But when you cross over… time stops. Take it from me, two minutes in hell is a lifetime. When I came back… I knew… all the things I could see were real. Heaven and hell are right here. Behind every wall, every window. The world behind the world, and we’re smack in the middle.
John Constantine z Constantine
Nic w przyrodzie nie ginie. Samoloty nie znikają ot tak, z radarów. Nie gubią się w czasoprzestrzeni. Po prostu muszą się kiedyś odnaleźć. Na zboczach bezlitosnych górskich szczytów, w środku leniwie pożerającej metal dżungli, w niepojętych głębinach oceanu. Krążą plotki, z ust do ust przekazywane są kolejne domysły, tworzą się niestworzone legendy. Mija czas. Rozpłynięcie w powietrzu maszyny, która na pokładzie wiezie kilkaset istnień jest zwyczajnie nie do przyjęcia. Śmierć w przestworzach, bez szansy na ratunek to zbyt przerażające, zbyt trudne do zrozumienia. Łatwiej trzymać się nadziei, dodawać teorie Jednak fikcja pozwala nam wierzyć, że czasami, tylko czasami, takie samoloty, o których zaginął wszelki słuch wracają. Pojawiają się nagle, ni stąd, ni zowąd, jakby nic i nikt nie przerwało ich lotu
Tak jak znika i powraca maszyna z najnowszej powieści Remigiusza Mroza Czarna Madonna.
Nastąpią cierpienie, lęk i rozpacz. Ludzie zaczną szukać pomocy, będą zwracać się do diabelskich postaci. Wtedy ukaże się sam Szatan.
Boeing 747 miał planowo wylądować na lotnisku w Tel Awiwie, ale nigdy nie dotarł na miejsce. Kontakt z maszyną urwał się, a sam samolot zniknął z radarów gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Na pokładzie znajdowało się ponad pięćset osób w tym narzeczona Filipa, która pielgrzymowała do Bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Już pierwsze domysły prowadzą Filipa do apokaliptycznych wizji, podobnych zdarzeń w historii lotnictwa i demonicznych powiązań między wydarzeniami.
Podczas lektury Czarnej Madonny warto zapomnieć o wszelkich porównaniach do twórczości Stephena Kinga, bo są one krzywdzące dla tej powieści, która po prostu nie ma z Kingiem za wiele wspólnego. Okazały się raczej marketingowym chwytem, który może mam nadzieję, że nie ostatecznie nieco podciąć Czarnej Madonnie skrzydła. Nie ma co porównywać jej również do Egzorcysty, bo opętanie nie jest tutaj pièce de résistance, a egzorcyzm kulminacją głównej linii fabularnej. Powiem więcej wbrew wydawnictwu, Autorowi (przepraszam, Remigiuszu!), blurbowi, okładce i tysiącom wzburzających się na mnie właśnie głosów, nie zakwalifikowałabym Czarnej Madonny do gatunku stricte horroru.
Horror, co dla mnie naturalne, przede wszystkim opiera się na tym, co ukryte, niewidoczne, zasugerowane wiedzie nas przez mgłę, a jego serce i dusza opierają się na tym, co pozazmysłowe i niezrozumiałe. Horror religijny w sposób szczególny bazuje właśnie na tym niedopowiedzeniu jego wielowymiarowość i wieloznaczność wynika z tego, że nie do końca wiemy co naprawdę dzieje się przed naszymi oczyma, jak wiele z tych wydarzeń rozgrywa się w sferze duchowej, ile zaś w świecie rzeczywistym.
Czarna Madonna zdaje się zaś prowadzić nas inną ścieżką. Gdy fascynuje, robi to w pełnym świetle reflektorów. Gdy straszy, robi to w sposób dopowiedziany, konkretny, jak pod mikroskopem, zaplanowany przez autora-realistę, któremu zależy na tym, byśmy zauważyli, że wszystko to splecione jest nicią logiki i który sam posługuje się raczej szkiełkiem i okiem. Nawet to, co monstrualne, nawet to, co pochodzące z innej sfery, u Remigiusza Mroza chce być zrozumiałe. Ten Zły jawi się tu bardziej jako konspirator, jako menadżer złego planu, który roztacza sieć intryg, planów i mrocznych posunięć, często jak najbardziej pojmowalnych. Od lat, od wieków, od eonów czasu Knuje i knuć będzie.
I tutaj zmierzam do sedna tej kategoryzacyjnej rozterki: Czarna Madonna przypomina swą konstrukcją i podejściem do tematu mistyczno-religijną odmianę thrillera, a może nawet technothrillera, czyli gatunku, który główny nacisk kładzie na logikę i szczegóły techniczno-historyczne, na definicje, których swoim czytelnikom nie szczędzi. Gatunek, którego bohaterowie wyposażeni są w olbrzymi zakres wiedzy, którą chętnie dzielą się z czytelnikami. I to właśnie w tym ujęciu, przy takim podejściu (z zaznaczeniem, że podstawa fabuły jest paranormalna i religijna, a więc dla gatunku nietypowa), prawdziwie odkryć można atrakcje, jakie przygotował dla nas Mróz to właśnie w ten sposób tę książkę odbiera się najlepiej. Mamy bowiem tutaj szczegółową intrygę, mamy pogoń za prawdą i wielką tajemnicę, odwieczny sekret, który jedynie czeka na odkrycie.
Czarna Madonna specjalnie nie straszy, a jeśli posługuje się obrazami, metodami, czy tematami charakterystycznymi dla horroru, to robi to jednak w otwarty, niezawoalowany sposób trochę tak, jak zacytowany na wstępie Constantine. Na koniec wiemy wszystko, dostajemy odpowiedzi na tacy, wszystkie karty zostały odkryte, bo widać, że Remigiusz Mróz nie lubi zostawiać niedopowiedzeń. Dlatego jeśli miałabym porównać do czegoś Czarną Madonnę, to byłby to serial LOST. Zagubieni (i nie mam na myśli kontrowersyjnego zakończenia), ale zamiast wschodniego mistycyzmu wykorzystujący mistycyzm chrześcijański. Jednocześnie nie mistycyzm prawdziwie religijny, ale widziany racjonalnym okiem, zdefiniowany i utabelkowany, gdzie Dobry i Zły, Biały i Czarny stąpają po ziemi i stąpać będą po kres świata.
Uwaga dla niezdecydowanych: jeśli nie przepadacie za horrorem, ale lubicie twórczość Remigiusza Mroza sięgajcie po Czarną Madonnę bez obaw. Może nieco Was wystraszy, ale jednocześnie spędzicie miło i przyjemnie czas z tajemnicą u boku, bo jak to u Mroza bywa ciężko oderwać się od lektury.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo Szatan istnieje.
O.
*Filmik na kanale, a wszystkich zapraszam do lektury WYWIADU z Remigiuszem Mrozem. <3 (klik! klik!)