„Paradajs” Fernanda Melchor – recenzja

Bezkompromisowa, brudna, okrutna, tylko dla czytelników pełnoletnich. O złu, które ewoluuje i triumfuje, o przemocy wobec kobiet, która w Meksyku kwitnie od dziesięcioleci. „Paradajs” Fernandy Melchor.

NA OSIEDLU PARADAJS

„Od kiedy ta rodzina wprowadziła się na osiedle, nie przestawał jej szpiegować.”

Meksykańskie osiedle Paradajs w portowym mieście Veracruz. Jedno z wielu zamkniętych, strzeżonych osiedli, za bramami których azylu codzienności szukają zwyczajne rodziny. Takie, jak rodzina Maroño, na tle której wyróżnia się seksowna, uwodzicielska pani Mariàn. Czerwone paznokcie, połyskująca prowokacyjnie biżuteria, kokieteryjny uśmiech… Aż się prosi, by się na nią gapić, by o niej śnić, by… Tak przynajmniej widzi panią Maroño nastoletni Franco, dla którego ta kobieta stanie się przedmiotem obsesji, chorego pożądania, pragnienia, które musi ukoić. Bez względu na wszystko.

KRĘGI PRZEMOCY

Fernanda Melchor już w „Czasie huraganów” udowodniła czytelnikom, że jeńców nie bierze. Jej proza jest obrzydliwa, okrutna, brudna… Wciska nas w światy pełne przemocy, nienawiści, lepkich spojrzeń i rąk, które niosą śmierć. W Meksyk widziany oczami kobiety, która zawsze jest osaczona, zawsze jest zagrożona, która nigdy nie wie, czy wróci bezpiecznie do domu. Nie trzeba być wiedźmą, nie trzeba być potworem, wystarczy być kobietą, dziewczyną, dziewczynką… Zdominowaną, prześladowaną za swoją kobiecość. To wystarczy. W „Paradajs” Melchor znów nam serwuje obrazy makabryczne i przesycone tym złem, złem, które niemal wysącza się z kolejnych stron jej opowieści.

Każdy czegoś pożąda. Pożąda zazwyczaj tego, co widzi każdego dnia, a co wciąż pozostaje poza jego zasięgiem. Torebka w witrynie sklepu, na którą nie można sobie pozwolić. Tropikalne wakacje, na które wyjeżdża szef z całą rodziną. Sąsiad i jego samochód, o którym śni się każdej nocy. To całkiem normalne, te trywialne zastrzyki zazdrości, które wypełniają codzienność. A co jeśli pożąda się kogoś – w całości i totalnie, rozpaczliwie i drastycznie? Gdy ogląda się go każdego dnia, z daleka i z bliska? Gdy on nie ma pojęcia, że jest tak pożądany, upragniony, wymarzony? Gdy pożąda go ktoś, kto nie ma skrupułów, nie ma też żadnych hamulców, ma tylko zamglony umysł, zdeprawowany i zwyczajnie zły? Co wtedy? Odpowiedź, jaką daje Fernanda Melchor w „Paradajs” jest tak przerażająca, że aż trudno jest złapać oddech.

„Paradajs” to prosta opowieść, bezpośrednia jak strzała, celna w każdym zadanym ciosie. Koszmar musi się ziścić, napięcie tylko rośnie, przesilenie nadejdzie i chociaż wiemy, że to za chwilę się wydarzy, to nie potrafimy odwrócić wzroku. Melchor zresztą nie daje nam na to czasu. Atakuje tu i teraz, bez wzruszeń, bez litości. Fabuła jest najprostsza z możliwych. Akcji tutaj jak na lekarstwo. Można ją streścić w jednym zdaniu. Całość opiera się na postaciach – groteskowych, przeobrażonych, opisanych tak, by również nie było żadnych wątpliwości. Oprawca jest tutaj oprawcą. Ofiara jest tutaj ofiarą. Kolejne sceny są równie przerysowane. Całość jest niewygodna i niepokojąca. I znów pełna gniewu, pełna krzyku, pełna tego ognia, którym Fernanda Melchor zaraziła nas w „Czasie huraganów”.

Mocny kawał prawdziwie niszczycielskiej prozy.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem MOVA.

Komentarz do: “„Paradajs” Fernanda Melchor – recenzja

  1. Jolanta Stukan napisał(a):

    Najmłodsza nie jestem i pewnie dlatego – ze względu na wiek – Meksyk od razu skojarzył mi się z osobami, z którymi większości tu obecnych kojarzył się nie będzie – z wielkim polskim podróżnikiem, dziennikarzem i pisarzem Tonym Halikiem i jego partnerką (nie żoną) Elżbietą Dzikowską. Halik, obywatel Polski i Argentyny, a w zasadzie obywatel świata, był korespondentem sieci NBC, a później przewodniczącym Stowarzyszenia Korespondentów Zagranicznych tamże i mieszkał przez jakiś czas w Meksyku najpierw z pierwszą żoną, a następnie z poznaną tam Dzikowską. Relacjonował stamtąd m.in. protesty meksykańskich studentów na Placu Trzech Kultur w 1968 roku (słynne wydarzenie, podczas którego ranna została Oriana Fallaci). Sam Halik był postacią nieszablonową, z pierwszą żoną odbył np. podróż dżipem z Ziemi Ognistej na Alaskę, a z Elżbietą Dzikowską odkrył starożytne miasto Vilcabamba w Peru, okrążył świat na pokładzie „Daru Młodzieży”. U schyłku PRL-u prowadził w TV programy podróżnicze. Ktoś jeszcze pamięta „Pieprz i wanilię”? Dziś postać prawie zapomniana. Ciekawym polecam biografię Tony’ego (z odwróconą chronologią) autorstwa Mirosława Wlekłego oraz biografię Elżbiety Dzikowskiej (znacznie grubszą ) pt. „Dzikowska” autorstwa Romana Warszewskiego.

Dodaj komentarz: