Wypad w Bieszczady przynosi niefortunne skutki dla pary zakochanych i budzi siły potężniejsze od mijających wieków w Czasie pokuty Grzegorza Kopca.
Ach, chciałoby się rzucić wszystko w diabły, wziąć plecak, zamknąć drzwi na wszystkie spusty i wybyć w Bieszczady! To nie przypadek, że ten sen o bieszczadzkiej dziczy stał się już niejako naszym narodowym memem, bo wiele osób marzy o tym, by uciec, by zapomnieć, oderwać się od rutyny codzienności. Bieszczady mają w sobie te tajemnicze zakątki, o które dzisiaj tak trudno. Pozostają w pewien sposób nieprzekupne na marketingowe obietnice z broszur biur podróży. To w Bieszczadach można jeszcze natrafić na miejsca zupełnie zapomniane, jakby oderwane od rzeczywistości. Tajemnicze, pełne uroku i ożywionych legend
Siedem stuleci, czas pokuty, to występku echo…
Pewnego sierpniowego wieczoru na oddział Szpitala Psychiatrycznego w Lublińcu trafia tajemniczy mężczyzna. Nie wie kim jest, nie wie jak trafił do tego koszmarnego miejsca, nie pamięta nic, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Wtedy przed jego oczami pojawia się ona Skarbimira istota nie z tego świata, która pozwala mu sobie przypomnieć. I tak przed oczami Karola, bo tak nazywa się tajemniczy mężczyzna powoli wyjawiają się kolejne tajemnicze, bieszczadzki wypad z ukochaną, przyrzeczenie i klątwa, której musi stawić czoła.
Grzegorz Kopiec snuje opowieść o wiecznej miłości, o poświęceniu o klątwach sprzed wieków, a wszystko to w konwencji bieszczadzkiej grozy z elementami legendy. Bywa tu niepokojąco, szczególnie kiedy opisuje procedury oddziału szpitala psychiatrycznego oraz szpitalne otoczenie, którym przywołuje wspomnienia z dzieciństwa spędzonego właśnie w Lublińcu, gdzie matka autora pracowała jako sanitariuszka. Elementu odrealnienia nadaje Czasowi pokuty motyw niesamowitości dość jednak nadgorliwie wykorzystywany i zbyt szeroko opisywany, tłumaczony na wszelkie możliwe sposoby w taki sposób, że wszelkie sekrety i atmosfera horroru zanikają, by pozostać jedynie nierzeczywistym wspomnieniem.
Czas pokuty to debiut powieściowy Grzegorza Kopca, po którym widać, że autor ma szansę dołączyć do czołowych nazwisk pośród polskiej literatury grozy, jeśli tylko porzuci schematyczne myślenie o horrorze, jeśli tylko porzuci wykładanie wszystkich możliwych kart na fabularny stół. Mogło w tej powieści aż buzować od grozy, bo wszystkie elementy zdawały się być na swoim miejscu dzikość Bieszczadów, legenda sprzed wieków, niemal baśniowa klątwa i szpital psychiatryczny jako wisienka na horrorowym torcie ale niestety Grzegorz Kopiec przegadał temat, zarzucił czytelników nadmiarem wyjaśnień, całkiem niepotrzebnie. Niemniej, pomysł fabularny jest, dopracowany język o zróżnicowanej stylistyce jest, a zamiast horroru z krwi i kości dostajemy opowieść o odwiecznej sile miłości, o poświęceniu, o legendzie, która trwa i niekończącej się walce dobra ze złem, które nigdy nie śpi.
Trzymam kciuki za kolejne książki Grzegorza Kopca, bo widzę tu porządny potencjał na dobrą polską grozę.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo Skarbimira płacze w zaświatach.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Janka. <3
**Zapraszam na film i na KONKURS!