„Imię śmierci” Hanna Greń – recenzja

Jedna z rodzimych mistrzyń kryminału w opowieści o zbrodni i przemocy w duchu domestic noir połowy lat 80. – „Imię śmierci” Hanny Greń.

W CYKLU PRZEMOCY

Rok 1985, Bielsko-Biała. Dorota Milewska nie żyje. Została zamordowana. Nie, Dorota Milewska została zmasakrowana, a stan jej pokaleczonego brutalnie ciała zaskoczył nawet doświadczonych śledczych. Pierwszym podejrzanym jest mąż – małżeństwo Doroty nie należało do udanych, a zeznania sąsiadów mówią same za siebie. Co jednak, jeśli to nie jest wcale taka prosta i oczywista sprawa? Tym bardziej, że zabójstwo Doroty jest pierwszym z cyklu przemocy, który nawiedzi okolicę. Sprawą zajmie się jednostka z podporucznikiem Jagielskim na czele.

O KATACH I OFIARACH

Każdy twórca literatury gatunkowej skrywa swój własny sposób i przepis na opowieść idealną. Zresztą, każdy gatunek rządzi się swoimi własnymi prawami. W przypadku kryminałów i thrillerów możliwości istnieje wiele, tak, jak wiele istnieje zbrodni, łączy je jednak jedno – człowiek. Człowiek, który staje się potworem. Człowiek, który zamienia się w bestię. Człowiek, który staje się piekłem dla drugiego człowieka. Hanna Greń w swoich powieściach udowadnia, że bestii i potworów nie trzeba szukać daleko. To nie są odludki wychowane w czeluściach dalekich lasów, to nie są makabrycznie poturbowane jednostki trzymane z dala od cywilizacji. To często ktoś, kto czai się zupełnie blisko, bliziutko. Czasami za ścianą, czasami w drugim pokoju. To ktoś, kogo dobrze znamy, a kto ulega najpodlejszym instynktom. Ktoś, kogo nawet nie podejrzewamy o pokłady przemocy, jakie skrywa w swoim wnętrzu. A może już niejednokrotnie udowodnił, że jest inaczej?

W „Imieniu śmierci” to przemoc domowa jest podstawą fabularną opowieści. Koszmar, który rozgrywa się w czterech ścianach mieszkań i domów. Rozpacz małżeństw nieszczęśliwych, z których upokarzane każdego dnia ofiary nie potrafią znaleźć ucieczki. Życie w wiecznym strachu, pośród pieczołowicie cedzonych słów, obronnych gestów, zamaskowanych obitych oczu. Pośród wstydu, z poczuciem, że nigdzie – szczególnie we własnym domu – nie można czuć się bezpiecznie. Cykl przemocy kontynuuje się, trwa, próby wyzwolenia bywają daremne, koło toczy się dalej… Hanna Greń zagląda za drzwi kolejnych sypialni, ujawnia sekrety, ujawnia tajemnice, a wszystko to łączy w kryminalną intrygę utkaną z prawdziwych ludzkich dramatów.

„Imię śmierci” to kryminał i powieść obyczajowa w jednym, domestic thriller i historia zbrodni. Hanna Greń zabiera nas w przeszłość, lata 80., czas późnego PRL, ukazując mechanizmy działania milicji oraz służb towarzyszących, pokazuje pracę przy tak skomplikowanym zagadnieniu jak seryjna zbrodnia. Zachowuje realia, nie ubarwia tamtej rzeczywistości, snując kryminał mroczny i nasycony równie realistyczną przemocą. Nic dziwnego, że autorka należy do ścisłej czołówki naszych rodzimych twórczyń gatunku – dla miłośników książek o zbrodni to prawdziwa gratka.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona.

Dodaj komentarz: