„Ostatnie słowo” Agnieszka Pietrzyk | recenzja

O fikcyjnych książkach, o książkach, które nie istnieją i książkach w książkach – „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk.

DWIE KSIĄŻKI W JEDNYM

Zaczynamy od „Ostatniego słowa”, która jest z jednej strony opowieścią o Williamie Krigerze (to pseudonim literacki), który specjalizuje się w pisaniu i sprzedawaniu początków powieści na życzenie. Chcesz napisać książkę i nie wiesz jak zacząć? Pisz do Krigera i on Ci pomoże, oczywiście za niemałą kwotę. Pewnego dnia jednak na jego progu zjawia się kobieta, która chce obserwować mistrza przy pracy i niejako wymusza na Williamie, by pisał nie tylko początek, ale kontynuował książkę, której tytuł brzmi „Czarna wołga powraca”. Pojawia się motyw zaginięcia, poszukiwań, śledztwa i… zbrodni. Zarówno Kriger jak i tajemnicza klientka mają oboje swoje co ukrywać, więc napięcie z dnia na dzień rośnie. Czy odpowiedzi kryją się w powieści?

O KSIĄŻKACH W KSIĄŻKACH

Fikcyjne książki w książkach to jest bardzo ciekawy motyw w literaturze. Każde takie fikcyjne dzieło służy czemuś zupełnie innemu, albo budowaniu świata przedstawionego, albo pogłębianiu charakterystyki postaci, albo wprowadzeniu dodatkowych warstw znaczeniowych. Jedno jest pewne, są absolutnie fascynujące i aż chciałoby się je przeczytać.

U Agnieszki Pietrzyk mamy taką możliwość, w innych książkach pojawiają się jedynie fragmenty. To bardzo intrygujący zabieg, tym samym bowiem autorka serwuje swoim czytelnikom dwie opowieści w jednym, które czytamy naprzemiennie, obie z wypiekami na twarzy. Motywem, który łączy obie historie, a który staje się tym samym meta-motywem „Ostatniego słowa” jest motyw zaginięcia. Tajemnicza klientka Krigera kogoś szuka, a książka, którą Kriger ma dla niej napisać może (chociaż wcale nie musi) skrywać odpowiedzi na pytanie: co się naprawdę wydarzyło? Przyznam, że nie spodziewałam się po Agnieszce Pietrzyk prowadzenia dwóch naprzemiennych narracji od początku do końca, więc im dalej posuwała się fabuła, tym większe zaskoczenie malowało się na mojej twarzy.

Co otrzymujemy więc w „Ostatnim słowie”? Po pierwsze thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się pewnego upalnego, dusznego lata. Wraz ze wzrostem napięcia między bohaterami rośnie również napięcie wokół. Upał się wzmaga, wzmaga się duchota, ciśnienie zdaje się pulsować, a drapieżne osy pożerać więcej niż tylko soczyste pomidory i gruszki z sadu. Atmosfera jest tak gęsta, a burza nieunikniona, że siedzimy jak na szpilkach, próbując zrozumieć co też u diabła się tu wydarzyło. Po drugie, zanurzamy się w lodowatą opowieść o zaginięciu małego dziecka. Koszmarna zima pewnej rodziny, której znika jedna z bliźniaczek. Śledztwo prowadzi prywatny detektyw, który powoli odkrywa sekrety i tajemnice rodzinne, które doprowadziły ich tam, gdzie znajdują się teraz. Kontrast między dwoma fabułami pozwala przeżywać obie historie zupełnie osobno, wczuwając się w nastrój i tajemnice, jakie serwuje nam Agnieszka Pietrzyk. A zakończenie? To musiało być wyzwanie dla autorki, ale poradziła sobie bezbłędnie, bez zbędnego dywagowania i bez zbędnych pułapek. Dzięki temu każdy element wskakuje na swoje miejsce, dokładnie tam, gdzie powinien być.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona.

Dodaj komentarz: