Site icon Wielki Buk

„Annabelle” Lina Bengtsdotter – recenzja

O takich dziewczynach mówi się łatwa, rozpustna, latawica. O takich dziewczynach powtarza się plotki zasłyszane w miejscowym sklepiku, pod suszarkami u fryzjera, w blokowej windzie. Za takimi dziewczynami gwiżdżą barowe pijaczki, oblepiają je wzrokiem pożądliwe spojrzenia mężczyzn o zbyt wybujałej wyobraźni, sunie za nimi chichot pruderyjnych świętoszek i krzywe spojrzenia starszych, bogobojnych pań. Kiedy takie dziewczyny znikają bez słowa, kiedy przytrafia się im coś potwornego, kiedy stają się ofiarami prawdziwego zła, to mimo wszystko każdy gotowy jest rzucić pierwszy kamieniem. Same sobie na to zasłużyły Mantra tych, którym wydaje się, że mogą wszystko.

Taka dziewczyna została bohaterką kryminału okrzykniętego Najlepszym Kryminalnym Debiutem Annabelle Liny Bengtsdotter.

Annabelle lubiła chłopców, tak o niej mówili. Annabelle dorobiła się reputacji puszczalskiej, chociaż była tylko nastoletnią dziewczyną. Annabelle zniknęła pewnej nocy, bez śladu, bez słowa, tropów brak. Nikt nawet nie pomyślał, żeby jej szukać, kiedy zrozpaczeni rodzice zgłosili zaginięcie. W końcu Annabelle znikała już wcześniej, po co więc tracić czas i pieniądze na młodocianą buntowniczkę? Po kilku dniach nadaremnych poszukiwań, jej rodzinne niewielkie miasteczko Gullaspång ukryte w szwedzkich lasach aż buzuje od plotek. Do akcji wkracza Narodowy Departament Operacyjny z inspektor Charlie Lager na czele. Lager dobrze zna Gullaspång. Dawno temu udało się jej stamtąd wyrwać, ale teraz musi doprowadzić sprawę do końca i rozmówić się z demonami przeszłości.

A potem Anders zaczął powtarzać, czego się dowiedzieli o Annabelle. Już wcześniej znikała. Może to była taka dziewczyna, której się nie szuka, dopóki nie minie jakiś czas.

Zaginięcie nastoletniej, zagubionej i zbuntowanej dziewczyny posłużyło Linie Bengtsdotter do wykreowania przykrego portretu stereotypowej, odizolowanej szwedzkiej prowincji. Gullaspång, jak wiele podobnych miasteczek na świecie, to miejsce upadające, w którym przemysł zaniknął, a wraz z nim możliwość stałej pracy dla większości mieszkańców. Pusta fabryka w centrum przypomina o pomyślnych latach, kiedy wszystkim wiodło się lepiej, a teraz pozostała jedynie niesmaczna woda w kranie i smród dolatujący z odległych zakładów papieru. W takich miasteczkach każdy z każdym zna się chociaż z widzenia, nie sposób umknąć, przemknąć, ukryć się przed ciekawskich wzrokiem, a plotka wyprzedza prawdę. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego kim tak naprawdę była Annabelle. Być może dlatego, że jej wyobrażony, zbiorowy obraz łatwiej ocenić, łatwiej skazać na wieczne potępienie.

Annabelle to świetny, klasyczny, a nawet tradycyjny kryminał prosto ze Skandynawii. Każdy najważniejszy dla gatunku element jest tutaj na swoim miejscu. Prowincjonalne miasteczko odcięte od świata, zamysł zbrodni, o której nic do końca nie wiadomo i tajemnice, które ukrywa cała społeczność. Do tego oczywiście detektyw po przejściach, z problemami, najlepszy w swoim fachu, czyli tutaj inspektorka Charlie Lager. Jak przystało na opowieść prosto z Północy, Lina Bengtsdotter wciąga czytelnika w mroczną, posępną intrygę, która nie tylko pokazuje mentalność mniejszych społeczności, nie tylko wbija szpile w zakłamanie zbiorowości i niechęć do grzebania w prywatności tak charakterystycznej dla Szwedów, ale zwyczajnie dociera do dna ludzkiej duszy. Tego smutnego miejsca, gdzie drzemie największa ciemność.

Lina Bengtsdotter to nowa, jaśniejąca gwiazda szwedzkiego kryminału i kolejne nazwisko, które warto śledzić, jeśli jesteście miłośnikami zbrodniczych opowieści rodem ze Skandynawii.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Burda Książki. <3

Exit mobile version