Pamięć lat dziecięcych bywa zawodna. Nigdy nie można być pewnym, czy wspomnienia, które kryją się w naszej głowie, to jedynie projekcje, zmyślenia, a może faktyczne, prawdziwe zdarzenia, których byliśmy świadkiem. Czasami zdarza się, że ponosi nas fantazja, wyobraźnia podsuwa najdziwniejsze, najbardziej nieprawdopodobne obrazy i nawet jeśli podskórnie czujemy, że to nie tak, że coś tutaj nie gra, coś się nakłada i zawodzi, to mimo wszystko jesteśmy skorzy w nie uwierzyć. W końcu to nasze dzieciństwo, nasze emocje, a nawet jeśli zdają się być nadgorliwie zintensyfikowane, to nic nie szkodzi – niech te krzaki pod domem na zawsze zostaną nieodgadnioną puszczą, niech pies sąsiadów na zawsze będzie ziejącym ogniem smokiem, a łypiąca zbielałym okiem babcia kolegi czarownicą, rzucającą uroki.
Siła pamięci, dziecięca wiara i przeszłość odgrywają najważniejszą rolę w debiutanckiej powieści Andrew Michaela Hurleya zatytułowanej „Pustki” (ang. „The Lonely”). Pusty, martwy krajobraz, pusty osamotniony horyzont, pusta, pozbawiona Boga ludzka dusza.
Ta historia zaczyna się od wspomnienia. Do oddalonego od świata, skąpanego we mgle i wiecznie padającym lodowatym deszczu Moorings, gdzieś na angielskim wybrzeżu, przybywa nieduża pielgrzymka. Zbliża się Wielkanoc, a w okolicy znajduje się znane ze swoich cudownych właściwości źródełko, którego moc ma uzdrowić pewnego chłopca, którego wiecznie dziecięcy umysł zamknięty jest od lat w dorastającym ciele. Jednak od początku owa pielgrzymka zdaje się być skazana na porażkę – coś jest nie tak jak być powinno, inaczej niż w poprzednich latach, a samo Moorings, zwane przez miejscowych Pustkami, zdaje się być inne, zwrócone w morską, mglistą otchłań.
„Pustki” wyróżnia zdecydowanie tempo prowadzonej narracji. To niespieszna, sunąca powoli naprzód opowieść grozy, w której groza czołga się w cieniu, spogląda chyłkiem, nigdy nie bywa dosłowna. Od razu warto tutaj zaznaczyć, że to z jednej strony bardzo intrygujący zabieg, niemniej może on zniechęcić tych, którzy w powieści Hurleya doszukiwali się pędzącego na łeb na szyję horroru z krwi i kości. Atmosfera czyhającej w mroku grozy jest dusząca, tak jak duszące bywa powietrze w gęstej mgle, lepka, jak przemoczone, lodowate ubranie, które trudno z siebie zrzucić, niepokojąca, jak świszczący wiatr w konarach czarnych drzew. To historia niby wielkanocna, czyli z założenia radosna, a mimo to, można odnieść wrażenie, że to nie życie będzie święcone, nie zmartwychwstanie i narodziny pośród zieleni, wiosennych kolorów i pierwszych kwiatów, tylko śmierć w morzu krwi, smrodzie soli, w gęstwinie wodorostów i szaroburych kamieni.
W takiej oto atmosferze rodzi się rodzinna obsesja, a kiedy nie zostaje dokarmiona, pozostawia po sobie cierpki posmak porażki, zawód i zwątpienie. W „Pustkach” Bóg, którego opiewają z początku bohaterowi zdaje się być już martwy, oddalony na zawsze, a na pewno nieobecny i obojętny na prośby, wrzaski, czy histerie. Wiara wystawiona na próbę wcale nie musi powrócić na boskie łono, tym bardziej kiedy to nie oko Boga zwrócone jest w innym kierunku, a nad przebiegiem wydarzeń czuwa coś innego, coś, czego z pewnością nie można nazwać już niebiańskim. Hurley stawia tutaj pytania, z którymi mierzy się wiele osób polegających na sile wiary – jaką moc ma prawdziwa modlitwa? Gdzie szukać ukojenia, jeśli Bóg zdaje się nie słuchać? Czy wszystko to, co wydaje się być cudem naprawdę nosi boskie znamię? I w końcu, najważniejsze pytanie: na ile można ufać samemu sobie? Swojej pamięci? Swoim wspomnieniom?
„Pustki” zaskakują wieloznacznością oraz narastającym poczuciem niepokoju, snującym się pośród mgieł Moorings. Mają w sobie urok typowo angielskich opowieści, z gotycką nutką tajemniczości, w których otoczenie, jak las, zimne morze, nieustępliwy deszcz, uzupełniają cała fabułę. Dają również ten dreszczyk emocji, jak wszystkie historie, w których małe społeczności mają swoje równie małe tajemnice.
Niemniej „Pustki” dręczą miejscami opieszałością, kiedy niedopowiedzenie goni niedopowiedzenie, kiedy czytelnik już wie, ale nie może się przekonać, kiedy na końcu uderza nas groza sytuacji, spełnia się jakiś koszmar – prawdziwy bądź nieprawdziwy – ale już nic nie można z tym zrobić, a samego czytelnika ogarnia znużenie. Trzeba przyznać, że jest w tym pewien sposób, analogia do tego, co przytrafia się narratorowi. Zostajemy z tym wszystkim sami i tylko od nas zależy, czy uwierzymy mu na słowo, czy przymkniemy na historię z Moorings oko.
Dla miłośników opowieści angielskich do cna, spowitych cieniem niedopowiedzeń, opowieści niesamowitych o tym, co kryje się w zakamarkach ludzkiej duszy.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nic nie jest pewne w wodnistej, gęstej mgle.
O.
*Koniecznie zajrzyjcie na portal Okiem na Horror! <3
**Zapraszam na filmik!