Książki na lato i na wakacje

Summertime, time, time
Child, the livings easy
Fish are jumping out
And the cotton, Lord
Cottons high, Lord so high

Summertime Janis Joplin

Moi Drodzy,

Nadeszło lato. W rozpalonym słońcu czas jakby zwalnia, rozciąga się, wydłuża Powietrze drga, dygocze, tworzy iluzje i fatamorgany. I znów drzewa szumią o gorących wiatrach, o słońcu, które smaży i przypala, o mgle, która czasami schodzi prosto z morza O deszczu, który spada nagle i gwałtownie, by już za chwilę parować wilgocią dżungli. O ożywczym powiewie w najgorętsze dni, o nocach gwieździstych, które aż proszą się o romantyczne przygody. Tak, nadszedł letni czas.

Czytaj dalej

KSIĄŻKI NA JESIEŃ 2018

Jesień. Moja ulubiona pora roku.

Ostatnie dni babiego lata skrzą się w upalnym słońcu, ale nikogo już ta pogoda nie oszuka, bo słońce nie grzeje jak kilka tygodni temu, powietrze zrobiło się ciężkie, pajęcze, jak za filtrem w kolorze ognia, a wieczorami chłód już doskwiera, czuć powiew zmiany. Zaraz uderzy w nas jesienna aura, to nieuniknione. Kolorowe liście zawirują na wietrze, zatańczą swój ostatni taniec i zasną pośród gnijącej ziemi. Wszystko żółte, czerwone, przepełnione intensywnym zapachem przyrody szykującej się do snu. Czytaj dalej

KSIĄŻKI NA LATO 2018

Moi Drodzy,

Come on and dance all night
Despite the heat it will be alright
And babe, don’t you know it’s a pity
The days can’t be like the night
In the summer in the city in the summer in the city

Przed nami letnie, rozpalone do białości miesiące! Już za kilka dni, kiedy najdłuższy dzień spotka najkrótszą noc, dziewczęta pobiegną przez pola zrywając polne kwiaty i szepcząc zaklęcia, a śmiałkowie wyruszą w poszukiwaniu kwiatu paproci nadejdzie lato! Wyczekiwane, oczekiwane, wymarzone! Dla jednych będzie to wakacyjny czas, leniwy czas jak bardzo im zazdroszczę! Dla innych będzie to moment odliczania do zaplanowanego urlopu i trzymania kciuków, byle pogoda dopisała! A ja niezmiennie zanurzam się w rozpędzonym wirze pracy, bo kiedy dla jednych trwa sezon ogórkowy, to w jakiś tajemniczy sposób bywają tacy pracoholicy jak ja, którzy w robocie turlają się po pachy. Ale to nic nie szkodzi! Czytaj dalej

KSIĄŻKI NA WIOSNĘ – 10 książek do przeczytania na jeden chaps!

Moi Drodzy,

Nareszcie wiosna zawitała na Wielkiego Buka! Marzanny utopione, pączki na drzewach powoli gotowe do zakwitnięcia, a ciepły powiew niesie ze sobą śpiew ptaków. Już za chwilkę zrobi się soczyście, kwieciście, trawiasto! Do tego wiosna to taki mały Nowy Rok. Budzimy się po zimowym uśpieniu, odświeżeni, pełni energii, gotowi do działania i jeśli ktoś miał kłopot z noworocznymi postanowieniami, to nie ma tego złego można zacząć od nowa, biała kartka na starcie. Czytaj dalej

Podsumowanie miesiąca: STYCZEŃ 2018

Moi Drodzy,

Pierwszy miesiąc Nowego Roku już za nami to taki wielki, pierwszy krok dla ludzkości, kamień milowy do pokonania, a teraz już z górki i za chwilkę już lato i pół roku minie jak z płatka. Zawsze tak było, zawsze tak będzie i chciałoby się ten czas leciuchno przytrzymać, przystopować, nadrobić zaplanowane lektury, ale cóż magiczne naszyjniki Hermiony pozostają poza naszym zasięgiem. Jeszcze! Czytaj dalej

BOOKATHON: Wyzwanie 4 „Śniadanie u Tiffany’ego” Truman Capote – recenzja

Bombla_Tiffany

PaseczekBookathonZaliczone

Nadszedł czas na czwarte wyzwanie BOOKATHONU i w ten sposób po kilku zmianach, jakie musiały zajść przez pocztowe komplikacje, wyzwanie „Przeczytaj książkę i obejrzyj jej filmową adaptację” uznaję oficjalnie za zaliczone! Za mną jednak jedynie 130 stron, więc nie było to aż tak wymagające zadanie. Niemniej, było to wyzwanie przepyszne, bo wybrałam sobie powieść, której autora uwielbiam i ekranizację, za którą również przepadam, więc wczorajszy dzień był dniem samych przyjemności. Zgodnie z zapowiedziami – „Śniadanie u Tiffany’ego” Trumana Capote oraz film pod tym samym tytułem w reżyserii Blake’a Edwardsa z 1961 roku.

Czytaj dalej

„Letnia Przeprawa” Truman Capote

Bombla_LetniaPrzeprawa

 

„W Grady wzbierał nieopanowany śmiech, radosne wzburzenie, przez co rozpościerające się przed nią białe lato zdawało jej się świeżym płótnem, które tylko czeka na te pierwsze gwałtowne, czyste pociągnięcia pędzlem, zupełnie wolne.”

Początek lata 1945 roku. Koniec Drugiej Wojny Światowej. Świat w rozsypce, powoli zbiera się w sobie, łapie oddech i odbudowuje ruiny. Szykują się zmiany na wielką skalę. Zmiany nie tylko polityczne, ale przede wszystkim kulturowe. Coś się kończy, coś się zaczyna. Stany Zjednoczone liczą straty, zbierają swoich chłopców z dwóch przeciwległych frontów. Prezydent Truman bierze sprawy w swoje ręce, ustanawia nowe prawa i akty, tym samym stabilizując pozycję kraju jako jednego z liderów świata. Amerykańska mentalność powoli przekształca się. Ewoluuje. Rodzi się kultura masowa, ludzie integrują się, a pozycja społeczna przestaje mieć tak istotne znaczenie. Zaczyna się powolny upadek klasowości. Idea wszechobecnej wolności inspiruje do walki o prawa człowieka, prawa rasowe i płciowe. Coś się otwiera i prowokuje do dalszych zmian. W życie wchodzi nowe pokolenie dzieciaków, nastolatków, którzy wojenne doświadczenia swoich rodziców i starszego rodzeństwa wtłaczają w swój własny, prywatny świat. Ich bunt bez bagażu doświadczeń poprzedniego pokolenia rozpoczyna nową epokę w kulturze Stanów Zjednoczonych.

Do tamtego pokolenia złotej, powojennej młodzieży należał Truman Capote, jedna z wybitniejszych postaci literatury amerykańskiej i towarzyskiej śmietanki Nowego Jorku. Nie będę ukrywać, że mam do Trumana Capote wyjątkowy sentyment. Pokochałam go niemal od razu po przerażającej, opartej na faktach powieści „Z Zimną Krwią”, by potem rozpływać się nad jego pachnącą babim latem „Harfą Traw” i kultowym już „Śniadaniem u Tiffany’ego”. Pamiętam jak świat literatury ogarnął zachwyt, gdy w 2004 roku okazało się, że prawie w dwadzieścia lat po śmierci tego niezwykłego pisarza, zupełnie przypadkiem, odnaleziono jego pierwszą, debiutancką powieść zatytułowaną „Letnia Przeprawa” (org. „Summer Crossing”). Capote zaczął pisać ją ok. 1943 roku, by zakończyć pracę na początku lat pięćdziesiątych i zaraz potem wywalić manuskrypt do kosza w jednym z wynajmowanych mieszkań. Gdyby nie ciekawość nadzorcy budynku „Letnia Przeprawa” nigdy nie ujrzałaby światła dziennego! Na szczęście tekst się odnalazł, i pomimo iż krytycy zgodnie uznali, że nie jest to arcydzieło, a także, że widać w nim dopiero zalążek wielkiego autora jakim był Capote, to ta niewielka objętościowo powieść, nowela nawet, zdecydowanie ma w sobie magię oraz stanowi jedną z piękniejszych historii o dojrzewaniu i pierwszej miłości w literaturze amerykańskiej.

Bohaterką „Letniej Przeprawy” jest Grady McNeil, siedemnastoletnia młodsza córka jednego z bogatszych finansistów z Wall Street. Jej rodzina to wyższa sfera Nowego Jorku. Ludzie, którzy od pokoleń dziedziczą domki w Hamptons, mieszkania na Piątej Alei z widokiem na Central Park, należą do śmietanki Manhattanu, a ich dzieci uczęszczają do elitarnych klubów. Tego roku, jesienią 1945, Grady ma debiutować na swoim pierwszym balu i zostać wprowadzona do towarzystwa, co oznaczać będzie gotowość do zamążpójścia i kontynuowania zacnych tradycji rodzinnych. Ale to dopiero jesienią. Na razie rozpoczyna się lato. Rodzice dziewczyny wypływają w rejs do Europy, by oporządzić domek na Riwierze, a ona ma po raz pierwszy w życiu zostać sama. A Grady ma sekret. Pisałam już kiedyś, że bohaterowie historii Trumana Capote są tylko pozornie szczęśliwi. Ich pełne wewnętrznych konfliktów i tajemnic życie naznaczone jest smutkiem, melancholią i jakąś trudną do uchwycenia tęsknotą za czymś, czego nie potrafią zdobyć. I taką postacią jest także Grady. Bo widzicie, ona jest zakochana.

Przed nią i wybrankiem jej serca rozciąga się długie, pełne rozkosznych chwil lato we dwoje w mieście, które nigdy nie śpi. Rozpalone do czerwoności, duszne ulice Nowego Jorku wydają się opuszczone przez wszystkich jego stałych mieszkańców. Rodziny z sąsiedztwa Grady, podobnie jak jej rodzice, wyjechali na letnie miesiące, by doglądać zaoceanicznych posesji, nadmorskich domków, czy południowych rancz. Miasto wydaje się snuć bez celu, topić się w upale i szykować na nocną zabawę, opanowane jedynie przez klasę robotniczą. A do niej należy właśnie chłopak Grady, dwudziestokilkuletni weteran wojenny, obecnie stróż parkingowy – Clyde Manzar. Wraz z wyjazdem rodziców dziewczyna, zachłyśnięta wolnością i natłokiem możliwości, wpada w wir zabawy, miłosnych uniesień i dramatów, jakie te ze sobą niosą. Gdzieś po drodze traci kontrolę nad tym, co się dzieje, nad tym latem, które chwyciło ją w swoje szpony, by w końcu stało się coś nieodwracalnego, czego ani nie naprawią pieniądze tatusia, ani pozycja rodziny. Grady, jak mityczny Ikar pędzący prosto w słońce, pomimo tego, że czuje jego żar i topnienie skrzydeł, leci na łeb na szyję, byle zdobyć to, czego nigdy w pełni nie potrafiła odnaleźć w sobie – szczęście.

„Letnia przeprawa” porywa czytelnika w wir niespełnionych pragnień, miejskiej zabawy i wolności życia bez zobowiązań. Już w chwilę po rozpoczęciu lektury, gdzieś podświadomie zapala się lampka, że rodzice Grady wcale nie powinni byli wyjeżdżać. A z pewnością nie zostawiać nastoletniej córki samej w środku rozgrzanego Manhattanu. Im dalej w lato, tym szaleństwo miasta ogarnia jego mieszkańców do reszty, prowokując do przekraczania barier, do burzenia granic moralności. Wydaje się nawet, że to właśnie ta przewrotna, okrutna natura miasta wybudza w ludziach obłęd. Capote nadał Nowemu Jorkowi cechy zwierzęce i namacalne, przekazując władzę nad umysłami mieszkańców. W jakimś momencie nasza bohaterka postanawia poddać się temu na ślepo. Rozumie, że popełniła błąd, ale nie jest już w stanie zawrócić z drogi. Więc brnie nieprzerwanie przez ciąg coraz bardziej absurdalnych sytuacji, dokonując coraz bardziej tragicznych w skutki wyborów, ciągnąc za sobą jak jeńców Clyde’a, jego rodzinę, swoją siostrę Apple i najlepszego przyjaciela Petera Bella. „Przeprawia” się na drugą stronę, zostawiając za sobą dziewczynę i stając się kobietą. Pali za sobą wszystkie mosty, zamyka ścieżki i poddaje przeznaczeniu.

Prawdę powiedziawszy, aż trudno jest mi uwierzyć, że przez wszystkie te lata Truman Capote uważał, że „Letnia Przeprawa” nie jest warta publikacji. Bo powiem Wam, że to naprawdę wspaniała opowieść. Jedna z tych, które wbijają się w umysł i zostają z czytelnikiem na dłużej. Niby nic się takiego nie dzieje, ot życie zakochanej nieopatrznie nastolatki, a przecież na naszych oczach sypie się w gruzy. Z narastającą  fascynacją mamy szansę obserwować upadek złotego dziecka, perfekcyjnej statecznej panienki, która na swoje barki wzięła zbyt wiele. Poddała się bezmyślnie rozgorączkowanemu miastu. Popędziła naprzód nie zwracając zupełnie uwagi, że horyzont płonie i powinna zawrócić zanim będzie za późno. Z każdym kolejnym rozdziałem, kolejnym poetyckim zdaniem, czuć Trumana Capote i jego uczucie do Nowego Jorku. Jest w tym geniusz i tak trochę, zupełnie za mgłą, jakby podejrzenie przyszłości, lotu w szaleństwo, zapowiedź jego własnego upadku.

O.

„Harfa traw” Truman Capote

Bombla_HarfaTraw

  

„Może i nigdzie nie ma dla nas miejsca. Ale przecież wierzymy, że ono gdzieś jest. Gdybyśmy je odnaleźli i pożyli tam bodaj chwilę, moglibyśmy uważać się za szczęśliwców. Tu mogłoby być wasze miejsce – powiedział i zadrżał, jak gdyby jakieś rozpostarte na niebie skrzydła rzuciły nań zimny cień. – I moje.” *

Środek lata. Za oknem fala upałów. Słońce zamienia każdego kto się nawinie w skwierczącą grzankę i nie pozwala od siebie odsapnąć. Jest duszno, lepko i nieprzyjaźnie. Aż tęskno mi za zimnym, morskim powiewem, a nawet deszczem. I za zapachem nadchodzącej jesieni… Chyba właśnie dlatego postanowiłam napisać o „Harfie Traw” Trumana Capote. Pachnącej końcem lata i babim latem opowieści o ucieczce przed okrucieństwem świata i chociaż krótkim powrotem do beztroskich momentów znanych z dziecięcych lat. 

Truman Capote to wyjątkowa postać literatury amerykańskiej. Pisarz klasycznych powieści, opowiadań, nowel i pierwszej w historii powieści faktu. Zbuntowany, wyrafinowany, modny, uwielbiał brylować w towarzystwie, jednak zawsze pozostając sobą. Szczery do bólu, o twarzy wiecznego chłopca, szalał na salonach, pisał felietony do popularnych czasopism, tworzył i należał do ludzi, których życiorysy  określamy jako barwne i skomplikowane. Truman od początku kierował swoją karierą. Spełnił amerykański sen o sławie i tworzeniu własnej legendy. Nie pozwolił, by doświadczenia trudnego dzieciństwa zaważyły na jego przyszłości. Już w wieku jedenastu lat wiedział, że pragnie pewnego dnia zostać pisarzem i konsekwentnie dążył, by spełnić swe postanowienie.

Powieści Trumana Capote naznaczone są smutkiem i melancholią. Jego bohaterowie, pozornie szczęśliwi i bezproblemowi, zawsze okazują się mieć swoje tajemnice. Życiowe niepowodzenia, wstydliwe rodzinne sekrety, ukrytą tożsamość, zaburzone wnętrze. Niby idealnie wpasowują się do swojego otoczenia, by po krótkim czasie okazało się, że tam gdzie aktualnie przebywają są bardziej wyalienowani niż gdziekolwiek indziej. Kamuflują się. Nie pasują do swoich rodzin, nie odpowiadają ustalonym normom społecznym, mimo iż powinni. Są delikatni i często bezsilni w chwilach, gdy konfrontowani są ze swoimi słabościami.

„Harfa Traw” („Grass Harp”), wydana w 1951 roku, to opowieść Collina Fenwicka, nastolatka, którego ojciec zdruzgotany śmiercią żony, oddaje na wychowanie do domu swoich starszych znienawidzonych kuzynek, sióstr Vereny i Dolly Talbo. Starsza, Verena jest najbogatszą osobą w miasteczku, właścicielką sieci sklepów i stacji benzynowych, w których zaopatrują się wszyscy okoliczni mieszkańcy. Natomiast Dolly to trochę nieporadna kobieta, uznawana lokalnie za zdziecinniałą wariatkę i dziwaczkę, która wspomaga siostrę sprzedając korespondencyjnie samodzielnie robione i niezwykle rozpowszechnione lekarstwo na puchlinę wodną. W domu mieszka także bliska przyjaciółka Dolly – Katarzyna, czarnoskóra, równie dziwna i samotna kobieta. Dolly, Katarzyna i Collin trzymają się zawsze blisko, razem często stawiając się przeciw surowej i pedantycznej naturze Vereny. Atmosfera w domu jest dość konfliktowa, a gdy starsza z sióstr próbuje wymusić wydanie do tej pory znanych jedynie Dolly składników jej lekarstwa, dochodzi do kłótni, wypowiedzianych zostaje wiele przykrych słów i na końcu cała trójka, czyli Dolly, Katarzyna i Collin uciekają z domu, do lasu i starego, spróchniałego domku na drzewie.

Dla bohaterów powieści domek na drzewie nie jest jedynie zwyczajną, rozsypującą się ze starości kryjówką. To azyl. Jedyne miejsce, do którego mogli uciec i ukryć się przed światem. Chociaż na chwilę, chociaż na moment. Zapomnieć o swoich smutkach, nieszczęściach i porażkach. To symbol domu, rozumianego nie tylko jako miejsce, ale również jako enklawa, niosąca poczucie bezpieczeństwa. Schronienie dla tych, dla których nie ma nigdzie indziej miejsca, a którzy zostali w zawieszeniu gdzieś pomiędzy szaleństwem a rzeczywistością. W domku na drzewie nie ma podziałów. Nie mają znaczenia płeć, pozycja społeczne, wiek czy rasa. To ostoja tolerancji i miłości. Nikt tam nie ocenia i nie krytykuje. Domek na drzewie to symbol jego prawdziwej, ówczesnej właścicielki, czyli Dolly Talbo.

To właśnie Dolly i jej historia opowiedziana ustami młodego Collina, jest główną bohaterką i elementem tej powieści. Ona jest podstawowym spoiwem, które nie tylko składa całość i łączy poszczególne wątki, ale przede wszystkim to ona jest opowieścią. Bez Dolly nie byłoby nawet „harfy traw”, bo to przecież właśnie ona nadała tą poetycką nazwę szumowi jesiennych szuwarów. Ta starsza kobieta jest wszystkim tym co charakteryzuje domek na drzewie. Jest dobra i sprawiedliwa, nie ocenia nikogo po pozorach, czy kłamstwach i plotkach. Jest wrażliwa na krzywdy innych i zawsze stara się pomóc najlepiej jak potrafi. Jest zawsze gotowa wysłuchać wtedy, gdy ktoś tego potrzebuje i pocieszyć w rozpaczy. Pomimo swoich lat zachowała dziecięcy entuzjazm, cieszą ją rzeczy miłe i proste, tak samo jak miła i prosta jest ona. Co więcej, Dolly charakteryzuje się dużą dozą empatii. Potrafi całkowicie poświęcić się swoim bliskim i przyjaciołom, nie zważając na konsekwencje, nawet gdy sama może sobie tym zaszkodzić. To pod jej ramiona trafiają wszyscy goście domku na drzewie.

Dla Collina Dolly jest trochę jak matka, którą tak szybko utracił. Trochę jak siostra, której nigdy nie miał. A przede wszystkim jest ona jego wielką przyjaciółką i ostoją. Jest jego prawdziwym domem. W domku na drzewie, tak jak w umyśle Dolly, czas się zatrzymał. Chociaż lepiej powiedzieć „wstrzymał oddech”. Z tej perspektywy świat wydaje się być spokojny i cichy. Bohaterowie marzą, by uchwycić te chwile na zawsze. Dobrze powrócić do beztroskiego świata niczym z dziecięcego snu, gdzie nie ma odpowiedzialności, nie ma zła, niesprawiedliwości i cierpienia. Okrucieństwa nie ma wśród gałęzi drzewa, w trawie, czy szmerze pobliskiego strumienia. Nie ma przeszłości, czy przyszłości. Jest tu i teraz. Bańka usnuta z babiego lata.

Wszystko co dobre w końcu kiedyś się kończy. Świat goni, a życie nadrabia. Czasami nawet pozornie nieważne momenty nabierają nagle wielkiego znaczenia. W końcu wszystko wraca na swoje tory. Tylko domek na drzewie znika. Zarasta i umiera. Opowieść, którą snuje Collin nie ma szczęśliwego zakończenia. Daje za to nadzieję i siłę, które będą prowadzić go przez resztę jego życia. Wystarczyły te krótkie chwile na drzewie, jedno zakończenie lata, w miejscu, w którym królowały dobro i ciepło, by dać mu wiarę, że pewnego dnia znajdzie swoje własne miejsce na świecie, swój domek na drzewie. I znów poczuje się naprawdę szczęśliwy.

O.

* “It may be that there is no place for any of us. Except we know there is somewhere; and if we found it, but lived there only a moment, we could count ourselves blessed.”