schemacie thrillera psychologicznego. Mieszanka gatunków jest tutaj oczywista. Podobnie jak symbolika, na którą decyduje się Jo Nesbø, by w najlepszy możliwy sposób opowiedzieć historię Richarda i niepokojących wydarzeń w Ballantyne.
Podoba mi się ten Jo Nesbø bawiący się gatunkiem i zaglądający za kurtyny horroru i grozy. Niewielu tak popularnych pisarzy decyduje się na podobny krok, w końcu horror to nisza, to gatunek uznany za skrajny i nigdy nie jest powiedziane, że fani kryminałów autora zdecydują się sięgnąć po coś tak odmiennego od tego, do czego są już przyzwyczajeni. Na szczęście dla nich – „Nocny dom” to hybryda gatunkowa, lekka i nieskomplikowana. Sprawdzi się dla czytelników nastoletnich, którzy lubią opowieści z dreszczykiem. Sprawdzi się też dla dorosłych, którzy lubią nieskomplikowane opowieści symboliczne i chcą wiedzieć też co tam w trawie grozowej piszczy. A ja jestem ciekawa, czy norweski mistrz opowieści o zbrodni zdecyduje się pójść w tym kierunku i czy „Nocny dom” będzie dopiero początkiem przygody z szeroko pojętym gatunkiem grozy.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie wiem, co czai się po drugiej stronie telefonu.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Dolnośląskim.