Kryminał, który sprawi, że poczujecie powiew przeszłości na własnej skórze – „Sierociniec janczarów” Piotra Gajdzińskiego.
„To jest Wolsztyn, spokojne miasteczko, a nie jakiś Sandomierz ojca Mateusza albo Chicago lat trzydziestych. Zaplanowana seria morderstw? Tutaj? Pan by uwierzył?”
WCZORAJ I DZIŚ
„Dowiedziałem się, że podobne morderstwa już się w Wolsztynie zdarzały. Wiele wskazuje, że wszystkie ofiary znajdowano później w parku, dokładnie przy tym dębie, który mi pokazywałeś, wiesz, tym z ‘diabłami’. I zawsze były to kobiety.”
W Wolsztynie ktoś morduje kobiety. Makabryczne okoliczności wskazują na działania rytualne. Jak się okazuje, ten proceder ma miejsce nie od dziś. Sprawą całkiem przypadkiem zajmie się dziennikarz Rafał Terlecki, który do Wolsztyna przyjeżdża na maturalny zjazd po latach. Jego rodzinne miasteczko, z którym wiążą się idylliczne wspomnienia dzieciństwa okazuje się mieć to drugie, bardzo mroczne oblicze. Terlecki krok po kroku zanurza się w przeszłość. Okazuje się, że zbrodnie sięgają czasów przedwojennych, a wolsztyński półświatek ma się tu całkiem dobrze i dziś. Czy uda mu się dotrzeć do prawdy?
Z HISTORYCZNYM ZACIĘCIEM
Już dawno nie czytałam kryminału z motywami historycznymi, które byłyby wplecione w tak naturalny sposób jak w „Sierocińcu janczarów”. To sztuka, by zabierać czytelników w przeszłość w taki sposób, by poczuli powiew historii na swojej własnej skórze. Nie ma w tym żadnej przesady. Piotr Gajdziński po mistrzowsku oddał atmosferę Wolsztyna czasów przedwojennych i czasów PRL-u. To malownicze miasteczko położone nad jeziorem w województwie wielkopolskim okazuje się być przestrzenią doskonałą dla kryminału, w którym to historia odgrywa te pierwsze skrzypce. Nie za duże, nie za małe, idealne jednak, by stać się areną tej największej, najbardziej wyrafinowanej gry. Piotr Gajdziński opisuje całe sieci powiązań i układów – biznesmeni, politycy, wielkie szychy i pomniejsi gracze. Trzymają miasteczko w garści, a swoje sekrety i tajemnice blisko, bliziutko, tam, gdzie nie docierają nawet telefony na podsłuchu. Tutaj na wszystko znajdzie się sposób i znajdzie się ten, kto pomoże domknąć niewygodne sprawy. Wystarczy tylko wiedzieć, w którą stronę skierować wzrok.
Piotr Gajdziński z pomysłem i wprawą snuje swoją opowieść. Stworzył kryminał z krwi i kości, ale na swoich zasadach, unikając tych oczywistych klisz gatunkowych. Już sam bohater okazuje się inny niż zazwyczaj. Przede wszystkim, nie ma co się nad nim roztkliwiać, bo nie trzeba mu wcale współczuć. To facet, który osiągnął sukces, ma doświadczenie, wie czego chce i czego potrzebuje. Jest dobry w tym co robi. Wzbudza zaufanie i poczucie, że obcujemy z kimś stabilnym, z kimś komu można zaufać. Prywatny wyjazd w rodzinne strony budzi w nim nie tyle nostalgię, co rodzi coraz więcej pytań o przeszłość. O prawdziwy, obecny obraz miasteczka, a nie ten wyidealizowany, podkoloryzowany przez lata szlifowanych pieczołowicie wspomnień. Z ciekawością śledzimy jego poszukiwania, jego dochodzenie prawdy. Dzielimy też jego wątpliwości. Cofamy się w czasie, podglądamy przeszłość, zaglądamy w najmroczniejsze zakamarki zakopanej głęboko prawdy.
„Sierociniec janczarów” napisany jest w taki sposób, by od razu budzić zainteresowanie. Piotr Gajdziński już na początku podaje listę postaci, zaznacza kto tu jest dobry, a kto tu jest zły. Wiemy, kto będzie miał znaczenie, a kto jest jedynie trybikiem w machinie fabuły. To sprytny zabieg, nieoczywisty dla literatury gatunkowej. A jednak kryminał toczy się tu swoimi prawami, zagadka wciąż obowiązuje, a rozwiązanie całości nie tylko zaskakuje czytelnika, ale też nadaje głębi i dodatkowego wymiaru. Tak lekkich, przyjemnie napisanych kryminałów z zacięciem historycznym ze świecą szukać, tym bardziej więc cieszę się, że „Sierociniec janczarów” trafił w moje ręce. Teraz bowiem mogę polecić powieść Wam, z czystym serduchem i pełnym zadowoleniem.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem MUZA.