„Hard Land” Benedict Wells – recenzja

„Tego lata zakochałem się, a moja matka umarła.” Historia pewnego lata, pachnąca popcornem, starym kinem, w rytmie piosenek połowy lat 80. – „Hard Land” Benedicta Wellsa w amerykanizującym, klimatycznym przekładzie Victora Grotowicza.

TAMTO CUDOWNE LATO

„Myślałem o cudownym lecie, jakie na mnie czekało, o tym, że nareszcie wszystko się zacznie…”

Grady w stanie Missouri to jedno z tych amerykańskich miasteczek, które przez lata utrzymywało się na powierzchni dzięki sprawnie działającej miejscowej fabryce. Teraz, gdy fabrykę zamknięto, gdy zwolniono tak wiele osób, miasteczko powoli umiera… Rok 85. to rok przełomu dla Grady – ostatni rok, gdy działa kino, ostatni rok, gdy miejscowy mall gromadzi nastolatków, ostatni taki rok… To także rok przełomu dla piętnastoletniego Sama. Chłopak dojrzewa, szuka swojej drogi, lato otwiera przed nim nieznane dotąd ścieżki. To lato przyniesie te największe zmiany, a Sam już nigdy nie będzie taki jak wtedy.

COMING OF AGE

„Powrócisz do tych lat, lecz
nigdy już do nich nie wejdziesz…
Młodość to miejsce, które opuściłeś.”

Przez te wszystkie lata kino przyzwyczaiło nas do tych mitycznych niemal obrazków amerykańskich lat 80., tych małych, jakże charakterystycznych miasteczek o podobnej topografii, tego jednego lata spowitego nostalgią… Lata, które niesie największe zmiany… Nie ma co ukrywać, my widzowie, my czytelnicy uwielbiamy opowieści o wchodzeniu w dorosłość, o latach 80., o tym jednym magicznym lecie, które zmienia wszystko. O tym pisze Wells – jak łatwo zamyka się przed nami kraina dzieciństwa i zaczyna pełen wyzwań czas dorosłości. W „Hard Land” to widmo śmierci spowija wszystko, widmo dosłowne i metaforyczne. Nastoletniemu Samowi umrze mama, tym samym odcinając go od świata beztroski i chłopięcych marzeń. Nic już nie będzie takie samo. A w tle gasnące miasteczko, które przekształca się w ducha – my już wiemy bowiem, jak to wszystko się skończy, nie ma szansy na ratunek.

Benedict Wells uchwycił w „Hard Land” wszystko to, co najbardziej uniwersalne w takich opowieściach. Wszystko to, co od razu skojarzy się czytelnikom, bez względu, po której stronie oceanu się wychowali. Obrazki pozostają podobne – jedni przeżyli je sami, inni z zapartych tchem przeżywali je na ekranach telewizorów, kin, na kartach książek. Wells sam jest z pochodzenia Niemcem, z pokolenia millenialsów. To pokolenie (moje pokolenie), które lubi doświadczenia kolektywne, które karmi się popkulturowymi nawiązaniami, które w historiach takich jak „Hard Land” widzi żywe odbicie samych siebie (nawet, jeśli mityczne lata 80. ich nie dotyczyły bezpośrednio). Wells dobrze o tym wie, korzysta z tego uwielbienia do mitologizowania, sam budując jedną opowieść z wielu podobnych.

Mimo tej rozpoznawalności motywów, mimo tej powtarzalności, mimo kolejnej dawki podobnych tropów i klisz – „Hard Land” okazuje się być jedną z najlepszych takich opowieści do tej pory. Napisaną bezpretensjonalnie, z nostalgią, z pomysłem… Benedict Wells wyciąga do nas rękę i zabiera nas w podróż w przeszłość. Co z tego, że to cudza przeszłość? Rysuje przecież ponadczasową opowieść o stawaniu się, dorastaniu i dojrzewaniu, taki klasyczny coming of age. Pierwsze skradzione pocałunki, pierwsze wielkie przyjaźnie i najgorsze zdrady, wreszcie te trudne pytania o dorosłość. A nad wszystkim unosząca się iluzja nieśmiertelności i złudne młodzieńcze poczucie, że ten czas będzie trwał wiecznie. Współczesny klasyk.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.

Dodaj komentarz: