To wcale nie jest taka prosta sprawa opowiedzieć na nowo jedną z najpiękniejszych powieści grozy, która zmieniła oblicze literatury. To nie takie proste opowiedzieć na nowo „Frankensteina” (recenzja TUTAJ). Czy Kiersten White udała się ta sztuka w jej „Mrocznych dziejach Elizabeth Frankenstein”?
Po latach spędzonych w nędzy, młodziutka Elizabeth trafia pod skrzydła rodziny Frankensteinów. Zostaje towarzyszką niejakiego Victora – chłopca cichego, poważnego, samotnego na swój sposób. Ta dziewczynka gotowa jest na wszystko, by przetrwać, by dopasować się do oczekiwań i w ten sposób staje się nieodłączną częścią tej rodziny. Po latach, wraz z przyjaciółką, Elizabeth rusza w podróż tropem Victora, po którym ślad zaginął już jakiś czas temu.Wkrótce przekonuje się, że jej towarzysz dziecięcych lat zaszedł dalej niż ktokolwiek na świecie, a za nim kroczy ciemność.
To nie jest łatwa sztuka wejść w buty kogoś, kto napisał jedną z najwspanialszych opowieści o koszmarze odpowiedzialności, o zabawie w Boga i próbie skradzenia iskry życia wieczności. Nie tak łatwo jest opowiedzieć na nowo historię Współczesnego Prometeusza. A jednak takiego zadania podjęła się amerykańska pisarka Kiersen White, by swoimi „Mrocznymi dziejami Elizabeth Frankenstein” polec… niestety, jeszcze na przedbiegach. „Frankenstein” Mary Shelley to powieść mroczna, pełna symboli, metafor, odniesień, diabelnie bolesna pod każdym względem. Natomiast sama postać Victora Frankensteina to jedna z najtragiczniejszych postaci w literaturze. Młody chłopak złakoniony wiedzy, ogarnięty obsesją stworzenia życia z niczego, jak Ikar wzlatuje za wysoko w swoich eksperymentach, by upaśc z impetem, by zginąć w ogniu piekielnym.
Jednocześnie to historia uniwersalna, ponaczasowa – otwiera dziesiątki możliwych interpretacji, z których żadna nie jest błędna. Wszystko zależy od spojrzenia czytelnika. Frankenstein zawiera w sobie wszystko to, co uwielbiają zwolennicy powieści grozy, czyli tajemnicę, morderstwa i istotę z piekła rodem. Historia Wiktora Frankensteina jest również współczesną wersją mitu prometejskiego, czyli dramatu człowieka, który zapragnął wykraść moce przypisane bogom. To także filozoficzna przypowieść, w której ludzkość za wszelką cenę próbuje przeniknąć tajemnicę życia i rozwiązać najważniejszy sekret wszechświata. Co więcej, to romans i opowieść o niespełnionej miłości, pogrążaniu się w marzeniach, które nie mogą się ziścić. Wszystko to i jeszcze więcej w jednej, kultowej powieści, która na zawsze naznaczyła literaturę popularną.
Natomiast „Mroczne dzieje Elizabeth Frankenstein” to taki retelling na nasze czasy, uwspółcześniona wersja klasyki, babska, postmodernistyczna opowieść z młodzieżowym sznytem, która nie wnosi za wiele, a sama skupia się na kwestiach, które w powieści Mary Shelley nie miały żadnego znaczenia. Kiersen White pozbawiła „Frankensteina” drugiego dna. U niej wszystko jest czarne albo białe, realia epoki stereotypowe jak z filmów grozy, a bohaterowie przerysowani, sprowadzeni do płytkich schematów, na które nie zasłużyli. Victor Frankenstein jest Współczesnym Prometeuszem. Zrozpaczonym stwórcą, który zachłysnął się wiedzą, by ujrzeć koszmar jaki stworzył. Nie szalonym naukowcem. Całość jest po prostu uproszczona, a takie uproszczenie powieści jak „Frankenstein” Mary Shelley po prostu nie przystoi.
Sięgając po „Mroczne dzieje Elizabeth Frankenstein” liczyłam na więcej – na pewną grę między oryginałem a retellingiem, na mrok, którego tej powieści zabrakło, chociaż potencjał był. Szkoda.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Kobiecym.
**Zapraszam na film i na KONKURS!
Tego typu rozczarowań można się po prostu spodziewać. Wiele tych nowych-starych książek wypada po prostu źle – ciągłe odgrzewanie nieświeżych kotletów nie pomaga.