„Głusza” Mark Edwards – recenzja

Thriller idealny na majówkę! Nawiązujący do motywów znanych ze slasherów lat 80., dreszczowiec o wakacjach, które zamieniają się w prawdziwy koszmar – „Głusza” Mark Edwards.

WITAJCIE W PŁYTKICH ZDROJACH!

Płytkie Zdroje to malownicza miejscówka letniskowa ukryta gdzieś w lasach stanu Maine. Uroczy ośrodek, stworzony do rodzinnego wypoczynku z czego zamierzają skorzystać Tom Anderson z jego dorastającą córką Frankie. Na miejscu okazuje się jednak, że o ile Płytkie Zdroje faktycznie zachwycają lokacją, to niestety… kryje się za nimi mroczna tajemnica. Za kilka dni bowiem mija 20. rocznica makabrycznego morderstwa, do którego doszło w pobliskim lesie. Co więcej, podobno nigdy nie schwytano mordercy! Jakby tego było mało – atmosfera w okolicy zagęszcza się… A to dopiero początek!

MAKABRYCZNE WAKACJE

Kto pamięta kultowy slasher z początku lat 80. „Piątek trzynastego”, kto pamięta obóz letniskowy nad jeziorem Crystal Lake i nastolatków w opałach, ten może od razu wyobrazić sobie atmosferę, jaka panuje na kartach powieści Marka Edwardsa. Doceniam twórców, którzy świadomie kreują fabułę wokół znanych klisz, rozpoznawalnych motywów, rozkładają je niejako, tworząc coś zupełnie swojego, własnego. Taka właśnie jest „Głusza”, w której wybrzmiewają echa wszystkich pamiętnych powieści i filmów o leśnych ostępach, legendach, które ożywają po latach, klątwach i tajemnicach, które kryją mieszkańcy zabitych dechami miasteczek. Ten postmodernistyczny sznyt ma w sobie coś fascynującego, z przyjemnością można bowiem szukać nawiązań, domyślać się odniesień, meandrować po znajomych ścieżkach w ich nowej, nowoczesnej odsłonie.

Wracając do motywu głównego. Wakacje to chwila wyczekiwanej długo beztroski. To moment, gdy opuszczamy gardę. Przymykamy oczy i liczymy na błogi wypoczynek, bez zbędnych niespodzianek. Co wrażliwszych może zbić z tropu brak hotelowego ręcznika, nie wspominając więc o morderczych zapędach szaleńców, którzy błąkają się po lasach. Edwards bawi się tym motywem, wrzuca swoich bohaterów w najgorsze możliwe bagno i daje szansę, by wynurzyli się z niego na własnych, szalonych zasadach. Ta atmosfera oczekiwania, rosnącego napięcia i buzujących emocji to najmocniejsza strona „Głuszy”, która sprawia, że czytamy, siedząc jak na szpilkach. Kto ujdzie z Płytkich Zdrojów żywy? A komu się nie uda?

Mark Edwards zapewnił czytelnikom masę czytelniczej frajdy. „Głusza” to znajomy motyw, to rozpoznawalne klisze, to również historia, która obrócona na lewą stronę wciąż jednak zaskakuje, podrzuca masę ciekawych tropów. Pozwala oderwać się, pozwala zapomnieć, a sama podróż w lasy Maine sprawia, że czy na wakacjach, czy niekoniecznie – i my poczujemy dreszczyk emocji.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem MUZA.

Dodaj komentarz: