„Jestem otchłanią” Donato Carrisi – recenzja PATRONACKA

Włoski mistrz przerażających thrillerów powraca z… przerażającym thrillerem. Wstrząsająca opowieść o przemocy, o odpowiedzialności, o tym, co zostaje – „Jestem otchłanią” Donato Carrisiego.

„Nie chciał swoją obecnością nikomu przeszkadzać. (…) Człowiek bez przyjaciół, mógłby ktoś skonstatować. Człowiek, który ich nie potrzebuje, odpowiedziałby sprzątający mężczyzna, gdyby był w stanie wyartykułować to, co sam o sobie myśli. Bo kiedy myślał o sobie, nie znajdował żadnej definicji. Sprzątanie było tym, co określało go najlepiej.”

SPRZĄTAJĄCY MĘŻCZYZNA

„Śmieci wyrzucone przez człowieka opowiadają jego prawdziwą historię. Bo w przeciwieństwie do ludzi śmieci nie kłamią.”

Wie o tym nie kto inny, jak sprzątający mężczyzna. Co rano podjeżdża swoją ciężarówką, by pośród budzących się promieni słońca ulatniać śmieci z kolejnych dzielnic położonych nad malowniczym jeziorem Como. Sprzątający mężczyzna robi jednak coś jeszcze – ze śmieci skrupulatnie czyta cudze historie, analizuje, interpretuje, by… wybierać swoje ofiary. Systematycznie, żyje swoim specyficznym rytmem, od ofiary do ofiary, do dnia, gdy nagle przestaje być niewidzialny. Z toni jeziora ratuje tonącą nastolatkę. I cały jego spokój pryska jak bańka mydlana. Kim tak w ogóle jest sprzątający mężczyzna?

HISTORIA Z DROBIAZGÓW

Nie ma bardziej zjawiskowej lokacji, jak bajeczne krajobrazy jeziora Como i okolic. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Donato Carrisi jednak, nawet z tak pozornie sielankowego zakątka, potrafi wyciągnąć najgorszą możliwą ciemność, największe okrucieństwo, największą przemoc. Zresztą, jezioro to doskonała metafora, z której nasz twórca thrillerów korzysta ile wlezie.

„Jestem otchłanią” bowiem to niespieszne zanurzanie się w umysł zdegenerowany, zmiażdżony, sterroryzowany, który w rutynie – nawet tak zwyrodniałej jak zabijanie – poszukuje ukojenia. Strona za stroną schodzimy głębiej pod alegoryczną wodę, odkrywamy kolejne poziomy doświadczeń, którym poddany był bohater, poznajemy jego historię. Wyłapujemy ją między słowami, z przepływających drobiazgów. A ta okazuje się być opowieścią o obojętności, poniżeniu, braku miłości…

„Jestem otchłanią” to opowieść o rodzinach, o rodzicielstwie, o dzieciach. Przede wszystkim jednak – nawiązując silnie do pierwotnego zamysłu „Frankensteina” Mary Shelley – to opowieść o odpowiedzialności, a w zasadzie o jej braku. O ucieczce od odpowiedzialności i pozorach, które tworzymy sami przed sobą, by uniknąć kary. O potworności, która rodzi się z cudzych błędów. I samotności, z którą trzeba się mierzyć po swojemu. Bohaterowie przypominają postacie ze starożytnej tragedii, zamiast imion noszą charakterystyczne, precyzyjne maski, konkretne cechy, które pozwalają ich od siebie rozróżnić. Sprzątający Mężczyzna, Dziewczynka z Fioletowym Kosmykiem, Łowczyni Much – ich ścieżki przecinają się przypadkowo, by dopełnić każdą z opowieści i dać czytelnikom odpowiedzi na najbardziej dręczące ich pytania.

Kto sięga po powieści Donato Carrisiego, ten musi być przygotowany na sączące się między stronami uczucie terroru. To jeden z tych twórców, który potrafi jednym zdaniem, jednym konceptem odebrać poczucie bezpieczeństwa, zbić czytelnika z tropu. W „Jestem otchłanią” donikąd się nie spieszy, pozwala poczuć tę atmosferę, poddać się nurtom mrocznej, fabularnej toni. To podróż do wnętrza, pełna traum, pełna rozpaczy, ma w sobie też coś z opowieści ku przestrodze. Carrisi pozostaje nieprzewidywalny i znów pozostawia nas na pełnym wdechu.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Dodaj komentarz: