Bezsenna Środa, dzień horroru i grozy, dzień strasznych opowieści, a dziś… nie będzie strachów! A wszystko przez Stephena Kinga i jego zupełnie niestraszne książki!
„Baśniowa opowieść”
Pierwsza gwiazda zestawienia to jedna na najbardziej wzruszających dla mnie powieści Kinga. Opowieść, która daje nadzieję, bo chociaż potrafi zadziałać podświadomie na naszego wewnętrznego dzieciaka i wystraszyć go raz jeszcze, to King dał nam do ręki książkę, która… podnosi nas na duchu. I tego wielu z nas potrzebuje w tym roku, jak niczego innego na świecie.
Nastoletni Charlie Reade nie ma łatwego życia, ale nie przeszkadza mu to być dobrym, pomocnym chłopakiem, otwartym na potrzeby innych. Nawet taki straszny, stroniący od świata sąsiad, który mieszka w domu rodem z „Psychozy”, z psem o zębiskach Cujo, może liczyć na jego pomoc. Okazuje się, że sąsiad nie jest wcale taki potworny, ba, jest staruszkiem o intrygującej tajemnicy, który najbardziej na świecie kocha swoją oddaną suczkę imieniem Radar. Tajemnicę owego sąsiada Charlie pozna przypadkiem i wyruszy na przygodę swojego życia, ze starą piesią u boku. Pewna kraina bowiem czeka, by ktoś ją wyzwolił.
I „Baśniowa opowieść” jest… baśniowa! Czuć w niej powiew jak z tych najmroczniejszych zakamarków „Alicji w Krainie Czarów”, filmów Tima Burtona, baśni Braci Grimm i niemieckich przypowiastek dla dzieci. To prawdziwa gratka dla miłośników literatury i popkultury, kopalnia wątków i lejtmotywów. To historia niezwykła, perfekcyjnie wyważona, nawiązująca do wszystkich tych tropów i motywów, które dobrze znamy, a które od lat rezonują z naszą wyobraźnią.
„Instytut”
Drugą gwiazdą zestawienia jest należy do specyficznego odłamu twórczości Kinga – opowieści o spiskach na światową skalę, o eksperymentach i programach rządowych, które odmieniają rzeczywistość.
Witajcie w Instytucie! Specjalnym ośrodku eksperymentalnym dla wyjątkowych, uzdolnionych dzieci. Co prawda warunki są tutaj dość ludzkie, to jednak sama placówka znajduje się w środku lasu, gdzieś w Maine, skąd nie ma ucieczki. A dzieci? Ekipa Instytutu wybiera je spośród milionów innych dzieciaków w Stanach Zjednoczonych, bacznie obserwuje, a potem zabiera, gdy przyjdzie na nie pora. Specjalne oddziały utylizują ich rodziny, a dzieci stają się pacjentami na niełasce personelu medycznego Instytutu. Poddawane są specjalnym badaniom, dostają zastrzyki, tabletki, ale ostatecznie i tak trafiają do tzw. Tylnej Połowy, by tam zniknąć na zawsze. Kiedy dwunastoletni Luke Ellis ląduje w Instytucie od razu wie, że jego celem jest ucieczka. Za wszelką cenę.
Powieść w klimacie młodzieżowym, taki King świetny dla początkujących, którzy pragną poczuć kunszt jego pióra, ale uniknąć nocnych koszmarów. Całość ma w sobie atmosferę żywcem wyjętą z serialu Z Archiwum X, bo mamy tu spisek na światową skalę, mamy tu ośrodek, o którym wiedzą jedynie wybrani, mamy tu dzieciaki o wyjątkowych zdolnościach. Dużo akcji, dużo nawiązań do współczesności, King w formie, chociaż zupełnie inny.
„Zielona mila”
Perełka! Diabelnie satysfakcjonująca powieść o sile najwyższego dobra skonfrontowanego z największym złem za kratami ostatniego z więziennych bloków zwanego Zieloną Milą dla skazańców na karę śmierci.
Zielona Mila to tzw. ostatnia mila w więzieniu Cold Mountain. To tutaj swoich ostatnich chwil dożywają więźniowie skazani na karę śmierci. To tutaj pracuje klawisz Paul Edgecombe, który po latach wspomina czas, gdy na jego blok trafił niejaki John Coffey ogromny czarnoskóry mężczyzna o duszy anioła. W tym samym czasie na karę śmierci skazany został William Wharton zwany Billy The Kid, obszarpaniec o duszy potwora, który niejedno ma na sumieniu. W ostatnich miesiącach ich życia mają miejsca wydarzenia, które na zawsze odmieniły Edgecombea.
Stephen King jak nikt inny potrafi łączyć opowieści obyczajowe z elementami niesamowitości, które umiejętnie wplata między snutą historię. W Zielonej Mili niby wszystko jest tak jak powinno być, ale to poczucie, że dzieje się coś wyjątkowego towarzyszy już od pierwszych chwil, kiedy tylko Coffey pojawia się w zasięgu wzroku. Dalej jest już tylko odwieczna walka dobra ze złem, tym razem ujęta w nietuzinkowej, ostatecznej formie. Wspaniała i piękna lektura. To jeden z najlepszych kingów, po które mogą sięgnąć wszyscy, bo nie ma w tej powieści nic strasznego.
„Dallas ’63”
Czytając tę powieść zupełnie nieoczekiwanie spłakałam się jak bóbr. Nie siąpiłam nosem, nie połykałam powietrza – wyłam głośno, a łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy. A to nie zdarza się często! To powieść science fiction, o próbie odwrócenia czasu, próbie ratowania tego, czego wtedy nie można było uratować i o konsekwencjach kolejnych zmian w historii. Bardzo czuła, bardzo poruszająca, przenikająca do duszy czytelnika.
Tym razem jednak Król postanowił nie straszyć, ale wykorzystać prawdziwą historię, sięgnąć wstecz, do końca lat pięćdziesiątych, by opowiedzieć jej alternatywną wersję. Tutaj nie ma machiny, nie ma wyrafinowanego urządzenia rodem z futurystycznych wizji i nie ma szalonego naukowca. Sama podróż w czasie ma w sobie wiele niewiadomych, jest z oczywistych względów niedoskonała, niemniej jej tajemniczość daje spore pole do popisu wyobraźni. Jest natomiast nauczyciel literatury, zbliżający się pod czterdziestkę, który nie ma nic do stracenia i może spróbować podjąć się niezwykłej misji. W przeszłości wszystko powinno być łatwiejsze, spokojniejsze, może nawet lepsze niż w naszym rozpędzonym XXI wieku, ale wkrótce okazuje się, że pozory mylą i łatwo dać się unieść nostalgii za czasami, w których nie dane było nam żyć.
„Rose Madder”
To jest brutalny thriller, który obok „Dolores Caiborne” porusza tematykę przemocy wobec kobiet, znęcania się nad kobietami, przemocy w małżeństwie. I znów King daje swojej bohaterce szansę ucieczki. To opowieść o przebudzeniu z koszmaru i ucieczce z małżeńskiego piekła dzięki tajemniczemu obrazowi, który potrafi przenosić do innych światów. Pozwala budować siłę i dawać drugą szansę na nowe lepsze życie.
Przyznam, że przed laty nie doceniłam konceptu „Rose Madder” wystarczająco, dopiero po przemyśleniach, dziś dochodzę do wniosku, że tytułowy obraz i imię głównej bohaterki łączą się, ba, świat z obrazu jest metaforą jej przemiany. Koncepty ni to mitologiczne, ni to religijne mogą wydawać się co najmniej specyficzne – dajcie jej szansę, bo może się okazać, że po skończonej lekturze będziecie jeszcze o niej myśleć. Ja myślę od dziesięciu lat.
„Historia Lisey”
Znacie moją relację z tą powieścią – nie lubimy się, oj nie lubimy bardzo. Próbowałam. Dawałam jej szansę raz i dwa. Nie dałam rady. Wiem jednak, że King z nieznanych powodów ceni ją najbardziej w swoim dorobku, ba, część z Was również wyszła z lektury zachwyconych. Ja tego fenomenu nie rozumiem. To opowieść o żałobie, o miłości, o sile wyobraźni… Mogło być pięknie, ale nie było. Jedno jest pewne – ta historia, „Historia Lisey” – nie straszy.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.