„Lincoln Highway” Amor Towles – recenzja

Samochód, paliwo, droga przed nami… Wszystko może się zdarzyć! Przed Wami amerykańska powieść drogi, która jest jak hołd dla wolności i amerykańskiego snu – „Lincoln Highway” Amora Towlesa (autora „Dżentelmena w Moskwie”).

LINCOLN HIGHWAY

Początek lata 1954 roku, Nebraska, Stany Zjednoczone. Osiemnastoletni Emmett Watson wychodzi na wolność z zakładu karnego, by wrócić do domu. Odsiedział wyrok za nieumyślne spowodowanie śmierci, wypuszczony wcześniej za dobre sprawowanie, by móc zaopiekować się młodszym bratem. Emmett i Billy stracili jednak dom, mają na świecie tylko siebie i… samochód, który czekał cierpliwie w garażu. Mają też jedno postanowienie – zaczną od nowa gdzieś indziej, gdzie nikt nie zna przeszłości. W drogę nie wyruszą jednak sami, ale wspólnie z parą nieletnich przestępców, współtowarzyszy Emmetta, którzy mają nieco inny pomysł na podróż. Dokąd zaprowadzi chłopaków droga?

HOŁD DLA WOLNOŚCI

To taki trop amerykański, taka klisza, która pojawia się w amerykańskiej popkulturze od lat – samochód, własne cztery kółka i droga, która może zaprowadzić dokąd tylko zechcemy. Tym bardziej taka droga, jak kultowa, tytułowa Lincoln Highway, łącząca wybrzeża Wschodu i Zachodu jedną prostą linią. Granicą jest wyłącznie nasza wyobraźnia, cały świat stoi otworem. To właśnie rozgrzanym asfaltem, benzyną i miękką tapicerką pachnie wolność w tym najbardziej amerykańskim wydaniu. Umiłowanie drogi, trasy, idącej za tym niezależności to spełniony amerykański sen, początek, zalążek lepszego życia, gdzieś za horyzontem. Droga to obietnica – tylko od nas zależy, czy zostanie spełniona. I taki amerykański obrazek rysuje przed nami Amor Towles. Chłopak wchodzący w dorosłość, młody mężczyzna tak naprawdę, wychodzi z zakładu karnego, traci dom, decyduje się wyjechać z rodzinnego miasteczka, ale ma kluczyki, ma cztery kółka, ma całe życie przed sobą. I tak to się zaczyna.

U Towlesa powieść drogi okraszona jest jeszcze innym motywem – motywem równie popularnym, szczególnie w ostatniej dekadzie popkultury – motywem napadu, kradzieży, skoku, który musi się udać (chociaż nigdy do końca się nie udaje, coś zawsze musi pójść nie tak). Tym samym podróż zyskuje cel, nabiera znaczenia, a wielka przygoda staje się walką o lepszą przyszłość. I tu od czytelnika zależy czy doceni ten motyw dodatkowy, czy podejmie grę i zaakceptuje zasady, czy zaakceptuje bohaterów i ich specyficzne perspektywy. Towles każdemu pozwala dojść do głosu, rozwija i zamyka swoje postacie, każdy ma tu swoje motywy i mądrości życiowe, którymi chciałby się podzielić. Ile osób, tyle punktów widzenia, tyle nieoczywistych historii. Każdy pisze swoją własną opowieść, tworzy siebie na nowo, ale nie każdy wywiąże się z tego zadania.

Przed czytelnikiem wielka przygoda pełna wyjątkowych postaci i niezapomnianych krajobrazów w duchu Americana. To lektura wciągająca od pierwszych zdań, ciut poczciwa, jak poczciwy był „Dżentelmen w Moskwie”, a jednocześnie zupełnie inna (chociaż czytelnicy wyczują podobne nuty). „Lincoln Highway” pachnie Steinbeckiem, pachnie Kerouackiem, pachnie Pirsigiem, wszystkimi tymi, którzy już o amerykańskim doświadczeniu drogi pisali, ale jednocześnie tworzy nowy głos, który może współbrzmieć z przeszłością i stanąć na półce obok największych.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem ZNAK.

Dodaj komentarz: