„Skrzydła i kości” Joanna Pawłusiów – recenzja

Pełna snującej się grozy, pełna napięcia powieść obyczajowa z motywami kryminalnymi. Historia zbrodni cichych i niespiesznych, takich, które często przechodzą niezauważone. „Skrzydła i kości” Joanny Pawłusiów.

RODZINNE TAJEMNICE

Malumice to jedno z tych miejsc, przez które raczej przejeżdża się przypadkiem niż przyjeżdża specjalnie. A jednak, rodzina Bocheńskich wybrała właśnie to konkretne miejsce na swój nowy dom. Tu mieli znaleźć azyl, schronienie, kryjówkę przed bolesną przeszłością, która odmieniła całą rodzinę. Za zmianę obwiniają starszą córkę Kingę – to przez nią musieli uciekać. A Kinga? W Malumicach czuje się nieszczęśliwa, nierozumiana… Pewnej dramatycznej nocy, podczas miejscowego festynu, dziewczyna znika…

ZASŁONA MILCZENIA

Trzeba przyznać, że co jak co, ale Joanna Pawłusiów potrafi budować atmosferę, potrafi naciągać struny, napięcie aż wibruje i dopiero w finale pęka z impetem, prosto w twarz nieprzygotowanego na taki obrót wypadków czytelnika. „Skrzydła i kości” mają w sobie coś niepokojącego, coś dramatycznego, sączy się tutaj groza, sączy ból, sączą domysły. Czytelnik ma wrażenie, że Malumice w powieści spowija charakterystyczny filtr, mroczna poświata, za którą nie ma żadnych promieni dobra, tylko ciemność, tylko przyczajone zło. Tutaj każdy zdaje się mieć krzywe spojrzenie, każdy zdaje się mieć drapieżny wyraz twarzy, perwersyjną myśl… To jedno z tych miejsc skażonych, drażniących, które ukrywają nieprzyjemne gesty i okrutne czyny za zasłoną milczenia. Trochę jak Twin Peaks – w takich miejscach zniknięcie młodej dziewczyny nikogo nie powinno dziwić.

Lektura „Skrzydeł i kości” to trochę jak snucie się po sennym koszmarze, w którym wszystko wokół może być czymś innym, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Joanna Pawłusiów zadbała o to, by wisiało tu widmo niedopowiedzeń i nieskończonej tajemnicy. Zagadka śmierci, zagadka zaginięcia – jest ich więcej, to jedynie czubek góry lodowej, która w Malumicach ma korzenie długie i szerokie jak drzewa w okolicznych lasach. Nie sposób rozwiązać każdą z nich, można jedynie podejrzeć, rozeznać się w tej dziwnej mgle…

Można w tej historii przepaść bez reszty, upalna aura za oknem jedynie służy tego typu historiom. Joanna Pawłusiów donikąd się nie spieszy, nie rozpędza się, wciąga nas natomiast w wędrówkę między domami, między drzewami, głębiej w cudzą rozpacz, zagubienie, ból. Pojawia się poczucie niepokoju, czasami rodzi się przerażenie, wokół wszystko zasnuwa cień. Z Malumic nie ma ucieczki – można jedynie udawać, że kiedyś się wyjedzie, ucieknie, znajdzie nowe życie.

Podoba mi się, że „Skrzydła i kości” to taki kryminał bez kryminału, powieść obyczajowa z dreszczykiem, coś więcej niż prosty schemat. A zakończenie przynosi dziwne poczucie niepokoju. Po tak intensywnym w emocje debiucie jestem ciekawa, co Joanna Pawłusiów zaserwuje czytelnikom następnym razem.

O.

Dodaj komentarz: