„Diuna” Frank Herbert | recenzja, przewodnik po świecie, ciekawostki

"Diuna" Frank Herbert - recenzja książki i przewodnik po świecie

Zabieram Was na „DIUNĘ” Franka Herberta – inspiracje, ciekawostki, przewodnik po świecie, motywy, na które warto zwrócić uwagę i podczas lektury i seansu w kinie.

"Diuna" Frank Herbert - informacje o wydaniu

HISTORIA STAWANIA SIĘ

20 000 lat w przyszłości wszechświata. 10 000 światów wokół. I jedna Diuna, planeta Arrakis, wokół której wszystko się toczy. To tam wydobywa się najcenniejszy kruszec – przyprawę – od której wszystko w tym uniwersum zależy. Przyprawa wydłuża życie i oferuje wyjątkowe umiejętności, poszerza świadomość, ale i uzależnia. Bez niej nie byłoby nawigatorów Gildii Kosmicznej, a bez nich z kolei – nie ma podróży międzygwiezdnych.

Nadszedł czas, by zmienić nadzór nad jej wydobyciem. Drapieżny i niebezpieczny ród Harkonnenów zostaje wymieniony przez Imperatora na dumny ród Atrydów. To oni będą teraz najważniejsi. Staje się to kolejną iskrą do zabójczego konfliktu między rodami, konfliktu, który wpisuje się w polityczną sieć oplatającą to uniwersum.

Na Diunę przenosi się piętnastoletni Paul, dziedzic Atrydów, który od dziecka szkolony był w tajemniczej sztuce manipulacji przez swoją matkę, uczennicę żeńskiego zakonu Bene Gesserit. Chociaż chłopak nie ma o tym pojęcia, to jego przeznaczeniem było trafić na Arrakis. To tutaj stanie się Muad’dibem, mesjaszem miejscowego ludu, odpowiedzią na stulecia modlitw i inżynierii religijno-genetycznej.

Przed czytelnikiem portret człowieka, który staje się czymś więcej, staje się… bogiem. „Diuna” pozwala podejrzeć nam z bliska proces stawanie się, metamorfozy, przeistaczania się z dorastającego chłopaka w… boga, idola, odpowiedź na objawione przeznaczenie. W tego, którego nadejście nakreślały starodawne mity… Ale czy na pewno?

PRZEWODNIK PO ŚWIECIE „DIUNY”

Czytając „Diunę”, nawet po tych wszystkich latach od jej powstania, nie sposób nie podziwiać umiejętności Franka Herberta. Kreacji tego rozległego, bogatego świata, wszystkich elementów, które wspólnie tworzą jeden spójny obraz. Wszystko ma tutaj znaczenie, motywy przenikają się nawzajem, tworząc coraz bardziej skomplikowane konstrukcje. Wśród nich znajdziecie kilka ważniejszych niż inne. Pojęć takich jak…

Dżihad Butleriański

W „Diunie” nie ma komputerów. Brakuje sztucznej inteligencji. Nawet kalkulatorów brak. Co się z nimi stało? Tu odpowiedzią jest Dżihad Butleriański – z niego wywodzą się prawidła rządzące światem herbertowskiej „Diuny”. To wielka rewolucja, która doprowadziła do zniszczenia wszystkich komputerów, robotów kreowanych na wzór człowieka, myślących maszyn. Coś jednak musiało je w końcu zastąpić, prawda? I tu wchodzi najważniejszy aspekt „Diuny”…

Przyprawa

Arrakis to kraina dzika i nieokiełznana, pełna bogactw, które są poukrywane przed wzrokiem, niedostępne dla tych, którzy nie potrafią tej planety zrozumieć. Woda jest tutaj niczym złoto, nie można marnować nawet kropli, o czym wiedzą tubylczy Fremeni, którzy dopasowali nawet swój strój do jej ciągłego odzyskiwania.

Od wody ważniejsza jest tylko jedna rzecz… Przyprawa. Przyprawa, którą w naszej rzeczywistości można przyrównać do ropy i jej wpływu na gospodarkę – i politykę – Ziemi. O przyprawę wszystko się tu rozchodzi, to przyprawa jest przyczynkiem ewolucji człowieka, to przyprawa umożliwia podróże kosmiczne… Jej wydobycie nie jest jednak sprawą szczególnie łatwą. Szkopuł tkwi w największej potworności Arrakis – gigantycznych czerwiach pustyni (żadnych tam piaskali!), które przyciągane są przez rytmiczne dźwięki, pożerając wszystko, co znajdą na swojej drodze. Czerwie są jakoś z przyprawą powiązane, ale zagadka ich istnienia na razie czeka na rozwiązanie.

Przyprawa to wszystko, a kto kieruje jej przepływem, ten sprawuje rzeczywistą władzę. Władzę, którą wyszarpują sobie największe rody „Diuny”, nie zdając sobie sprawę, że… że poza tą władzą istnieje być może jeszcze inna.

Genetyka i genealogia

Oglądając ekranizacje książek Franka Herberta z pewnością nie każdy zauważy, że wszyscy w „Diunie” są powiązani więzami krwi. WSZYSCY. Więzy krwi decydują tutaj o wszystkim, za więzami krwi należy iść, by lepiej zrozumieć ten świat. Ród Atrydów jest bezpośrednio powiązany z wrogim mu Rodem Harkonnenów, to kuzynostwo, które niby tak różne jest tym samym dla tych, którzy pociągają za sznurki. To może być zaskakujące odkrycie, ba, szokujące nawet, ale genetyka to podstawa u Herberta i każdy tu odgrywa bardzo konkretną rolę. Nic nie jest przypadkowe. Nawet sam przypadek, jak się okazuje.

Zakon Bene Gesserit

W „Diunie” zderzają się ze sobą różne siły, a ich moc często wydaje się być mniej więcej na tym samym poziomie. Z jednej strony Imperator, do którego należy cała władza systemowa, ta przysłowiowa korona. Gildia Kosmiczna, która sprawuje monopol nad podróżami kosmicznymi. Rody arystokratyczne, z Atrydami i Harkonnenami na czele, które sprawują władzę na wybranych przez Imperatora terytoriach i rozwijają swoje genealogiczne powiązania. A wszystko to razem tworzy konsorcjum KHOAM, które zrzesza wszystkich i kieruje przepływem bogactwa Arrakis.

I jest jeszcze w KHOAM zakon. Żeński zakon Bene Gesserit, którego siostry pogardliwie przezywa się czarownicami i wiedźmami. Jego wyznawczynie rozwijają umiejętności fizyczne i umysłowe do stopnia niesamowitości i tego, co nazwalibyśmy magią. Posługują się tzw. Głosem, specjalnie modulowaną formą wywierania wpływu. Potrafią walczyć swoimi własnymi technikami. Mają umiejętności mentalistów, są znakomitymi obserwatorkami i często wykorzystywane są do odkrywania prawdy. Ich role różnią się od poszczególnych frakcji – są uwodzicielkami, trucicielkami, prawdomówczyniami.

Ale! Na tym ich rola się nie kończy. Kluczem jest tu Matka Wielebna Bene Gesserit, która dzięki swojemu zatraceniu się w przyprawie ma umiejętność łączenia się z pamięcią swoich żeńskich przodków. Wykorzystuje pamięć komórkową, by tworzyć skomplikowane plany… plany czego? Być może… wszystkiego? Bene Gesserit panuje od wieków, snując się w cieniu za najważniejszymi wydarzeniami, a ich misja nie jest wyłącznie – a może wcale? – duchowa. To one kierują swoje siostry w ręce odpowiednich władców. Tworzą związki, mieszają krew, manewrują przeznaczeniem. Nic nie jest przypadkowe. A one są potężne. Potężniejsze niż mogłoby się wydawać, chociaż sprytnie swoją potęgę, wiedzę i władzę ukrywają.

Nie przez przypadek „Diuna” zaczyna się sceną przybycia Bene Gesserit na spotkanie z Paulem Atrydą, bo ta jedna scena mówi już wszystko.

INSPIRACJE FRANKA HERBERTA

„Diuna” – taka jaka jest – mogła zrodzić się tylko w głowie Franka Herberta, łącząc wszystko to, czym był on sam.

W jednym z pierwszych wywiadów, jeszcze z lat 60., niedługo po premierze swojej przełomowej powieści, Frank Herbert zdradził, że inspiracją do jego „Diuny” było… samo życie. Od dziecka była ciekawy świata, pracowity, zainteresowany odkrywaniem i rozkładaniem na części mechanizmów, które rządzą wszechświatem. Stawiał niewygodne pytania i szukał na nie odpowiedzi, nawet jeśli te odpowiedzi miałyby być przerażające. W wolnym czasie zanurzał się w lekturze książek o tematyce historycznej, społecznej, antropologicznej. Nie unikał żadnego tematu. Religia, filozofia, psychologia… Rozmyślania nad nieświadomością, nad snami prosto z głębin, nad nieznanym, które jest podstawą eksploracji naukowych i religijnych. Do „Diuny” można poprowadzić prostą linię, która biegnie od zainteresowań Herberta badaniami Carla Junga i pismami Josepha Campbella. Nic nie jest przypadkowe. Tak powstał zakon Bene Gesserit i jego marzenie o stworzeniu perfekcyjnego człowieka.

I to właśnie dzięki tej ciekawości w wieku lat siedemnastu został dziennikarzem. Nabierał doświadczeń, rozwijał wiedzę. Jednym z jego dziennikarskich zleceń był problem agresywnych wydm w Oregonie, które stawały się z biegiem lat dominującą częścią ekosystemu i istniało zagrożenie, że tym samym pożrą otaczającą je faunę i florę. Problem stabilizacji wydm – zabójczej siły piasku i charakterystyki ekostystemu – tak go zaintrygował, że w przyszłości powrócił w „Diunie” pod postacią Arrakis. Fremeni to natomiast wynikowa jego fascynacji ludami pustyni (z beduinami na czele) którzy pośród piasku i ekstremalnych warunków klimatycznych tworzą swoją własną, odrębną mitologię.

Ale to nie wszystko. Frank Herbert był również przez jakiś czas powiązany z jednym z amerykańskich polityków, dla którego pisał przemowy. W czasie tej pracy miał szansę przyjrzeć się od środka zależnościom politycznym, powiązaniom, propagandzie. Analizował charyzmatyków, wielkich przywódców, ich drogę do władzy i wpływ na tłumy wyznawców. Paul, a w zasadzie Muad’dib, to wynikowa jego obserwacji. Bohater, który w wyniku fanatycznej wiary jego wyznawców i zewnętrznej propagandy, stał się superistotą, której nie da się kontrolować.

Warto też dodać, że Herbert nie stronił od tak popularnych w latach 60. i 70. substancji psychotropowych, które miały zainspirować wpływ Przyprawy z Arrakis. Poszerzanie świadomości, przenikanie własnych wewnętrznych głębin – Przyprawa to odpowiedź na tamte eksperymenty.

„Diuna” łączy to wszystko: religię, filozofię, politykę, literaturę, ekologię, naukę i tworzy uniwersum, którego nie można było w momencie jej wydania porównać z niczym innym w kulturze.

EMOCJE „DIUNY”

Po raz pierwszy sięgnęłam po „Diunę” wieki temu i… nie doceniłam jej. Głupia byłam, naiwna, być może brakowało mi pewnych kontekstów i wiedzy. Przez lata to film utrzymał moją fascynację tym światem, ba, rozbudził ją na tyle, że obiecywałam sobie, że wrócę jeszcze kiedyś do książki Herberta. A kiedy wspominam o filmie, to mówię o kontrowersyjnej adaptacji w reżyserii Davida Lyncha, którą uwielbiam i cenię, chociaż jest tak różna od równie genialnej wizji Dennisa Villeneuve’a. Film Lyncha zachwyca mnie swoją barokową dziwnością, chociaż sam Lynch wcale tego dzieła nie lubi, podobnie zresztą jak wielu fanów Herberta. A szkoda. Bo muzyka Toto cieszy nad wyraz a obraz Stinga w widowiskowych galotkach zostaje w głowie na długo. Co ciekawe – Sting przyznał, że wciąż ma owe galotki u siebie w szafie i dobrze wspomina tamten czas.

Wracając do książki – gdy sięgnęłam po nią po raz pierwszy, nie byłam chyba na nią gotowa. Frank Herbert wyszedł bowiem daleko poza to, czego spodziewać można się po „szeregowej” fantastyce. „Diuna” to o tyle więcej niż tylko opowieść o wielkich robalach z pustyni… To opowieść o opowieściach, o tworzeniu mitu, o tym, co potrzebne jest, by zaczął żyć on własnym życiem, o tych wszystkich mechanizmach, które kontrolują rzeczywistość i ludzkie umysły, o których zaś na co dzień nie myślimy, mimo iż w nich współuczestniczymy. Wszystko to obudowane uniwersum pięknym i rozbudowanym, którego zawiłości dopiero poznaję. Strach pomyśleć jak wiele bym straciła, nie wracając do tej książki.

Stawiam „Diunę” Franka Herberta obok „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena – chociaż Tolkien Herberta wcale nie lubił – dlatego właśnie, że jest czymś więcej niż „fantastyką”, niż „tylko” opus magnum science-fiction. To literatura mitotwórcza. Mity tworząca i o mitach rozprawiająca. Grzebiąca w tych pierwotnych maziach, z których lepiło się niegdyś struktury naszego życia. Nic więc dziwnego, że do dzisiaj rezonuje w kulturze – kulturze, która mitami żyje i mitów potrzebuje.

O.

Dodaj komentarz: